Chcesz leczyć czy być tankiem? Na takiej wyprawie każdy się przyda.
Too Many Bones to planszówka, na którą czekało wielu graczy. Wraz ze zbliżającą się premierą, moje oczekiwania również rosły. Dlatego moim pierwszym zdziwieniem był rozmiar pudełka, które jest nieco mniejsze od standardowego kwadratowego opakowania. Natomiast jego ciężar bardzo dobrze odzwierciedla zawartość, a konkretnie prawie 140 kości i cała sterta żetonów. Oprócz nich w środku znajdziemy także kilka talii kart, znaczniki, maty postaci i bitewną, a także pojemniki i tacki do przechowywania komponentów.
Wykonanie wszystkich elementów stoi na bardzo wysokim poziomie. Chociaż wielkość gry nie tłumaczy jej ceny, to zawartość i jej jakość jak najbardziej. Bardzo podobają mi się przede wszystkim maty, które zastąpiły standardowe plansze, chociaż największe wrażenie robią kości i z powodu ich liczby.
Skoro już przy wyglądzie jesteśmy, to nasze postaci, czyli Gearloki, dla odmiany ładne nie są. Trochę jak gnomy, trochę jak karłowate elfy, a trochę jak nie wiadomo co. Ich krótka historia jest przedstawiona w instrukcji i w zasadzie właśnie takie błędne opinie o ich pochodzeniu krążyły wśród tych, którzy mieli rzadką okazję się z nimi zetknąć. Moim zdaniem można było wymyślić ładniejszą i bardziej przyciągającą rasę lub skorzystać z takiej, która już istnieje w fantastycznym świecie.
Czas na przygodę
Każdy dzień wyprawy składa się z czterech faz. W pierwszej przesuwamy licznik dni o 1 do przodu. Potem następuje spotkanie, w którym odczytujemy wierzchnią kartę z odpowiedniego stosu. Jeśli mamy wystarczającą liczbę punktów postępu, możemy wyzwać tyrana. Jednak na początku głównie będziemy próbowali zmierzyć się z tym, co przyniesie nam los. Jeśli karta daje nam wybór, możemy zakończyć spotkanie pokojowo lub walką. Pod uwagę musimy wziąć zarówno nasze możliwości bojowe jak i nagrody, które na nas czekają.
Jeśli spotkanie zakończy się porażką, przechodzimy do czwartej fazy. Jednak jeśli zakończenie będzie dla nas pomyślne, najpierw rozpatrujemy fazę nagrody. Do zdobycia mamy m.in. karty łupów, punkty treningowe i postępu. Następnie przechodzimy do ostatniej fazy, czyli regeneracji. To moment, w którym możemy wymieniać się łupami. Każdy może także podjąć próbę otwarcia jednego cennego łupu lub pomóc w tym innemu graczowi. Ponadto wszyscy mogą wybrać jedną z następujących akcji: uleczenie się, odrzucenie łupu, aby mieć szansę na zdobycie lepszego (można też zostać z niczym) lub podglądnięcie żetonu złolca. Dwie ostatnie opcje zależą od rzutów kośćmi.
Każdy z graczy ma przed sobą matę swojej postaci. Na niej znajdują się najważniejsze informacje o naszych bohaterach – punkty życia, zręczność, atak, obrona, wrodzony talent czy rodzaj ataku. Mamy także obszar przygotowania, miejsce na kości umiejętności, aktywne sloty i zablokowane. Na macie trochę się dzieje, ale opanowanie jej szczegółów nie powinno sprawić wielkich trudności. Po bokach odkładamy łupy i wyczerpane kości.
Naszym celem jest pokonanie tyrana. Gdy to nam się uda, wygrywamy całą rozgrywkę. Jednak zanim będziemy mogli podjąć próbę, musimy się wzmocnić. I ta część sprawiała mi dużą frajdę, z powodu kości umiejętności.
Każdy bohater jest inny, więc rozgrywki różnią się od siebie w zależności od postaci, którą prowadzimy. Ta asymetryczność sprawia, że każdy powinien znaleźć dla siebie takiego Gearloka, którym gra mu się najlepiej. W trakcie gry rozwijamy naszych bohaterów, więc im dalej, tym bardziej unikatową postacią będziemy grać.
Kiedy to za dużo?
Too Many Bones to gra, w której ciągle rzucamy kośćmi. Mamy jednak wybór, których użyjemy, i to bardzo fajnie pozwala kontrolować nasze starcia. Posiadamy oczywiście kości ataku i obrony, ale najciekawsze są kości umiejętności. To dzięki nim możemy inaczej podejść do walki z różnorodnymi złolcami i dostosować naszą taktykę do danego wroga. I chociaż nie lubię powierzać losu mojej postaci losowi, to w tym przypadku nie było to dla mnie aż tak uciążliwe.
Wspomniałam już o wykonaniu gry. Chociaż nie wszystkim podobają się żetony i woleliby figurki, to dzięki takiemu rozwiązaniu zarówno pudełko jak i rozłożona gra nie zajmują zbyt wiele miejsca. Dzięki bardzo dobrej jakości komponentom Too Many Bones to jedna z niewielu gier, którą od razu dostajemy w wersji premium. Nie musimy dokupywać zestawów z lepszymi znacznikami, porządniejszymi planszetkami czy też dodatkowymi elementami. Tutaj wszystko jest już w pudełku. Niestety mocno wpływa to na cenę gry, która dla wielu może być zbyt wysoka.
Nie tylko cena może ograniczyć grono potencjalnych nabywców. Too Many Bones nie jest grą dla wszystkich. Dostajemy grę kooperacyjną mocno opartą na kościach, która wymaga ciągłego podejmowania decyzji w zależności od złolców, którzy stają na naszej drodze. Nad stołem możemy spędzić kilka godzin, które ostatecznie skończą się naszą porażką, i niekoniecznie dlatego, że zrobiliśmy coś źle.
Chociaż instrukcja mogłaby być lepiej napisana, to posiada przydatny opis przykładowej rozgrywki na końcu. Podczas partii może się pojawić niestety kilka kwestii, których nie będziemy umieli sami rozwiązać. Wtedy trzeba się już ratować Internetem.
Wykonanie komponentów, stworzenie nowej rasy i wyróżniające się wśród innych gier rozwiązania w mechanice są dowodami na to, że autorzy chcieli stworzyć coś naprawdę wyjątkowego. Moim zdaniem im się udało i tytuł rzeczywiście jest wart tego, aby było o nim głośno. Należy jednak pamiętać, że nie dla każdego będzie to tytuł wart swojej ceny.
Nasza ocena: 8,5/10
Świetna jakość komponentów i dopracowana mechanika to cechy wyróżniające Too Many Bones.Grywalność: 8/10
Jakość wykonania: 9,5/10
Regrywalność: 8/10