Eddie Brock, wciąż połączony ze swoim Venomem, dostaje propozycję wywiadu z seryjnym mordercą. Jego analiza i śledztwo pozwalają skazać zbrodniarza na karę śmierci. Co jednak, jeśli psychopata w ostatniej chwili ucieknie z celi, w dodatku połączony z kosmicznym symbiontem?
Dziennikarz vs. morderca
Zacznijmy od fabuły. Jest to bezpośrednia kontynuacja poprzedniej części Venoma, w której Eddie (grany przez Toma Hardy’ego) łączy się z groźnym kosmicznym symbiontem, uczy się z nim współpracować, walczy z okrutnym przeciwnikiem, ratuje dziewczynę i tak dalej, i tak dalej. Tutaj już na samym początku poznajemy jednak głównego antagonistę wraz z jego ukochaną. Cletus Kasady, bo tak nazywa się nasz mało sympatyczny psychopata (w tej roli bezbłędny Woody Harrelson), to seryjny morderca, odpowiedzialny nawet za śmierć własnej rodziny. Wybranka jego serca to z kolei mutantka zdolna zabijać głosem. Oboje siedzą w więzieniu, problemy zaczynają się jednak, kiedy Eddie Brock zostaje wysłany na dziennikarską rozmowę z Kasadym. Dzięki pomocy swojego symbionta jest on w stanie rozszyfrować tajemnicze słowa mordercy i odkryć miejsce zbrodni, za którą złoczyńca zostaje skazany na karę śmierci. Wszystko się jednak komplikuje, gdy Cletus przed wykonaniem wyroku smakuje krwi Eddiego, tym samym wchłaniając część Venoma…
Źródło: screenrant.com
Aktorzy się spisali
Nie można zaprzeczyć, że kreacja aktorska Woody’ego Harrelsona to najlepszy punkt całego filmu. Potrafi on świetnie zilustrować psychopatycznego mordercę, tutaj jednak przechodzi samego siebie. Twórcy filmu także pomogli mu w kreacji mrocznego antagonisty. Dostajemy scenę, w której proste rysunki Cletusa budzą się do życia, ukazując jego dzieciństwo i pierwsze zbrodnie. Idealny sposób na tajemnicze oraz brutalne ukazanie backstory bohatera. Także Tom Hardy wypadł tutaj całkiem dobrze pod względem aktorskim, mimo że jest to powtórka tego, co znamy już z pierwszej części filmu. Jest on wiecznie zmęczony, wygląda wręcz jak wypluty przez swojego symbionta, ale właśnie za to film zdobył sobie wierną rzeszę fanów. W tej części zwróciłem jednak uwagę na jeden szczegół, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Kiedy Eddie Brock się denerwuje, jego głos zaczyna przypominać głos samego Venoma! Malutki detal, ale jak istotny w pokazaniu, że dziennikarz i lokator jego ciała powoli stają się jednością.
Źródło: joblo.com
Brakuje ducha San Francisco
Miejsce akcji jest dla mnie zawsze bardzo istotne, zwłaszcza w produkcjach superbohaterskich. U Spider-Mana i Daredevila jest to Nowy Jork i jego poszczególne dzielnice, w filmach DC zwykle są to fikcyjne miejscowości. W przypadku Venoma jest to zaś San Francisco. W pierwszej części serii mogliśmy podziwiać piękne panoramy miasta, ikoniczne miejsca, niektóre sceny wręcz przypominały pocztówki z tego pięknego, kalifornijskiego miasta. Druga odsłona Venoma niestety nie dostarcza nam takich ujęć, a rola samego miasta została zmniejszona. Wydaje mi się, że może to być spowodowane krótszym czasem trwania produkcji w porównaniu do poprzedniczki. Mimo to nieco brakuje mi szerszego pokazania widzowi, gdzie dokładnie toczy się akcja. Tworzy to poczucie immersji, a w dodatku buduje klimat całego filmu.
Źródło: screenrats.com
Carnage czy kreskówkowy Diabeł Tasmański?
Jeśli chodzi o efekty specjalne, Venom 2 to mistrzostwo świata. Najlepiej pokazuje to postać Carnage’a. Jest on tak obleśny, tak brzydki, a przy okazji tak fascynujący swoim wyglądem, że od razu widać kunszt twórców ze studia Sony. Zły symbiont tej historii przeraża i na każdym kroku pokazuje swoją ogromną, destrukcyjną moc. Najlepiej widać to przy jednej z końcowych sekwencji, w której to Carnage rozciąga swoje macki i pokazuje nam się w całej okazałości na tle kościelnego witrażu. Gwarantowana szczęka na podłodze. Czy jest coś, co może zepsuć tę postać? Cóż, mamy w filmie także sekwencję, w której czerwony symbiont kręci się tak szybko, że aż tworzy tornado… Ten moment wolałbym jednak wymazać z pamięci. Za bardzo przypomina on wtedy Diabła Tasmańskiego z kreskówki Looney Tunes.
Źródło: imdb.com
Let there be… R-rating!
Finałowa walka filmu jest zrealizowana świetnie. Hollywoodzka rozwałka na najwyższym poziomie. Wrażenie robi też dobór muzyki, jak chociażby Lacrimosa Mozarta podczas ślubu morderców w katedrze. Brakuje mi jednak w tym filmie kategorii R. Ewidentnie widać to właśnie przy scenach walki. Mimo to twórcom udało się jednak przemycić do produkcji nieco niczym nieuzasadnionej brutalności, która lekko zahacza o tę tak upragnioną przez widzów R-kę. Jeden z funkcjonariuszy SFPD zostaje poddany naprawdę wymyślnej, rozbudowanej egzekucji, która rozciąga się na kilka ujęć. Nie mogło zabraknąć też oczywiście kilku odgryzionych głów – specjalności Venoma.
Źródło: imdb.com
Czerwony znaczy szybszy
Do czego mógłbym się jeszcze przyczepić? Venom już niestety nie budzi grozy. Żadnej. Ani trochę. Czarny symbiont jeszcze w pierwszej części przerażał swoją nieobliczalnością i tym, jak opętuje swojego nosiciela. Eddie Brock faktycznie wyglądał, jakby nie spał co najmniej od roku. Kosmiczny śluz ciągle próbował kogoś zabić, a jego motywacje były co najmniej wątpliwe. Druga część to jednak mocno ugrzeczniona wersja Venoma. Można wręcz powiedzieć, że zrobiono z niego postać komediową. Ukoronowaniem, a może upadkiem postaci, można nazwać scenę w dyskotece. Kosmiczny pożeracz ludzi bawi się obwieszony fluorescencyjnymi bransoletkami, żartuje, skarży się na Eddiego na scenie, aby przy dźwięku oklasków wykonać słynne „drop the mic”. Ta postać zupełnie zatraciła swoją grozę. Nie zmienia to jednak faktu, że czasami wciąż można się uśmiechnąć przy komentarzach symbionta. Przed finałową walką postanawia on jednak opuścić ciało Eddiego. Dlaczego? Zauważył on, że Carnage jest czerwony. A jak wszyscy wiemy, te czerwone są najgorsze!
Źródło: imdb.com
Wielki wybuch na koniec filmu?
Venom 2: Carnage to naprawdę dobry kawałek rozrywki. Dostajemy tu to, czego się spodziewaliśmy – świetne efekty specjalne, dobrą muzykę, porządne aktorstwo i mnóstwo rozwałki. Jeśli ktoś jednak oczekiwał rewolucji kina bohaterskiego, srogo się zawiedzie. Przeszkadza mi jedynie takie ugrzecznienie postaci, która była dla mnie jednym z największych koszmarów dzieciństwa. Na koniec dostajemy jeszcze zapowiedź pojawienia się kolejnego symbionta, co zostawia twórcom otwartą furtkę do kolejnych kontynuacji. I nie zapomnijcie zaczekać na scenę po napisach! Tym razem to prawdziwa petarda. Powiedziałbym nawet, że o największym zasięgu w całej historii filmowego Marvela…
Nasza ocena: 7/10
Pełne rozwałki hollywoodzkie kino z coraz bardziej ugrzecznioną wersją Venoma. Warto obejrzeć dla Woody’ego Harrelsona i… sceny po napisach.Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa dźwiękowa: 7/10