Site icon Ostatnia Tawerna

To kontra Tamto. Różnice w ekranizacjach powieści Stephena Kinga, czyli czy wszystko musi koniecznie znaleźć się w filmie?

Nie ma chyba odpowiedniej kolejności w takich przypadkach, prawda? Kiedy mamy do wyboru — najpierw przeczytać książkę, a potem obejrzeć ekranizację, lub na odwrót. Coś zawsze wypaczy odbiór, sprawi, że będziemy doszukiwać się jak największej ilości zmian. Aż do momentu, w którym staniemy się tymi fanami,powtarzający „A w książce było inaczej”. Jeżeli ktoś myśli choćby o Grze o tron, ten wie, o co chodzi. Ale nie o G.R.R. Martinie będzie tutaj mowa.

Nie wliczając siedmiotomowej Mrocznej wieży, którą sam King traktuje jako jedną powieść, To jest drugą z kolei najdłuższą książką jego autorstwa (po Bastionie). Przyznaję, że już sam widok tego tomu, szczególnie w twardej oprawie, był dosyć deprymujący (na szczęście są jeszcze ebooki). I chociaż pod koniec lektury mój umysł odtwarzał nieprzerwanie wersy utworu o niekończącej się piosence z pewnego amerykańskiego programu dla dzieci, to finał tej historii jednak nadszedł. Równocześnie pojawiły się porównania do dwóch ekranizacji — filmu telewizyjnego z Timem Currym w roli głównej oraz To w reżyserii Andresa Muschiettiego, gdzie rolę upiornego klauna przejął młody szwedzki aktor Bill Skarsgård.

Trudno bowiem przenieść na ekran tak wielki materiał, bez ucinania wątków i narażania się na oburzenie ze strony fanów książki, a jednocześnie opowiedzieć historię, która zainteresuje widza nieobytego ze specyficznym czarem powtarzających się w horrorach Kinga motywów.

Georgie, poznaj Pennywise’a

 

Prawie wszystko, co zrobiono z Georgie’em, zasługuje na pochwałę. Wydłużenie sceny w deszczu, jego zejście do piwnicy, które na pewno niejednemu z nas przypomniało to, jak sami za dzieciaka biegliśmy z powrotem na górę, by nic nas nie złapało. Nawet to, jak obserwował pracę Billa nad łódką, przytulony do boku starszego brata.

Scena, gdy schodzi po parafinę, na pewno dla wielu była znajoma. Zaczerpnięcie głębokiego oddechu przed postawieniem stopy na pierwszym stopniu, zerkanie w najciemniejszy kąt, a potem nerwowy bieg na górę — tak robi każdy dzieciak, który musi zejść do ciemnej piwnicy!

Ale najlepszym motywem, jaki zastosowano w wątku Georgiego oraz innych znikających dzieci, jest to, że nikt nie odnajduje ich ciał. Przez cały film widz jest w stanie zrozumieć irracjonalną nadzieję Billa, że zaginiony chłopiec jeszcze się znajdzie.

W książce King podszedł do sprawy ofiar Pennywise’a w obrazowy sposób. Nie tylko Georgie — który, odziany w żółty płaszcz przeciwdeszczowy, jest symbolem filmowych wersji i chyba zawsze już będzie — został dzieckiem, którego śmierć została opisana w powieści. Dzięki temu wiemy, że klaun, albo inna forma tego, jest śmiertelnie groźny. Film z 1990 roku nie daje tej perspektywy, bo Pennywise tak naprawdę straszy tylko głównych bohaterów, a potem znika, albo czeka aż uciekną. Nowa wersja pokazuje nam to raz, i to w przypadku Patricka, bawiącego się zapalniczką i lakierem do włosów. On w książce ukazany był w zupełnie inny — zdecydowanie gorszy — sposób, przez co nie wszystkim widzom może go być szkoda, jak niewinnego George’a, który chciał po prostu odzyskać łódeczkę z kanału.

I jakkolwiek film z 1990 roku zestarzał się w sposób tani i brzydki, to kilku rzeczy nie można mu odmówić. Jedną z nich jest subtelna i krótka scena, w której Bill ogląda album fotograficzny swojego młodszego brata, a nieżyjący chłopiec mruga do niego ze zdjęcia. Scena może i nie przypomina do końca tej z książki, ale bardziej czuć w niej charakter powieści Kinga niż w serii jumpscare’ów, jakie funduje widzom w tym temacie nowy film.

Beverly idzie na polowanie

Przychodzi ten moment we wszystkich wersjach, że główni bohaterowie muszą znaleźć się w kanałach i ostatecznie zmierzyć (jak im się wydaje) z Tym. W książce jednak zostają tam zapędzeni przez Henry’ego i jego kolegów. Nie mogą ruszyć na akcję ratunkową, bo… Beverly jest cały czas z nimi.

Dziewczyna — ani w książce, ani w wersji z 1990 roku — nie była bohaterką w tarapatach, jak przypadło jej w udziale w filmie Muschiettiego. Tak, książkowa Beverly wydaje się nieco bardziej dziecinna niż wyrośnięta wersja o twarzy Sophii Lilis. Ale nie dość, że idzie do tych kanałów z resztą Klubu Frajerów, to jeszcze ona najlepiej strzela z procy. Kto zatem dzierży najlepszą broń na klauna, jaką może znaleźć grupka dzieciaków? Kto staje do walki z Henrym i jego kolegami? Beverly!

Zresztą w książce jej sytuacja przedstawiona jest w bardziej zawoalowany sposób, dodatkowo skupiając się na aspekcie przemocy domowej i jej niezrozumieniu intencji dorosłych, podczas gdy w nowej wersji walą widza po głowie stosunkiem pana Marsha do córki już do pierwszej wspólnej sceny.

Być może robiąc z Beverly ofiarę, Muschietti potrzebował też perspektywy któregoś z głównych bohaterów, by pokazać światła w otwartych ustach klauna. Jako zapowiedź prawdziwej formy Tego, którą zachowuje na kontynuację? Istnieje duża szansa, że w drugim rozdziale także otrzymamy wielkiego pająka, ale chciałabym, żeby Muschietti czymś naprawdę nas zaskoczył.

Richie Hozier i inne małe skurczybyki

Tuż przed trzecim aktem każdego filmu musi zdarzyć się coś, co rozdzieli bohaterów. Kryzys, nieporozumienie, kłótnia, czego nie było w ostatnim hollywoodzkim scenariuszu. Niestety, w przypadku ekranizacji książek trzeba stąpać ostrożnie. Zatem skoro już o tym wspomniałam, komu wielka filmowa kłótnia zepsuła Richiego?

W książce znajomość Billa i Richiego opierała się na prawdziwym wsparciu — w ich przypadku nie chodziło tylko o to, że obaj byli wyrzutkami, że bawili się razem. To właśnie Tozier mówi przyjacielowi, który przez cały czas obwinia się o śmierć brata, że nie powinien tak myśleć, bo nie mógł absolutnie wiedzieć, co się stanie i co siedzi w odpływie. Siedzą na trawniku, płaczą wspólnie, a czytelnik ma wrażenie, że w tym momencie nie ma na świecie nikogo innego, to tak dobry moment.

Dla Billa ta rozmowa była oczyszczająca i pomogła mu pozbyć się ciężaru psychicznego. Nawet zachowując się jak pyskacz lubujący się w przekleństwach i sprośnych żartach, Richie potrafił być prawdziwym przyjacielem. W nowym filmie próbowano sztucznie wywołać konflikt i wybrano do tego chyba najmniej odpowiednią osobę, bo taka reakcja pasowałaby do znerwicowanego Stana, którego rola została mocno zredukowana, lub wychowanego przez nadopiekuńczą matkę Eddiego.

Owen Teague jako Patrick, Nicholas Hamilton jako Henry i Jake Sims w roli Belcha

W swoich książkach King ma czasami problem z nadaniem choćby odrobiny głębi łobuzom dręczącym głównych bohaterów. To z 1990 roku powiela tę wadę na przykładzie Henry’ego Bowersa. Jego wersja w produkcji telewizyjnej była zwyczajnym okrutnym gnojkiem, bez wyraźnego charakteru, ignorująca opisane przez Kinga środowisko, w jakim chłopak się wychowywał i wzorce, jakie czerpał. Dopiero Muschietti, w krótkich, ale subtelnych scenach, pokazał, z jakiej rodziny wywodzi się Henry i że jego okrucieństwo jest w dużej mierze spowodowane przez okrutnego ojca. Szkdoa tylko, że najmocniejsze sceny z udziałem młodego Bowersa zostały wycięte z filmu i znaleźć je można tylko w dodatkach na wydaniu DVD.

Potwory z innej dekady

Akcja książki rozgrywa się w 1958 roku, a potem w latach 80., gdy bohaterowie są dorośli. Nowa wersja przeniosła wydarzenia o trzydzieści lat do przodu.

Wraz z taką zmianą bardzo mocno rozbudowana w powieści kwestia rasizmu i uprzedzeń, niemal zawsze obecna w twórczości Kinga (podobnie jak niechęć do religii), w tym dosyć obrazowo opisana historia spalenia klubu dla czarnoskórych mieszkańców, zostają mocno zredukowane. Ten motyw stał się częścią historii Mike’a Hanlona, którego rodzice zginęli w pożarze domu, chociaż w książkowej wersji zmarli oni w podeszłym wieku, a sam Hanlon został w Derry jako jedyny z całego Klubu Frajerów.

Formy, jakie przybierało To, także zmieniły się ze względu na czas akcji. Sam King przyznał kiedyś, że opisał wilkołaki i mumie w swojej książce, bo czekał na nowe horrory z potworami Universala, ale się ich nie doczekał. Muschietti jednak, rezygnując z klasycznych monstrów, zaprzepaścił okazję, by zrobić to samo. Gdyby tak rechoczący Freddy Krueger pojawił się w filmie zamiast upiornej kobiety z obrazu? A w miejsce ofiary wielkiego wybuchu w zakładach Derry Bena przerażał morderca w masce hokejowej? Skoro i tak reżyser postanowił pożywić się modną w ostatnich latach nostalgią, to czemu nie pójść na całość i umieścić w niej potwory, które przerażały dzieciaki z lat 80.

A skoro już o potworach mowa… to może czas najwyższy wysłać Pennywise’a o twarzy Tima Curry’ego na emeryturę? Jakkolwiek aktor świetnie sprawdza się w rolach wymagających przesadnej gry aktorskiej, tak do bycia przerażającym mu daleko. Kojarzy się bardziej z klaunem Krustym z The Simpsons niż ze starożytnym bytem, która przybiera taką formę, ale nie rozumie, kim tak naprawdę jest klaun czy chociażby istota ludzka. Nowy Pennywise dodatkowo wygląda tak jak był opisany w książce, łącznie z pomarańczowymi pomponami na butach, a nie jak facet w tanim przebraniu na Halloween.

Tim Curry jako Krus… tfu, Pennywise

Scena, której nie było

Kiedy filmowcy mierzą się z tak obszernym materiałem źródłowym, oczywistym wydaje się, że pewne jego fragmenty wylecą z ostatecznej wersji scenariusza. Nieobecność jednego elementu pociąga za sobą konieczność wykreślania kolejnych.

 

Brak mistycznego rytuału, który pomaga Frajerom pokonać To za pierwszym razem, oznacza, że nie potrzebują oni połączenia jaźni, by wydostać się z kanałów. A dzięki temu my nie będziemy musieli oglądać niesławnej sceny erotycznej między grupką dzieciaków. A brak psychicznej więzi oznacza brak starożytnych istot, przez co można zapomnieć o całej koncepcji uniwersum, w których rozgrywają się wszystkie historie Kinga. Pomysł, by wprowadzać te elementy w drugim rozdziale, może być zabiegiem, który zepsuje cały projekt. Liczę więc na to, że rodzeństwo Muschiettich (Barbara jest producentką filmu) będzie się trzymać postanowienia o nieużywaniu wielkich potworów.

Czy brak niektórych kingowskich elementów czyni z To Andy’ego Muschiettiego horror, jakich wiele? Trochę tak, w końcu stoją za nim twórcy i producenci, którzy w ostatnich latach zajmowali się najpopularniejszymi tytułami gatunku (w tym Annabelle, Klątwa, Mama). Ale, biorąc pod uwagę rozmiar materiału źródłowego, mogło być gorzej.

Exit mobile version