Site icon Ostatnia Tawerna

Terry Pratchett – Nacja

Gdzieś hen, daleko, znajduje się archipelag wysp, a niektóre z nich są tak małe, że noszący spodnie biali ludzie nie zaznaczają ich na swoich mapach. I właśnie na takim skrawku lądu, maleńkim dla świata, ogromnym w oczach jego mieszkańców, toczą się wydarzenia Nacji.

Mau właśnie przechodzi swój obrzęd inicjacji. Musi przetrwać sam na wysepce i wystrugać kanoe, którym wróci do domu. W ten sposób porzuci swą chłopięcą duszę i otrzyma nową – mężczyzny. Oprócz tego czeka na niego jeszcze masa innych rytualnych czynności, gdzie uczta z pozostałymi członkami plemienia z pewnością nie należy do najmniej ważnych.

Przyszłość ta jednak nigdy nie nadchodzi. Plany krzyżuje wielka fala powodziowa, która zmywa mieszkańców rodzinnej Nacji. Kiedy Mau dociera do domu, czekają na niego tylko trupy bliskich… oraz wrak Słodkiej Judy, statku białych „spodnioludzi”. Jego katastrofę przeżyła wyłącznie młoda Ermintruda (dla przyjaciół Daphne), dziewczyna-duch, córka brytyjskiego gubernatora.

Nacja to łatwa książka o trudnym przesłaniu. Łatwa, bo napisana z właściwą dla sir Terry’ego swadą, pełna jego świetnych bon mot – każdy, kto czytał Świat Dysku, doskonale wie, o czym mówię. O trudnym przesłaniu, bo i poruszane tematy do prostych nie należą: wykuwanie własnej przyszłości, walka o przetrwanie, problem ksenofobii i najzwyklejszych różnic kulturowych.

Przede wszystkim jednak to książka o religii i religijności. Autor szczególnie zaciekle piętnuje ślepy fanatyzm i hipokryzję, a rozterki młodego Mau zajmują lwią część powieści. Już-nie-chłopiec, a wciąż-nie-mężczyzna walczy sam ze sobą: odrzuca istnienie bogów, a przynajmniej uznaje ich za niegodnych oddawanej czci, skoro pozwolili na zagładę całego plemienia. Nie satysfakcjonują go już nadnaturalne wyjaśnienia działania świata i zjawisk przyrodniczych, od młodej Daphne zaraża się swoistym scjentyzmem. W związku z tym Nacja przypomina utwór oświeceniowy: największym osiągnięciem człowieka okazuje się racjonalizm. Do Boga – choć jego istnienia nie neguje się całkowicie – zarówno autor, jak i protagoniści podchodzą ostrożnie, trochę deistycznie.

Trudno nie zauważyć, że powstawaniu Nacji towarzyszyła pewna myśl utopijna; tęsknota za prostszym światem, co prawda niewolnym od smutku i nieszczęść, ale za to takim, gdzie rozsądni i dobrzy ludzie są w stanie wziąć górę nad wichrzycielami i brutalami. Takim, gdzie współpraca i wzajemne ubogacanie się przeważa nad podziałami. Takim, w którym nie wykorzystuje się bezwzględnie cudzej naiwności. Mimo to (a może właśnie dlatego) powieść nie przynosi hollywoodzkiego happy endu; w wielu miejscach jest pełna goryczy. Ale na swój sposób to także próba pogodzenia się ze światem i z bogami, wyraz nadziei, wyboista droga w dorosłość.

Myślenie. Ta książka go wymaga, napisał autor w posłowiu. Niewątpliwie. Wymaga też, zgodnie z ostatnim zdaniem, odrobiny wiary. I choć Nacja wydaje się skierowana do młodszego czytelnika, z pewnością dojrzali fani sir Terry’ego sięgną po nią z przyjemnością – aby znów trochę się pośmiać i trochę wzruszyć, oraz zastanowić się nad pozostawionym przez autora przesłaniem.

Exit mobile version