Horror ma to do siebie, że niemalże każdą rzecz stara się uczynić przerażającą. Pal licho, gdy jest to nawiedzone domostwo (Poltergeist) lub inny budynek (Lśnienie), przełknąć można nawet koszmarne samochody (Christine). Gorzej, gdy źródłem strachu ma być prezerwatywa (Zabójczy kondom), opona (pod zaskakującym tytułem – uwaga! – Opona) czy maglownica (Lśni… nie no, oczywiście, że Maglownica). Jeff Lemire w najnowszym komiksie postanowił przestraszyć czytelnika za pomocą… stodoły.
Lemire, scenarzysta i częstokroć rysownik w jednym, jest wszędzie. W ostatnich latach zdarzyło mu się tworzyć dla wszystkich czołowych wydawnictw – od mainstreamowej superbohaterszczyzny (DC, Marvel), przez alternatywne trykociarstwo (Valiant oraz autorska seria Czarny młot dla Dark Horse’a), aż po ogrom oryginalnych projektów dla innych domów wydawniczych (by wymienić tylko Descendera ze stajni Image). W latach siedemdziesiątych Philip K. Dick wysłał do FBI list denuncjujący Stanisława Lema, który jakoby miał być siatką komunistycznych agentów. Niemożliwe bowiem było pisanie tak wiele i tak różnymi stylami. Mam podobne podejrzenia wobec Lemire’a (zresztą samo nazwisko: Lemire – Lem, przypadek?) – bo jakże byłoby możliwe tworzenie aż tylu dzieł i to na tak wysokim poziomie przez tylko jednego artystę? Gideon Falls nie rozwieje moich podejrzeń, gdyż jest to kolejny hit kanadyjskiego twórcy.
Drzazgi
Pierwszy tom stanowi głównie ekspozycję, sprawnie balansując pomiędzy budowaniem tajemnicy a jasnością przekazu. Główny wątek fabularny prowadzony jest dwutorowo. Z jednej strony wielka metropolia i przebywający w niej Norton – człowiek odczuwający głęboką traumę z dzieciństwa. Nie pamięta swojej przeszłości, od lat leczy się na różne nerwice i neurozy. Zbiera gwoździe i kawałki drewna w nieokreślonym, lecz z jakiegoś powodu istotnym dla siebie celu. Swoje problemy próbuje przepracować wraz z terapeutką, Dr Xu, która zamierza wysłać go do szpitala psychiatrycznego. Do czasu. W końcu i ona zaczyna rozumieć, do czego mają posłużyć „śmieci” tak pieczołowicie kolekcjonowane przez Nortona. Dostrzega to, co jej pacjent widzi od lat: szatańską szopę. Wątek miejski przepleciony jest z historią toczącą się na amerykańskiej prowincji, do której trafia przenoszony z parafii do parafii ksiądz (ojej) alkoholik (uff) Wilfred. Obcy w nowym miejscu, a jednak od początku powiązany z morderstwem i śledztwem prowadzonym przez lokalną policję i szeryfkę Miller oraz tajnym stowarzyszeniem pod przewodnictwem doktora Suttona. Obie grupy bohaterów związane są w mniejszym lub większym stopniu z tajemniczą czarną stodołą. Niepozornym budynkiem, który w ciągu setek lat pojawia się w snach i na jawie, i który niesie za sobą coraz to kolejne nieszczęścia. We wnętrzu szopy zdaje się drzemać wielkie zło. Zaś ostatni kadr komiksu, w łatwym do przeoczenia szczególe, sugeruje, że samo miasto Gideon Falls również skrywa mroczną tajemnicę.
Nie taka stodoła straszna
O ile horror stanowi jeden z moich ulubionych gatunków, tak żadnemu komiksowi nie udało się jeszcze mnie przestraszyć. Niezwykle trudno jest przekazać grozę na statycznych kadrach. Niestety, Gideon Falls tego nie zmienił. Nie jest to jednak wina Lemira, lecz ograniczenie towarzyszące temu medium. Niemniej scenarzyście udało się wytworzyć równie ważną dla tego typu opowieści atmosferę niepokoju. I w tym celu twórca nie przebierał w typowych dla straszaków motywach. Są rytualne morderstwa, pojawia się też opętany psychopata oraz tajemnicza demoniczna postać z potwornym uśmiechem. Wreszcie w drugiej części komiksu dochodzi do psychodelicznych scen, w których rzeczywistość ulega całkowitemu zaburzeniu.
Kadrów szum
Wspomniany klimat szaleństwa, który odczuwamy w drugiej połowie historii, jest również zasługą fenomenalnej roboty włoskiego rysownika Andrei Sorrentina. Scenariusz pozwolił artyście na totalną niczym nieskrępowaną, zabawę kadrami i kompozycją. W ten sposób w komiksie znalazło się miejsce dla abstrakcyjnych grafik, zajmujących całą stronę, jak i dla tych, przypominających dziecięce rysunki szkiców czy wreszcie dla dziesiątek małych kadrów pokazujących akcję w slow motion. Choć i wcześniejsze fragmenty, osadzone w rzeczywistości, potwierdzają wysoki kunszt artysty. Pomimo względnego realizmu rysowanych postaci Sorrentino zastosował bardzo ciekawy zabieg. Postaci zaprezentowane są w realistyczny sposób, lecz jednocześnie nie ma tu nudy, którą zarzucałem stosującemu podobne zabiegi Cassadayowi (Jam jest legion). Zostało to osiągnięte poprzez nietypowy zabieg stylistyczny, dzięki czemu wszystkie rysunki są w pewnym stopniu „poruszone” tak jak podczas oglądania zakłóceń telewizyjnych. Wszystko to opatrzone jest skąpą, ponurą kolorystyką, skontrastowaną miejscami głęboką czerwienią. Warto też wspomnieć o świetnym pomyśle na okładki zeszytów, przedstawiającymi portrety bohaterów historii w formie przypominającej zdjęcia z mapy satelitarnej. Wszystkie te elementy składają się na przemyślaną i charakterystyczną całość.
Podsumowanie
Dzieła Lemire’a zalewają polski rynek komiksowy. I ciężko mieć to wydawcom za złe. Gideon Falls jest kolejnym przykładem, na to że kanadyjski twórca ma po prostu talent do snucia obrazkowych opowieści. Nawet jeśli historia czarnej stodoły nie jest w stanie przestraszyć czytelnika, to i tak warto się z nią zapoznać dla klimatu niepokoju i szaleństwa.
Nasza ocena: 8,2/10
Gideon Falls nie stanowi nowej jakości horroru. Oferuje za to satysfakcjonującą historię w ramach gatunku. I pokazuje, że nawet coś tak niepozornego, jak stodoła może budzić grozę.Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 9/10
Wydanie: 8/10