Site icon Ostatnia Tawerna

Światu na ratunek po raz drugi – recenzja gry „Horizon Forbidden West”

Horizon Zero Dawn to gra, która zdecydowanie spodobała się graczom i w dalszym ciągu wygląda bardzo dobrze kilka lat po premierze. Czy Horizon Forbidden West ze stajni Guerrilla Games okazał się dobrym lub chociaż wystarczającym następcą?

Co z tym ratowaniem Ziemi?

W Horizon Forbidden West będziemy musieli uratować naszą planetę przed apokalipsą po raz drugi… Albo raczej wciąż po raz pierwszy, bo pierwsza część wyraźnie zostawiła sobie otwartą furtkę, jeśli chodzi o dalsze ciągnięcie fabuły w kierunku walki z HADESEM i jego zapędami związanymi z anihilacją wszelkiego życia. Tym razem zagrożenie przedstawia się nam już na samym początku gry i związane jest z Rdzą – czerwonymi roślinami, które rozrastają się i zabijają zarówno faunę, jak i florę. Aloy wyrusza więc na tytułowy Zakazany Zachód, by odszukać sposób na pozbycie się tego paskudztwa.

Natknęłam się na kilka głosów, również w najbliższym otoczeniu graczy, które stanowczo mówiły o tym, że Horizon cierpi na kompleks „ratowania świata”. Aloy wybawicielka, wyzwolicielka, namaszczona… I powiem Wam, że w pewnym sensie zgadzam się z tymi „zarzutami”. Zgadzam się, lecz jednocześnie nie widzę w tym wszystkim zupełnie nic złego. Przyznam, że zdarzyło mi się pobłażliwie wywrócić oczami, gdy główna bohaterka podczas rozmowy wrzucała w swoje wypowiedzi teksty typu „Tylko ja mogę ocalić świat!”. Czy jest to nieco naiwne podejście do problemu możliwej zagłady? Tak. Czy stanowi to problem dla czerpania przyjemności z rozgrywki w świecie, w którym wraz z ludźmi koegzystuje metalowa zwierzyna? Nie. Już w pierwszej części podchodziłam do Horizona trochę jak do bajki, fantastycznej opowieści, w której obecność protagonistki wybranej, by ratowała Ziemię, jest jak najbardziej uzasadniona i logiczna w ramach świata stworzonego przez twórców.

Uwaga, nie polecam odpalania Horizon Forbidden West bez uprzedniego ogrania pierwszej części. Pierwsza godzina/dwie to czas naszpikowany spoilerami z Horizon Zero Dawn. Zaufajcie mi – nie chcecie sobie zabierać odkrywania tej wspaniałej opowieści samodzielnie.

Po prostu coś lepszego

Pierwsza część oczarowała mnie praktycznie od razu po uruchomieniu. Efekt „wow” pod względem grafiki i klimatu Horizon Zero Dawn zdecydowanie utrzymuje po dziś dzień, choć od premiery minęło niedawno pięć lat! Po Horizon Forbidden West naturalnie oczekiwałam więc, że będzie lepsza od poprzedniczki, choć tamta postawiła poprzeczkę dosyć wysoko. I wiecie co? Absolutnie się nie zawiodłam, wizualnie ta gra prezentuje się naprawdę świetnie, cudownie wręcz, a należy wziąć pod uwagę, że ogrywałam ją na starym PS4! Oczywiście konsola starej generacji nie wyciągnie takiej gry na wyżyny, lecz mimo wszystko uważam, że jeśli ktoś ma ochotę zagrać w Forbidden West na podstawowym PS4, to nie będzie z tym większych problemów.

Moim głównym zarzutem wobec pierwszej części przygód rudowłosej wojowniczki była pewna wyraźnie wyczuwalna „drewnianość”, jeśli chodzi o otaczający nas świat. Owszem, był i wciąż jest piękny, lecz mimo wszystko uważam, że często powiewało nudą. Wątek główny stanowił to, co mocno trzymało mnie przy tamtym tytule, bo był naprawdę świetnie poprowadzony, natomiast każde zadanie poboczne, czy nawet mocny wątek osadzony w Południku, sprawiały, że wybijałam się z rytmu tej przyjemnej przygody. W dodatku same interakcje z NPC-ami oraz poruszanie się po osadach nie należały do ciekawych i za każdym razem najbardziej cieszyłam się, gdy mogłam poeksplorować dzicz, ruiny czy kotły. W samym Południku, wspaniałym mieście, największym skupisku NPC-ów, przebywałam tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne, bo miasto to przypominało interaktywną makietę – owszem, byli tam ludzie, lecz absolutnie nie tworzyli oni iluzji życia.

W Horizon Forbidden West jest zupełnie inaczej… Już w pierwszej ludzkiej osadzie, Złomiankach, czuć wszechobecny zgiełk i codzienność. Ktoś coś mówi, pokrzykuje, dzieci biegają i plączą się pod nogami, w karczmie ludzie siedzą przy kuflach piwa, a kucharz przygotowuje potrawkę z dzika, górnicy siedzą w cieniu, odpoczywając po ciężkiej pracy w kopalni, a tutejszy samozwańczy przywódca przesiaduje w przestronnym namiocie i utrudnia nam dalszą podróż swoimi wymysłami. Rozmowy z NPC-ami, tak nijakimi w Horizon Zero Dawn, w Horizon Forbidden West są wciągające, przyjemne i przede wszystkim wyglądają o wiele bardziej autentycznie; mimika twarzy postaci, kadry, poruszanie podczas dialogów – to wszystko buduje poczucie wiarygodności, którego tak bardzo brakowało mi w poprzedniczce.

Zdecydowanie poprawiono eksplorację świata – czekają nas lokacje o wiele ciekawsze niż w Horizon Zero Dawn, ruiny, których odkrywanie wiąże się z rozwiązywaniem przyjemnych zagadek logicznych, teren jest zdecydowanie bardziej dopracowany i urozmaicony, a całość wieńczy fakt, że możemy sobie wybrać, czy wolimy, by gra podpowiadała nam w kwestii odkrywania mapy, czy też chcemy działać bardziej na własną rękę. Bardzo wygodny jest dynamiczny HUD, którego elementów w trakcie rozgrywki jest przed naszymi oczami mniej, zdecydowanie pomaga to, jeśli chodzi o imersję. Urozmaicono również działanie fokusa, który pozwala nam na szybki skan otoczenia oraz ten bardziej dokładny, do którego przyzwyczaiła nas część pierwsza. Co więcej, opcja szybkiego skanu kryje za sobą jeszcze jedno udogodnienie – podświetla miejsca, po których możemy się wspinać, więc nie trzeba już bez przerwy rozglądać się za żółtymi uchwytami i półkami skalnymi, których krawędzie wyglądają na ufajdane przez ptactwo.

Gra naprawdę została względem poprzedniczki ulepszona oraz rozbudowana na wszystkie możliwe sposoby. Mamy potężne i bardzo dobrze przemyślane drzewka umiejętności, w których będziemy mogli rozwijać nasze skradanie, walkę wręcz, celowanie, dominację maszyn i efektywne korzystanie z broni dystansowej. Zmieniono system ulepszania broni, którą teraz będziemy modyfikować w warsztatach. Jeśli ktoś lubi się stroić, to na pewno zadowoli go fakt, że fatałaszków jest masa – można je ulepszać, dodawać modyfikacje i zmieniać ich kolory. Chcecie ozdobić twarz Aloy groźnym makijażem? Bardzo proszę, to też możecie zrobić. Kusi Was wizja nakarmienia głównej bohaterki czymś smacznym, no wiecie, tak żeby miała podczas ratowania świata coś ciepłego w brzuchu? Zapraszam do kucharza, na pewno dostaniecie coś dobrego. Nie musimy przejmować się podczas zbierania zasobów – wszelkie nadprogramowe dobroci trafią do skrytki. Do dyspozycji będziemy mieć sporo nowego sprzętu, takiego jak bardzo przyjemna w użytkowaniu i wielofunkcyjna wyrzutnia lin (można się poczuć trochę jak Spider-Man podczas skakania po skałach) czy lotnia, która pozwoli nam na majestatyczne szybowanie nad stadami maszyn.

Zachód czeka na poskromienie

Podczas poprzednich zmagań Aloy poznaliśmy ludność Nora, Oseram, Carja oraz Banuk, na Zakazanym Zachodzie natkniemy się natomiast na dwa nowe plemiona – Tenakth oraz Utaru. To właśnie z nimi oraz z Oseramami będziemy mieć najwięcej do czynienia podczas wyprawy. Każda z tych frakcji wyraźnie się od siebie różni, a wątki z nimi związane, ich historia, zachowania, relacje z innymi oraz przeróżne problemy są naprawdę dopracowane i widzimy tu wyraźnie, że mamy do czynienia z odrębnymi grupami, które nie różnią się jedynie sposobem ubierania.

Nie chcę zdradzać Wam fabuły, bo tę najlepiej jest odkrywać na własną rękę. Warto jednak wspomnieć, że akcja rozgrywa się niedługo po naszej walce z HADESEM. Będziemy dalej robić to, co wychodzi Aloy najlepiej – ratować świat. Ale w jakim stylu i w jakich okolicznościach! Już pierwsza liniowa misja, którą przeżyjemy wraz z dobrym przyjacielem z pierwszej części, daje przedsmak tego, jak ciekawie będzie później.

Tutaj nie tylko wątek główny błyszczy światłem tak jasnym, że musiałam mrużyć oczy (i to wcale nie przez to, że najczęściej gram w nocy przy zgaszonych światłach i ekran troszkę razi). Misje poboczne również dzielnie migoczą przyjemnym blaskiem – są zdecydowanie dużo lepsze od tych, z którymi mieliśmy do czynienia w Horizon Zero Dawn. Ciekawe fabularnie, upstrzone smaczkami i błyskotliwymi dialogami, pozwalające nam wejść w świat gry jeszcze głębiej. Robi się je z przyjemnością, a nie tylko po to, by nabić sobie dodatkowe doświadczenie przed wykonywaniem misji głównych. To się bardzo ceni.

Ciekawiej, intensywniej, niebezpieczniej

Warto poruszyć temat jednego z najważniejszych aspektów rozgrywki w Horizonie, a jest nim oczywiście polowanie na maszyny. Pamiętam, jak bardzo zachłysnęłam się walką z nimi podczas ogrywania pierwszej części. Nie tylko dlatego, że nawet na normalnym poziomie trudności starcia z metalowymi przeciwnikami były dość wymagające, lecz przede wszystkim przez to, jak zróżnicowani byli. Poszczególne typy maszyn miały swoje strategie, słabe punkty oraz często dysponowały odpornością. Dlatego podchodzenie do Gromoszczęka jak do Nękacza, trafianie w głowę Skałokrusza, czy też ostrzeliwanie Nadymacza ognistego gradem płonących strzał raczej nie sprawdzały się zbyt dobrze.

Tutaj mamy oczywiście podobną logikę, jeśli chodzi o strategie na skuteczne ubijanie maszyn, lecz (jak w przypadku wszystkiego innego w nowym Horizonie) widać zdecydowaną ewolucję. Dostajemy masę nowych typów maszyn, mają one dodatkowo różne warianty w obrębie jednego typu. Ich zachowania, sposób poruszania się, animacje ataków to dosłownie coś wspaniałego. Gdyby nie to, że podczas każdej walki muszę skupić się na tym, by utrzymać Aloy przy życiu, to z przyjemnością jak zahipnotyzowana wpatrywałabym się w te metalowe bestie i ich świetnie dopracowaną motorykę. Dzięki szybkim skanom fokusa możemy oznaczać sobie poszczególne części maszyn, które chcemy z nich strącić, więc celowanie w konkretne partie jest wygodniejsze. Fajnym udogodnieniem jest również większa liczba slotów w kole wyboru broni, co sprawia, że nie musimy wybijać się z ferworu walki i wchodzić bez przerwy w ekwipunek, by dobrać to, co jest nam akurat potrzebne. Samą, jak już wspomniałam wcześniej, możemy ulepszać i jest jej więcej, bo do naszej dyspozycji mamy np. włócznie do rzucania czy też wyrzutnię dysków.

Nie dajcie się zwieść, to, że sam model walki jest usprawniony, nie oznacza, że stała się ona łatwiejsza. O nie, nie! Maszyny są agresywne, szybkie i bardzo skutecznie wyprowadzają swoje ataki. Aloy w drugiej części ma chyba delikatne problemy z równowagą, bo nawet lekkie ataki małych maszyn potrafią zwalić ją z nóg, ale nie jest to coś, co stanowi dużą niedogodność (no, chyba że akurat wpadniecie w wir popchnięć serwowanych przez całe stado i zamienicie się w ludzką piłkę).

Krótko ujmując – walka z maszynami na pewno Was nie rozczaruje.

Nieco gorzej ma się natomiast walka z ludźmi, którzy są raczej przeciwnikami-zapchajdziurami niż pełnoprawnymi wrogami, których należy się obawiać. Dużo większym wyzwaniem jest powalenie pojedynczego Gromoszczęka lub Mumakła niż wybicie całego ufortyfikowanego obozu wypełnionego krwiożerczymi bandytami.

Podsumowując…

Najnowszy Horizon jest grą przez wielkie, ogromne wręcz, metalowe „G”. Tak właśnie powinien wyglądać każdy sequel, bo widać, że w tę produkcję włożona została masa pracy. Oczywiście można się czepiać drobnych błędów, okazyjnych bugów czy nudniejszej misji, która zdarzy się od czasu do czasu, ale czy warto się nimi przejmować? Zdecydowanie nie, bo Zakazany Zachód zarówno pod względem grywalności, jak i fabuły to coś zachwycającego

Nasza ocena: 9,5/10

Horizon Forbidden West to tegoroczna perełka, w którą powinien zagrać każdy fan pierwszej części. Świat maszyn wciąga, serwuje nam wspaniałą formę eskapizmu i sprawia, że pragnie się do niego wracać.

Grafika: 10/10
Udźwiękowienie: 10/10
Fabuła: 9/10
Grywalność: 9/10
Exit mobile version