Mark Millar zapracował sobie na opinię scenarzysty taśmowo tworzącego kolejne miniserie, które są najwyżej przeciętne. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy wynika to z braku talentu, lenistwa, czy chłodnej kalkulacji biznesowej.
Złośliwi twierdzą, że Millar pisze komiksy tylko po to, żeby posłużyły jako tzw. proof of concept, czyli prezentacja idei, która ułatwi sprzedaż licencji wytwórniom zainteresowanym przeniesieniem tytułu na mały lub duży ekran. Nie jest to nieuzasadniona opinia. Filmowe adaptacje Kick-Assa oraz Kingsman: Tajnych służb odniosły komercyjny sukces, a recenzenci są zgodni, że jakością przewyższyły komiksowe pierwowzory. Z kolei w 2017 roku cała marka Millarworld została wykupiona przez Netflix, a serwis streamingowy zapowiedział już serial, anime i pięć filmów z tego uniwersum. W tym na podstawie Hucka.
Niezależnie od tego, jaki faktycznie jest biznesplan Millara, Huck. Prawdziwy Amerykanin idealnie wpisuje się w utrzymywany przez tego autora poziom. To kolejna opowieść trawestująca archetyp superbohatera, która na pierwszy rzut oka zdaje się być ciekawsza niż ostatecznie się okazuje.
Typowy Millar
Tytułowy bohater to prostoduszny chłopak z amerykańskiej prowincji. Chociaż posiada nadludzkie moce, nie w głowie mu zakładanie peleryny ani maski, by walczyć ze złem i występkiem. Zamiast tego postanawia robić codziennie jeden dobry uczynek. Punktem wyjścia dla fabuły jest więc pytanie, co by było, gdyby Superman postanowił nie robić globalnej kariery superherosa, działając zamiast tego na bardziej przyziemnym poziomie i unikając rozgłosu (przynajmniej przez kilkanaście pierwszych stron). To całkiem intrygujące zagadnienie, jednak w trakcie lektury raz po raz rzuca się w oczy, jak bardzo grubymi nićmi szyta jest ta historia i jak bardzo świat przedstawiony nie trzyma się kupy.
Odbiór psuje przede wszystkim irytujące niedbalstwo w konstrukcji opowieści. Nadprzyrodzone zdolności Hucka są na tyle niedookreślone, żeby trudniej było zauważyć przykłady niekonsekwencji. Trzeba jednak zawiesić niewiarę na wystarczająco wysokim kołku, by przełknąć notoryczne naginanie czasoprzestrzeni, nijak niedające się uzasadnić supermocami. Część scen ewidentnie nie ma sensu z punktu widzenia postaci i służy jedynie sztucznemu kreowaniu późniejszych zwrotów akcji (choćby scena z końca drugiego rozdziału). Przede wszystkim jednak jakoś trudno mi sympatyzować z protagonistą, który na równi stawia uratowanie zakładniczek z rąk terrorystów, jak i wyniesienie śmieci sąsiadom.
Pomysł bez pointy
Huck jest w gruncie rzeczy Forrestem Gumpem z nadludzkimi mocami. To najbardziej dziecinna, dobrotliwa i naiwnie szlachetną wersją Supermana, jaką możecie sobie wyobrazić. Rafael Albuquerque idealnie podkreślił to w projekcie postaci. Protagonista na jego rysunkach jest misiowatym osiłkiem o kwadratowej szczęce, małych błękitnych oczach i blond czuprynie.
Problem w tym, że kompletnie nic z tego nie wynika. Oczywiście, jeśli zna się dorobek i styl Marka Millara, to trudno oczekiwać, że napisze on dramat o zderzeniu komiksowego heroizmu z prozą życia pokroju Defendora. Jeżeli jednak liczyliście, że chociaż w oryginalny sposób zdekonstruuje superbohaterski topos, to mam dla was złą wiadomość. Millar nie komentuje amerykańskiej rzeczywistości, ograniczając się do wyświechtanych klisz pokroju cynicznego senatora walczącego o reelekcję. Nie przedstawia pogłębionych portretów psychologicznych postaci ani relacji między nimi, poprzestając na banałach. Ostatecznie zaś serwuje czytelnikom festiwal kiczu z postsowieckim szalonym naukowcem, mordobiciem z androidami oraz rozwałką pokroju ostatnich części Szybkich i wściekłych. I chociaż Albuquerque wraz z kolorystą Davidem McCaigiem przedstawili tę historię w sposób przyjemny dla oka, to ich ilustracje nie są na tyle dużym atutem, by usprawiedliwić scenariuszowe mielizny.
Niedopracowany szkic
Mam nieodparte odczucie, że scenarzysta doskonale zdaje sobie sprawę ze wspomnianych ułomności Hucka i dlatego zaplanował historię tak, by zamykała się w sześciu zeszytach. Dzięki temu komiks kończy się, zanim czytelnik na dobre się zniechęci. W ostatecznym rozrachunku Huck. Prawdziwy Amerykanin sprawia wrażenie prototypu, wstępnej wersji opowieści, która nie została należycie dopracowana. Może twórcy filmowej adaptacji (po raz kolejny) poprawią Millarowe niedoróbki…
Nasza ocena: 6,5/10
Niezły pomysł, którego potencjału nie zrealizowano należycie.
Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 6/10
Warstwa wizualna: 7/10
Wydanie: 8/10