Site icon Ostatnia Tawerna

Superhéroes latinos – czyli latynoscy superbohaterowie

Przez lata odbiorcy kultury masowej, a zwłaszcza przygód „trykociarzy”, przyzwyczaili się do tego, że kiedy pada słowo „superbohater”, widzą Kapitana Amerykę albo Supermana. Wszystko sprowadza się do Stanów Zjednoczonych i tamtejszej wizji świata, gdzie wszystko jest w rozmiarze „XL” i gdzie tylko Amerykanie mają monopol na bycie zbawcami ludzkości. W pewien sposób to jak najbardziej uzasadnione. 

Czemu, zapyta wielu z was? Odpowiedź jest bardzo krótka, – USA są domem dla dwóch największych potentatów globalnego rynku komiksowego, Marvela i DC, którzy zasłynęli właśnie dzięki opowieściom o nadludzkich bohaterach. Warto jednak pamiętać, że ten naród ma także znaczącą domieszkę krwi latynoskiej i, co najważniejsze, to Latynosi mówiący w większości w el castellano zamieszkują prawie całe terytorium na południe od Río Grande aż po Ushuaię na Ognistej Ziemi. Zatem czy nie są godni zostania superbohaterami?

Znak Zorro, czyli trochę historii

Jak się okazuje, pierwszym w światowej historii zamaskowanym pogromcą zła był Lis, którego znamy raczej pod jego oryginalnym pseudonimem – Zorro. Postać ta zrodziła się w wyobraźni amerykańskiego pisarza Johnstona McCulleya i zadebiutowała na łamach magazynu literackiego „All-Story Weekly w odcinkowej powieści „The Curse of Capistrano”.  Jej pierwowzór stanowił Joaquín Murrieta – banita z okolic San Francisco, żyjący w XIX wieku. Murrieta był zagorzałym meksykańskim patriotą, który w w latach 1860 – 1870 sprzeciwiał się angloamerykańskiej dominacji w Kalifornii i był wielkim orędownikiem odzyskania ziem, które Meksyk utracił na rzecz Stanów Zjednoczonych po wojnie w latach 1846–1848.

Fikcyjny Diego de la Vega, którego alter ego to właśnie Zorro, działał w swoich przygodach filmowych, komiksowych czy książkowych nieco wcześniej, bowiem w okresie panowania Hiszpanów nad wielkimi obszarami otaczającymi Los Angeles w latach dwudziestych XIX wieku. Stając w obronie uciskanych los californios, zmagał z niesprawiedliwymi rządami kapitana Monastario w myśl zasady „gdy nie możesz walczyć jak lew, bądź przebiegły jak lis”. Często towarzyszył mu czarny wierzchowiec Tornado, a w miejscach, gdzie de la Vega stoczył walkę, pozostawiał wykonany szpadą napis „Z”. Warto przypomnieć, że postać młodego buntownika stała się inspiracją dla komiksowego Bruce’a Wayne’a, który po filmowym seansie przygód Zorra stracił rodziców. Postać latynoskiego banity wyznaczyła jego dalszą drogę postępowania.

Pu*a Madre, me llamo Bane

Herosi z dwóch najważniejszych „komiksów domów” nie tylko wzorowali się na latynoamerykańskich bohaterach, ale również sami byli Latynosami.

Batman jest jednoznacznie utożsamiany z Bruce’em Wayne’em – mścicielem z Gotham. Jednak człowiek-nietoperz stał się swego rodzaju inspiracją, ideą na której wzorowali się obcokrajowcy w swoich ojczyznach. I tak Argentyna otrzymała własnego obrońcę El Gaucho – głównego pogromcę dilerów narkotykowych na przedmieściach Buenos Aires, który z czasem znacznie rozszerzył swoją działalność. El Gaucho to południowoamerykański kowboj pracujący na pampach, którego wygląd zaadaptował argentyński „Batman”. Za dnia ten superbohater jest, podobnie jak Bruce, lokalnym playboyem o imieniu don Santiago Vargas. Spośród innych wyróżnia go opanowana do perfekcji umiejętność jazdy konnej i równie sprawne poruszanie się na motorze – co upodabnia go do rodaka, Ernesto Che Guevary.

Niektórzy z „trykociarzy” w swoich historiach przybliżają nam też prywatną mitologię, jak choćby Aztek wychowywany na wojownika boga Quetzalcoatla. Komiksowi pogromcy zła, obdarzeni południowym, gorącym temperamentem, są także bardzo przywiązani do swojej kultury. Jaime Reyes, czyli Niebieski Skarabeusz, żyje w stanie Teksas w El Paso, jednak wciąż kultywuje meksykańskie tradycje. Podobnie rzecz ma się z marvelowskimi pajęczakami. Wśród nich jest między innymi Araña, znana też jako Spider-Girl, a w cywilu Anya Corazón – młoda Meksykanka dorastająca na Brooklynie, która swoje pajęcze moce zyskała w wyniku magicznego rytuału. Jest to pierwsza latynoska superbohaterka w amerykańskich komiksach. Spośród innych wyróżnia ją z całą pewnością typowe meksykańskie patrzenie na świat – rodzina znajduje się w centrum życia, a na jej czele stoi  ojciec.  Gwałtowny temperament nie pozwala kobiecie bezczynnie  przyglądać się, jak dookoła panoszy się zbrodnia. Obok niej wypada wymienić jeszcze dwa pajęczaki – Milesa Moralesa czy Miguela O’Harę, znanego też jako Spider-Man 2099.Udowadniają, że respektują kulturę kraju, w którym przyszło im egzystować, przy jednoczesnym poszanowaniu tradycji przodków. Specyficzne meksykańskie sposoby obcowania ze śmiercią przełożyły się także na ukształtowanie jednego z Ghost Riderów – Robbiego Reyesa, którego możemy znać z serialu „Agenci T.A.R.C.Z.Y.”.

Jednak świat nie jest tylko czarno-biały. Superłotrzy to element każdej dobrej fabuły superbohaterskiej. I tu znajdziemy bodaj najlepiej rozpoznawalny przykład – Bane’a. Narodowość tego zamaskowanego terrorysty nie jest znana, lecz wiadomo, że urodził się na karaibskiej wyspie Santa Prisca. Tamtejsza junta chcąc ukarać jego ojca – brytyjskiego najemnika, skazała również matkę Bane’a ( miejscową kobietę), a wyrok miał przejść z rodziców na syna, przez co ten późniejszy postrach Gotham dorastał w trudnych warunkach w więzieniu znanym jako Peña Duro (twarda skała). Jest on symbolem wszystkich walecznych mieszkańców Ameryki Łacińskiej. Jego maska przypomina tę, którą zakłada el luchador przed pojedynkiem, zaś gorący temperament i napady furii sprawiają, że staje się on maszyną nie do zatrzymania. Co najważniejsze, Bane nie jest tylko „mięśniakiem”, gdyż w rankingu najbardziej inteligentnych przeciwników Nietoperza z Gotham ustępuje wyłącznie Riddlerowi, który jako jedyny „złamał Mrocznego Rycerza”. Innym świetnym przykładem człowieka stojącego raczej po ciemnej stronie jest Chato Santana, zwany też El Diablo, który karierę przestępczą zaczynał jak wielu młodych gniewnych Meksykan – w bandzie drobnych przestępców, których jedynym marzeniem jest  dorobienie się majątku.

La esperanza i osieroceni przez Hollywood

La esperanza oznacza nadzieję, którą głoszą także lokalni orędownicy prawa. Jednym z nich jest El Gato, bohater wydawnictwa Aztec Productions, walczący z kontrabandą na najsłynniejszej obecnie granicy, gdzie Trump planuje wznieść mur. El Muerto: The Aztec Zombie postać twórcy Javiera Hernadeza, będąca bohaterem zdolnym do odbierania życia, jak i wskrzeszania zmarłych. Na wyspie cygar natomiast porządku strzeże Supertiñosa – supermanowa papuga (będąca de facto komunistyczną propagandą i zarazem karykaturą Człowieka ze Stali).

Jak widać, spotykamy sporo Latynosów wśród bohaterów noszących peleryny i maski. Na ten moment nie możemy też co narzekać na brak filmów i seriali o nadludziach. To fantastyczne, że MCU podjęło się wprowadzenia Czarnej Pantery do swoich filmów i miejmy nadzieję, że z biegiem czasu pojawi się też więcej latynoskich „trykociarzy” w filmach, gdyż obecnie jest ich tam jak na lekarstwo.  Istnieją, jednak ich rola jest dużo mniejsza niż na przykład amerykańskich czy europejskich bohaterów. Popatrzmy chociażby na Cisco Ramona z The Flash, który mimo fantastycznej charyzmy i niezwykłych mocy pozostaje tylko sidekickiem. Podobnie jest ukazany El Diablo w Suicide Squad. Bohater, który nie odgrywa większej roli przez prawie całą historię, dopiero na końcu poświęca się dla drużyny Jego postać może być interpretowana dwojako – Amerykanie pokazują, że doceniają wkład Meksykan i innych mieszkańców Ameryki Łacińskiej w  rozwój ich kraju, jednak z drugiej strony wciąż pozostają dla nich złodziejami, oznaczającymi często narkotykowe zagrożenie z południa. Znaczący  jest również mały udział Ameryki Łacińskiej w zyskach ze  sprzedaży kinowych biletów na filmy Marvela czy DC, bowiem waha się ona między siedemnastoma a dwudziestoma procentami, co tłumaczy się brakiem zainteresowania superbohaterami wśród tamtejszej publiczności.  Również duży wpływ na taką sytuację ma niestety globalna polityka. Globalne społeczeństwo wciąż uznaje Amerykę Łacińską za wielki rynek zbytu Amerykanów, przez co ten „region geograficzny” zostaje marginalizowany, tak jak i jego mieszkańcy. Żart deportacyjny, który słyszymy w filmie Ant-Man z 2015 roku, tylko nas utwierdza, jak daleko na uboczy społeczeństwa są ci latynoamerykanie co mieszkają w USA. Cóż, miejmy nadzieję, że może kiedyś ta sytuacja się zmieni, tak jak w przypadku czarnoskórych, a my oprócz świetnych komiksów dostaniemy też więcej ciekawych filmów o strażnikach ładu i porządku, jedzących quesadille, chodzących na fiesty i tańczących tango.

 

Exit mobile version