Analizując ostatnie trendy, ze zgrozą stwierdziłem, że prawie połowa moich bieżących recenzji mogłaby zaczynać się od słów „panująca obecnie moda na retro…”. Skąd ta groza? Otóż, o ile dość przychylnym okiem patrzę na wszelkiej maści odświeżone wersje klasyków (bo w końcu czemu by nie wrócić do czegoś, co jest dobre?), to trochę denerwuje mnie ilość tytułów, które bezmyślnie żerują na naszej nostalgii. Zabiegi takie z zamiłowaniem stosują przede wszystkim twórcy gier niezależnych, żebrząc o pieniądze na portalach crowdfundingowych.
Oczywiście od czasu do czasu trafiają się perełki, takie jak na przykład Broforce. Mimo iż tytuł zdaje się być z definicji wszystkim, co drażni mnie w obecnej generacji gier, wciągnął mnie bez reszty i wypuścił z łapsk dopiero po odlaniu się na grób szatana. O istnieniu Strafe dowiedziałem się dzięki świetnemu zwiastunowi, który do dzisiaj uważam za jedną z najzabawniejszych rzeczy, jakie można znaleźć na YouTube.
Oprócz doskonałego poczucia humoru, twórcy z Pixel Titans wykazują się także perfekcyjną znajomością mechanizmów rozgrywki, pokochanych przez graczy przy okazji godzin spędzonych nad seriami takimi jak Quake czy Doom. Dosłownie wylewające się z ekranu podobieństwo do tych tytułów sprawiło, że postanowiłem dać Strafe’owi szansę. Czego bynajmniej nie żałuję!
Po ograniu prostego samouczka otrzymujemy do wyboru jedną z trzech broni – strzelbę, karabin maszynowy i railguna. Zostały one idealnie wyważone i już po kilku próbach wiedziałem, że to z „raila” najczęściej będę ładował do niemilców. Generowane losowo mapy zaludnione są przez hordy przeciwników. W pojedynkę nie stanowią oni wyzwania, jednak prawie zawsze występują w absurdalnych wręcz ilościach. Starcia wymagają od gracza ciągłego ruchu i nieustannego oglądania się za siebie. Każdy zgon oznacza rozpoczęcie przygody od nowa, zatem nie ma tu miejsca na błędy.
Poziomy zdrowia i pancerza kurczą się tutaj dramatycznie szybko, warto również pilnować ilości amunicji – parę razy kierowana przeze mnie postać musiała chwycić broń jak kij bejsbolowy i okładać wrogów kolbą. Taka zabawa trwa zwykle tylko przez kilka krótkich chwil. W tym też momencie dochodzimy do sedna sprawy: mianowicie Strafe jest grą tak bardzo hardcore’ową, że złamie każdego twardziela. Jeden malutki błąd może sprawić, że (niczym w Bondzie na N64) po ekranie spływa ściana krwi i nasza przygoda się kończy. Zielone światło, aby mówić o strzelankowym Dark Souls.
Grafika, jak każdy widzi, to rok 1996 w najczystszej postaci. Jestem święcie przekonany, że część tekstur została żywcem przeniesiona z Duke Nukem 3D. W opcjach można znaleźć także tryb „make Strafe even worse”. Sprawia on, że gra wygląda jak tytuł z Game Boy Color i w zasadzie nie da się w nią grać. Udźwiękowienie produkcji także prezentuje poziom sprzed dwudziestu lat, co już tak wesołe niestety nie jest. Po trzydziestu minutach słuchania w kółko tego samego psychodelicznego motywu muzycznego można dosłownie oszaleć. Salwę śmiechu wywołała natomiast opcja wyboru płci naszego bohatera – do dyspozycji mamy tutaj kilka różnych głosów, posegregowanych od najbardziej kobiecego do ultra macho. Nie muszę chyba mówić, że protagonista oprócz jęków i krzyków nie wydaje z siebie żadnych dźwięków?
Osobiście mam ze Strafe dwa problemy – jak sam tytuł sugeruje, mowa o produkcji wymagającej od graczy skilla. Każdy, kto zarwał nockę, grając w Quake’a albo Counter Strike, wie, że kluczem do zwycięstwa w tego typu strzelankach jest doskonała znajomość map. A levele w Strafe są… generowane losowo. Z jednej strony ma to zapewnić, że nawet przy setnym podejściu każda rozgrywka będzie wyglądała nieco inaczej. Z drugiej jednak – chyba lepiej nie musieć przechodzić pierwszego poziomu po sto razy (i co chwilę na nim ginąć).
Drugim problemem jest fakt, że Strafe ukazał się zwyczajnie zbyt późno. Krwawą jatkę w starym stylu, ale z rewelacyjną, współczesną oprawą, zaprezentował niecały rok temu Doom. Pogrywam w niego często – zarówno w singlu, jak i w multi, a na licznych przecenach kosztuje niewiele więcej niż recenzowane Strafe. Jestem także w trakcie testowania Quake Champions (otwarta beta już wkrótce!), który doskonałą mechanikę sieciowych starć z Quake III Arena przeniosło na dzisiejsze warunki – i będzie darmowy!
Są to jednak moje osobiste odczucia, nie mające wpływu na to, że Strafe został przez twórców doskonale zaplanowany i zrealizowany. Gdyby faktycznie ukazał się w 1996 roku, mielibyśmy do czynienia z najlepszą grą w dziejach. Mimo obłędnego poziomu trudności i braku jakichkolwiek nadziei, że uda mi się kiedyś dotrzeć do finału, będę często wracał do Strafe. Trafnie pokazywał to pierwszy zwiastun gry – jest w niej coś, co sprawia że ciężko oderwać wzrok od monitora (nawet gdy oczy wypływają nam z czaszki). Miejmy tylko nadzieję, że wiadra wylewanej na ekran posoki nie zamienią mnie w jakiegoś psychopatycznego mordercę.