Jason Statham, znany głównie z filmów kina akcji, nie raz w swojej dotychczasowej karierze aktorskiej musiał stawić czoła licznym niebezpieczeństwom. Częściej jednak uwikłany w jakąś intrygę, niż w sytuację, w której jego bohaterskim czynom nie było końca. Tym razem jako wojskowy ekspert od nurkowania udał się na Ocean Spokojny, aby ocalić świat przed gigantycznym, legendarnym rekinem – Megalodonem!
Gdzieś na Pacyfiku…
Na pokładzie supernowoczesnej stacji badawczej, znajdującej się gdzieś na Oceanie Spokojnym, zespół naukowców penetruje Rów Mariański w poszukiwaniu nowych, nieznanych dotąd ludzkości gatunków. W trakcie jednej z eskapad w wodne głębiny, kilkoro śmiałków zostaje uwięzionych w podwodnej kapsule, otoczonej przez gigantycznego rekina. Na ratunek przybywa im ściągnięty z Tajlandii, prowadzący spokojne życie po traumatycznych wydarzeniach, wojskowy ekspert od nurkowania Jonas Taylor (grany przez Jasona Stathama), który miał już niegdyś do czynienia z legendarnym drapieżnikiem. Podczas akcji ratunkowej dochodzi do otworzenia się szczeliny i uwolnienia groźnych stworzeń. Od tej chwili bohaterski mężczyzna wraz z ekipą uczonych będzie musiał uratować świat przed Megalodonem i jego kuzynami.
„Szczęki” XXI-ego wieku?
Powiedzmy to sobie szczerze, po zwiastunie filmu nie było co liczyć na krwawy horror rodem z Piranii 3D Eli Rotha, choć jego nazwisko początkowo pojawiło się wśród nominowanych do zajęcia reżyserskiego fotela. Trailer oferował nam natomiast dużo wartkiej i dynamicznej akcji, całą masę gigantycznych rekinów oraz sporą dawkę ciętego humoru. Jednak część fanów kina grozy miała cichą nadzieję, że The Meg będzie godnym następcą Szczęk w reżyserii Stevena Spielberga. Na próżno szukać wielu podobieństw w obu produkcjach, pomijając ich wspólny mianownik, którym są mające chrapkę na ludzi morskie drapieżniki oraz fakt, iż powstały one na kanwie powieści, gdyż różnic jest znacznie więcej. Twórcy poszerzając kategorię wiekową dla widzów, chcieli dotrzeć do jak największej liczby odbiorców co też się udało. Obraz, którego budżet wyniósł sto trzydzieści milionów dolarów do tej pory zainkasował 83 miliony dolarów w Stanach Zjednoczonych oraz ponad 232 poza! Jest to więc kolejny blockbuster, zapewniający masową rozrywkę oraz nastawiony na duże zyski.
Statham ratuje świat
Mimo, iż film nie spełnił pokładanych w niego oczekiwań przez część fanów gatunku na współczesną wariację na temat Szczęk Spielberga, nie można mieć co do produkcji większych zastrzeżeń, zważywszy na to, że od samego początku miał jasno określony cel, a fabularnie ani aktorsko nie aspirował do miana nowatorskiego kina akcji z elementami horroru. Produkcja jest całkiem przyzwoita i miła dla oka. Nie sposób się nudzić podczas seansu, gdyż twórcy zadbali o to, abyśmy przez cały seans dzięki dynamicznej akcji oraz redukującymi chwile napięcia ciętymi żartami, mieli naładowany poziom endorfin. W końcu dobre samopoczucie po opuszczeniu sali kinowej to klucz do sukcesu… i portfela producentów.
Nie zawodzą efekty specjalne, elementy komediowe oraz fabuła. I przede wszystkim bohaterski Jason Statham, którego na ekranie oglądamy i podziwiamy z wielką przyjemnością (nie tylko pod kątem aktorskim!). Mieliśmy zatem okazję zobaczyć go także w nieco innej odsłonie, tym samym udowodnił nam, że spisuje się świetnie zarówno w scenach dynamicznej akcji jak i komediowych. Twórcy znaleźli również miejsce i czas, aby rozpalić w naszych sercach trochę więcej uczucia, tworząc wątek miłosny w tle rozgrywanych wydarzeń.
Ahoj przygodo!
Bez wątpienia The Meg wpisuje się w nurt Kina Nowej Przygody. Przemawia za tym nie tylko wysoki budżet przeznaczony na jego realizację, ale także komercyjny charakter oraz dostępność dla szerokiej publiczności. Przynależność ta, mimo dość niechętnego nastawienia współczesnych odbiorców do wysokobudżetowych produkcji, nie obniża jej jakości.
Nie jest to oczywiście ambitne autorskie kino, aspirujące do światowych dzieł, a raczej dostarczający dobrej rozrywki i sporo emocji film akcji z elementami horroru. Grozy mamy co prawda niewiele i w zasadzie nie jest tu ona fundamentem, na którym opiera się cała konstrukcja fabularna. Głównym jej budulcem są dynamiczne sceny, umiejętne rozprowadzenie napięcia oraz kreujące dobre wrażenie efekty specjalne. Obraz Jona Turteltauba nie jest pod żadnym względem innowacyjny, a utartych schematów jest co niemiara. Mimo tego, dzięki przyjemnej narracji i niezawodnemu Jasonowi Stathamowi, widz wychodzi z kina uśmiechem na twarzy.
Nasza ocena: 6,7/10
Gigantyczny rekin kontra niezawodny Statham – to chyba wystarczająca zachęta, aby pokusić się o wydanie kilkunastu złotych na seans, który umili wam czas i sprawi, że po opuszczeniu sali kinowej będziecie usatysfakcjonowani i naładowani pozytywnymi odczuciami.Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa dźwiękowa: 6/10