Site icon Ostatnia Tawerna

Śpij słodko, śnij bezpiecznie – recenzja filmu „Skąd się biorą sny”

Sukces zwykle pociąga za sobą naśladowców i imitatorów, chcących uszczknąć co nieco z plonów kasowego lub artystycznego powodzenia pierwowzoru. Nikogo nie powinien więc dziwić fakt, że na każdą animację studia Pixar przypada co najmniej kilka bardziej lub mniej oczywistych klonów. Skąd się biorą sny, owoc kooperacji duńskich studiów First Lady Film i Sola Media, w dość oczywisty sposób wydaje się czerpać z hitu sprzed kilku lat – W głowie się nie mieści.

Śpiulkolot odpalony!

Dorastanie nie jest łatwe nawet we względnie normalnych warunkach – o tym miał okazję przekonać się każdy, kto okres przejściowy między dzieciństwem a dorosłością (a przynajmniej – pełnoletniością) ma już za sobą. Sprawy komplikują się na przykład wtedy, gdy jeden z rodziców znika, a drugi postanawia ułożyć swoje życie na nowo z inną osobą. W takiej sytuacji znalazła się Minna – dziewczynka mieszkająca na prowincji wraz ze swoim ukochanym tatą i chomikiem. Małą stabilizację dziecka burzy pojawienie się nowych lokatorek – partnerki ojca i jej córki, Jenny. Różnice między dziewczynkami utrudniają nawiązanie nici porozumienia. Na szczęście co wieczór Minna może uciec do innego świata – świata snów. Drobna awaria pozwala dziewczynce zajrzeć za kulisy powstawania marzeń sennych. Jej przewodnikiem zostaje Gaff – niebieski stworek odpowiedzialny za produkcję (!) onirycznych wizji Minny. Dowie się też, że podróżując między planami może także ingerować w marzenia senne innych ludzi, co przynosi realne skutki także po przebudzeniu. Dziewczynka korzysta z tej możliwości, próbując przekonać do siebie opryskliwą, zapatrzoną w telefon Jenny, jednak sytuacja wkrótce wymyka się spod kontroli…

Źródło: vodflix.tv

Identity theft is not a joke, Kim

W dziedzinie familijnych animacji karty na rynku od lat rozdaje wspomniany już wcześniej gigant – Pixar (od 2006r. wchodzący w skład szerokiego portfolio korporacji imienia Walta Disneya). Złota formuła działa zarówno pod względem technicznym, jak i konceptualnym, dzięki czemu rok po roku produkcje studia goszczą na ekranach i bawiąc, uczą. Nie dziwne zatem, że i mniej znani twórcy próbują zwrócić uwagę szerokiej widowni znajomo wyglądającymi obrazami. W przypadku animacji debiutującego w fotelu reżysera pełnego metrażu Kima Hagena Jensena podobieństwa do niedawnego hitu kalifornijskiego studia widać już na pierwszy rzut oka; obie opowiadają historie nastoletnich bohaterek znajdujących się w przełomowym momencie swojego krótkiego wciąż życia (przeprowadzka, łączenie niepełnych rodzin), radzących sobie ze swoimi słabościami, wątpliwościami i obawami dzięki stworkom mieszkającym w ich głowach – we W głowie się nie mieści są to emocje, u Jensena  architekci odpowiedzialni za sny. Oczywiście fabuły różnią się pewnymi szczegółami (przykładowo pixarowska Riley nie uczestniczy czynnie w wydarzeniach rozgrywających się w jej głowie, Minna – wręcz przeciwnie, aktywnie wpływa na akcję), inspiracja wydaje się jednak niepodważalna. I nie byłoby w tym niczego złego, wszak naśladowanie uważane jest za najwyższą formę pochlebstwa, gdyby duńska animacja nie przyjmowała momentami formy kompletnej mimikry, wliczając w to nawet czcionkę, którą nakreślony jest tytuł filmu.

Mimo całkiem interesującego konceptu, sama fabuła Skąd się biorą sny prezentuje się raczej mało interesująco. Scenariusz napisany jest poprawnie, akcja toczy się w odpowiednim tempie – bez większych przestojów i bombardowania widza przesytem bodźców. Nie usypia, ale i nie angażuje. Animacja ewidentnie skierowana jest do młodszych odbiorców, nie oferując przy tym zbyt wiele towarzyszącym im starszakom. Trudno jest też kibicować bohaterom – scenarzyści pokusili się co prawda o zalążek emocjonalnych odcieni szarości, nakładając je jednak na uproszczoną psychologię jednowymiarowych, płaskich wręcz postaci. Morał płynący z seansu również wyłożony jest łopatologicznie i trąci nachalnym dydaktyzmem.

Źródło: themoviedb.org

A mogło być tak pięknie

Największym rozczarowaniem okazuje się jednak zupełnie niewykorzystany potencjał płynący z głównego gadżetu fabularnego – przedstawienia kulis produkcji snów bohaterów. Tak, produkcji! Marzenia senne i nocne mary powstają bowiem w indywidualnych boksach skonstruowanych na wzór planów filmowych z całym dobrodziejstwem ich inwentarza – bieżącego przepisywania scenariuszy, kłopotów technicznych, przerażających, chłodno kalkulujących producentów i kapryśnych aktorów. Pomysł ten umożliwia nie tylko uruchomienie głębokich pokładów kreatywności, ale i wciśnięcie paru autotematycznych gagów. Same sny – de facto główna atrakcja seansu – są jednak zaskakująco… nudne. Twórcy nie pokusili się o stworzenie wizji kolorowych, pomysłowych, abstrakcyjnych, fantazyjnych, może trochę nielogicznych. To, co ostatecznie widzimy na ekranie, to scenki bezpieczne, ale mało kreatywne i zachowawcze. Szkoda, bo nic przecież nie stało na przeszkodzie (ba, metoda twórcza – animacja komputerowa – daje przecież w zasadzie nieograniczone możliwości), by puścić wodze fantazji i pobawić się formą.

Widoczny jest również dużo skromniejszy (w porównaniu z tytułami hollywoodzkimi) budżet. W przypadku produkcji Pixara te wahają się od 30 (pierwsza część Toy Story)  do nawet 200 milionów dolarów. Przy tych sumach szacowane 3,5 miliona euro przeznaczone na stworzenie duńskiej animacji prezentuje się skromnie, choć na standardy europejskie nie jest wcale kwotą niską. Różnicę tę łatwo dostrzec w technikaliach i warstwie wizualnej filmu – płynności animacji, nieco kanciastych renderach, rozmytych kadrach. Oczywiście ma to swój urok – projektanci postawili na lekko przygaszone kolory i oryginalne, poniekąd umowne projekty postaci, co do pewnego stopnia odróżnia duńską produkcję od kalifornijskiej konkurencji, trudno jednak wyzbyć się wrażenia, że pewne decyzje i wykorzystane zabiegi artystyczne mają za zadanie przykrycie pewnych niedoborów.

Źródło: themoviedb.org

Pociechy narzekać nie będą

Skąd się biorą sny to nie film, który zapamięta się na dłużej. Nie jest przy tym na tyle nieudany, by widz nie był w stanie wysiedzieć na sali kinowej od pierwszych zwiastunów do napisów końcowych (ma na to również wpływ skromny metraż – niespełna półtorej godziny). Może więc stanowić nie najgorszą alternatywę dla wysokobudżetowej konkurencji zza oceanu. Młodzi widzowie, którzy opuszczali salę kinową tuż przede mną, sprawiali wrażenie zadowolonych – zatem misja, jak sądzę, została wykonana.

Na film Skąd się biorą sny zapraszamy do sieci kin Cinema City!

Nasza ocena: 4,7/10

Niewykorzystany potencjał płynący z interesującego konceptu. Seans, który może nie zachwyci, ale i nie zaboli.

Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 4/10
Oprawa wizualna: 5/10
Oprawa dźwiękowa: 5/10
Exit mobile version