Site icon Ostatnia Tawerna

Space Invaders na planszy! – recenzja gry planszowej „Strażnicy kosmosu”

Już okładka sugeruje, że Strażnicy kosmosu będą mocno bazować na mechanice znanej z gier typu shoot’em up. Czy jednak da się przenieść taką pozycję jak Space Invaders na planszę?

Polowanie czas zacząć!

Rozgrywka w Strażników Kosmosu jest banalnie prosta. W swojej turze gracz może przesunąć statek o dowolną liczbę pól w linii poziomej, pionowej lub po skosie. Następnie strzela i trafia pierwszy obiekt na linii strzału. Może to być wrogi kosmita albo rywal. W pierwszym przypadku gracz pozyskuje zlikwidowanego kosmitę do swojej puli (liczba oczu najeźdźcy = punkty zwycięstwa). Natomiast jeśli trafi przeciwnika, to zabiera mu najmniej wartościowego obcego. Do tego dochodzą statki dowodzenia złożone z dwóch elementów, a co za tym idzie: pierwszy pocisk jedynie uszkadza spodek i dopiero osoba, która trafi w pozostałą część, zdobywa dziesięć punktów zwycięstwa. W momencie, gdy zestrzelona zostanie cała kolumna, wszyscy obcy przesuwają się w dół, a na samej górze pojawia się kolejny rząd najeźdźców.

Warto wspomnieć jeszcze o minie, czyli dodatkowym żetonie krążącym po planszy. Gracz może ją przesunąć o jedno pole w prawo po wykonaniu ataku. Co ona daje? Umożliwia zablokowanie linii strzału przeciwnikowi, przez co gracz będzie musiał się przemieścić i nie zestrzeli na przykład kosmity z pięcioma oczami. Ponadto można za pomocą miny osłaniać swoje plecy, a w ostateczności służy ona do zgładzenia jednego obcego.

Partia kończy się, gdy uda nam się zniszczyć całą flotę wrogów, ale jeśli choć jeden przeciwnik przedrze się przez linię obrony (doleci do Ziemi), wszyscy przegrywają. Natomiast gdy obcy wejdzie na pole z graczem, niszczy statek, a jego naprawa kosztuje dziesięć punktów zwycięstwa.

Pozornie zasady są proste, ale jest tu parę istotnych i ciekawych detali, na przykład w wariancie podstawowym można kupić jednorazową rakietę za punkty zwycięstwa (odrzucamy odpowiednią ilość obcych), która niszczy cały rząd. Do tego dochodzą zasady zaawansowane, w których mamy opcję ulepszania okrętu, aby w jednej turze oddawał więcej niż jeden strzał.

Nadciągają statki dowodzenia

Pozornie wydaje się, że będziemy przesuwać się tak, żeby zestrzelić najcenniejszego stwora, ale nie zawsze jest to najlepsza taktyka. Warto pamiętać, że przeciwnik może nam ukraść naszą zdobycz, a więc trzeba chronić swoje plecy. Ponadto upolowanie statku dowodzenia wcale nie jest proste. Dziesięć punktów to dużo, ale należy trafić spodek dwa razy, a więc jeśli dobrze tego nie przemyślimy, możemy pomóc naszym rywalom. Do tego dochodzi mina, pozornie nieistotna, a potrafi czasem napsuć krwi przeciwnikom. Mamy także możliwość zainwestowania w rakietę, którą użyjemy tylko raz w ciągu gry. Strzelić od razu czy lepiej poczekać? Rakieta zestrzeli statek dowodzenia, a więc warto się zastanowić, kiedy z niej skorzystamy. Na dodatek czasem dochodzi do ciekawych sytuacji, gdy małowartościowy obcy zbliża się do powierzchni Ziemi. Rodzi się pytanie: kto pierwszy zrezygnuje z upolowania cennego najeźdźcy na rzecz ratowania wszystkim skóry? Warto także odnieść się do zasad zaawansowanych, dzięki którym zwiększa się dynamika starć, bo więcej stworów zestrzeliwujemy. Ponadto szybciej usuwamy kolumny wrogów, a obcy sprawniej posuwają się w dół.

Jeśli chodzi o regrywalność, to układ obcych na planszy jest za każdym razem inny. Na dodatek można uwzględnić zasady zaawansowane. Ponadto sytuacja w grze będzie się zmieniać diametralnie z każdą turą, nawet jeśli będziemy robili to samo. Wiele zależy od naszych rywali i nie raz plansza może nas zaskoczyć. Ponadto jedna partia zajmuje raptem dwadzieścia minut, a strzelanie jest na tyle satysfakcjonujące, że Strażnicy Kosmosu nie znudzą się tak szybko.

Nic tak nie boli, jak strzał w plecy!

Oczywiście Strażnicy Kosmosu nie są grą idealną i do paru rzeczy można się przyczepić. Zacznijmy od początkowego rozstawienia, które premiuje pierwszego gracza (może on ustawić swój okręt w najlepszym miejscu, aby już w pierwszej turze zestrzelić na przykład piątkę). W wariancie zaawansowanym jest to o tyle istotne, że wystarczy zużyć dziesięć punktów zwycięstwa, aby ulepszyć swój statek. Układanie kosmitów na planszy może być momentami upierdliwie. Ich zdejmowanie i przesuwanie powoduje, że czasem kartoniki rozjeżdżają się na różne strony. Ponadto należy wspomnieć o braku skalowalności (za każdym razem taka sama liczba obcych bez względu na liczbę graczy) i małej liczbie najeźdźców. Co prawda zupełnie to nie przeszkadza w wariancie podstawowym, bo rozgrywka ani się nie dłuży, ani nie kończy za szybko. Natomiast w zaawansowanym wygląda to trochę inaczej. Aby ulepszyć swój statek i zakupić wszystkie ulepszenia trzeba wydać czterdzieści pięć PZ, a wszyscy obcy ogółem mogą zaoferować raptem dwieście dwadzieścia punktów. Przy czterech graczach jasne staje się, że nie każdy zdąży się odpowiednio rozwinąć albo nie będzie się mu to już opłacało. Mam wątpliwości do usprawnienia, jakim jest doładowanie, które wydaje mi się za drogie. Kosztuje aż piętnaście PZ, a umożliwia wykonanie dwóch strzałów o sile równej wartości naszego okrętu w swojej rundzie (warto podkreślić, że jego zakup okupujemy także stratą tury). Trzeba poruszyć kwestię miny i współgraczy. Choć bomba krążąca po orbicie ma potencjał, to nie w każdej partii zostanie on wydobyty, na dodatek łatwo się zapomina o przesuwaniu jej w swojej turze. No i pozostaje sprawa przeciwników. Jeśli będą oni grali zachowawczo, to rozgrywka nie dostarczy tak samo dużo frajdy, jak podczas partii, w której rywale chcą ryzykować. W końcu przesunięcie okrętu na pole sąsiadujące z obcym po to, aby zablokować dostęp do kolumny rywalom, dodaje tej grze emocji.

Pora na upgrade!

Strażnicy Kosmosu wyglądają genialnie, ale czuć powiew nostalgii. Obcy wyglądają uroczo, szczególnie ci z mniejszą ilością oczu, dodatkowo mamy klasyczne spodki jako statki dowodzenia. Okładka przyciąga wzrok, bo imituje stare monitory. Jedynie, do czego bym się przyczepił, to niezgodność kolorów obcych. Po prostu nie rozumiem, czemu na okładce najeźdźcy mają inne kolory niż ci na żetonach. Do tego znalazłem drobny błąd w instrukcji. Na stronie ósmej opisano, co się stanie, gdy myśliwiec zderzy się z najeźdźcą i pada tam następujące zdanie: „Minę należy odłożyć do pudełka, a myśliwiec obok planszy”. Mimo wszystko wydaje mi się, że każdy bez problemu domyśli się, że chodziło o najeźdźcę, a nie minę.

Czy warto dołączyć do brygady Strażników Kosmosu?

Strażnicy Kosmosu to świetna gra, ale oczarowałaby mnie jeszcze bardziej, jeśli znalazłyby się w niej jeszcze dwa dodatkowe warianty. Po pierwsze ciekawie byłoby, gdyby przeciwnicy mogli nam się odgryźć, ale co ważniejsze – żałuję, że po finalnym zniszczeniu fali wrogów nie walczy się z jakimś bossem. Co oczywiste, nie da się przenieść całkowicie gry komputerowej typu shoot’em up do innego medium, jednakże Néstor Romeral Andrés stworzył jej świetną planszówkową odmianę. Choć można się przyczepić do paru elementów, nie zmienia to jednak faktu, że bardzo przyjemnie strzela się w tej grze. Do tego doskonale działa tutaj negatywna interakcja, która sprawdzi się na pewno wśród młodszych graczy. A swoim stylem retro i satysfakcjonującą rozgrywką będzie w stanie przyciągnąć nawet geeków. W końcu dobrze czasem odpocząć od mózgożernych tytułów i ot tak postrzelać sobie do obcych.

Nasza ocena: 7,3/10

To po prostu Space Invaders na planszy, czyli przyjemna, prosta gra, w której można zdziesiątkować flotę najeźdźców.

Grywalność: 7,5/10
Jakość wykonania: 8/10
Exit mobile version