Już w tym momencie Valheim jest światowym fenomenem. Grę jednocześnie miało uruchomioną ponad pół miliona graczy na Steamie, czego wcześniej dokonały jedynie takie produkcje jak PUBG, Dota 2, CS:GO i Cyberpunk 2077. Jak grze we wczesnym dostępie udało się osiągnąć taki sukces?
Mogłoby wydawać się, że czasy, w których gry jednocześnie określano tagami „Survival”, „Open World”, „Crafting” i „Early Access” już przeminęły. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie dał się nabrać na kupno z pozoru interesującej produkcji we wczesnym dostępie, której rozwój nagle wstrzymano, a gracz został z niedokończoną grą w bibliotece Steam. Jedno sparzenie się to najwidoczniej za mało dla wielu osób, które postanowiły kupić Valheim już w dniu pojawienia się gry na platformie Steam, co jednak okazało się strzałem w dziesiątkę.
Ołtarz ofiarny
Valheim oferuje rozgrywkę dla jednego gracza, lecz pełen potencjał pokazuje dopiero przy wspólnych wysiłkach ze znajomymi. W grze wcielamy się w nordyckiego wojownika, który po śmierci trafił do dziesiątej krainy z wikińskich wierzeń, czyli tytułowego valheim. Naszym głównym zadaniem jest wyeliminować wrogów Odyna i złożyć ich głowy na ołtarzu, by zasłużyć sobie tym na wejście do Walhalli. Jak w wielu tego typu produkcjach, fabuła jest jedynie tłem dla rozgrywki. Pierwsze kroki pomaga nam postawić Hugin wysłany przez Odyna. Ptak pojawia się zawsze, gdy odkryjemy coś nowego i jest gotowy wytłumaczyć podstawowe mechaniki rządzące światem Valheim.
Za siódmą górą, za siódmym morzem
Jednym z najmocniejszych punktów Valheim jest silny nacisk na eksplorację i znajdowanie coraz to nowszych surowców, które odblokują możliwość stworzenia lepszego ekwipunku. Poprzez różnorodność lokacji oraz ogrom proceduralnie generowanego świata twórcy sprawili, że aż chce się wyruszyć na przygodę. W Valheim nigdy nie jest się całkowicie bezpiecznym. W początkowych lasach czają się się Greydwarfy, Szkielety oraz wyjątkowo niebezpieczne Trolle. Nawet wybudowanie bazy daje poczucie jedynie złudnego bezpieczeństwa, ze względu na częste najazdy przeciwników zdolnych zniszczyć bramy i mury. Źle przygotowany gracz może w jednej chwili stracić wszystko.
„W tej grze jest albo ciemno, albo pada”
Jeden znajomy, z którym miałem przyjemność wyruszać na przygodę powiedział, że w tej grze są tylko dwa stany – albo jest ciemno, albo pada. Nie jest to dalekie od prawdy, a czasem te dwa stany łączą się i zmniejszają widoczność do jednego metra. A tak bardziej na poważnie, pogoda w Valheim jest bardzo dynamiczna. Rzeczywiście, w większości przypadków pada deszcz, lecz ma to swoje uroki, szczególnie na pełnym morzu, gdzie nagle zrywa się sztorm i trzeba stoczyć walkę z żywiołem. Sprawia to, że jeszcze bardziej docenia się mgliste, słoneczne poranki oraz gwieździste noce. Oprócz tego na pogodę wpływa również biom w jakim się aktualnie znajdujemy. Gra jest podzielona na mikrośrodowiska, a każde z nich posiada własną florę i faunę. Niestety, szybko okazuje się, że kolejność lokacji, które powinniśmy odwiedzać, by ruszyć dalej, jest liniowa, a wyłamanie się z konwencji twórców może być bolesne w skutkach.
Nie taki znowu survival
Myślę, że jednym z czynników wpływających na sukces Valheim jest zminimalizowanie wpływu aspektu survivalu. Tutaj nie umrzesz z głodu, zimna ani wyczerpania. Bez jedzenia życie postaci spadnie do podstawowych dwudziestu pięciu punktów. Żywność czasowo zwiększa życie oraz kondycję wojownika, a co za tym idzie, im lepsza jakość pokarmu, tym większe bonusy. W jednym momencie można zjeść trzy różne dania i otrzymać premie za każde z nich. Wcześniej wspomniałem, że nie można umrzeć z zimna, co nie do końca jest prawdą, gdyż w górach bez ciepłego odzienia lub mikstury odporności na mróz postać zacznie zamarzać, a jej punkty życia będą maleć. Jest to jednak swoistość tylko i wyłącznie tego jednego mikrośrodowiska, czyli szwędając się w lesie nie zamarzniemy. To, że nie można umrzeć od chłodu, nie znaczy, że nie ma on na naszą postać żadnego wpływu. Efekty takie jak zimno lub przemoczenie spowalniają regenerację życia oraz wytrzymałości i widocznie utrudniają grę.
„Żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny…”
Oczywiście podczas rejsu statkiem nie lecą szanty, lecz muzyka w Valheim tworzy niesamowity i niepowtarzalny klimat. Atmosferę podsycają malownicze widoki, piękne niebo, wzburzone morze oraz wiecznie obecne drzewo Yggdrasil. Jeśli chodzi o grafikę, to nie jest ona hiperrealistyczna, choć ma swoje uroki i na pewno nie nazwałbym jej brzydką. Twórcy postawili na ciekawy miks prostych modeli postaci, drzew i surowców z dużo lepiej wyglądającą wodą oraz mgłą i bardzo realistycznym oświetleniem.
Przepis na sukces
W przeszłości grałem w niejedną tego typu produkcję, a choć większość z nich była bardzo udana i nadal zrzesza wokół siebie sporą liczbę fanów, to żadna nie osiągnęła aż takiego sukcesu jak Valheim. Dlaczego? Otóż spory wkład w to może mieć ogromny, proceduralnie tworzony świat, który mimo że jest skończony, to jednak tak wielki, że dojście z jednego krańca do drugiego zajęłoby co najmniej kilka godzin. Zwykle w tego typu produkcjach do dyspozycji było oddawanych kilka wysp, lub niewielki kawałek mapy, a kolejne trzeba było dopiero odblokować. Na pewno pomogło też umiejscowienie rozgrywki w nordyckiej mitologii, która ma pewne miejsce w popkulturze i zawsze znajdzie zwolenników. Swoje pozytywne piętno odcisnęło także zminimalizowanie elementów survivalu na rzecz eksploracji i craftingu. To wszystko sprawiło, że aż chce się wyruszyć w kolejny rejs. Za Odyna!