Paxon wiedzie spokojne życie. Zajmuje się rodzinną firmą transportową, otaczają go piękne widoki Leah – krainy, która ponoć niegdyś stanowiła dziedzictwo jego przodków – a jego największym zmartwieniem jest niesforna, dorastająca młodsza siostra, Chrysallin. Nad kominkiem wisi stary miecz, pamiątka z dawnych lat. Krążą o nim niesamowite legendy, ale Paxon rozsądnie podejrzewa, że wszystko to bajki. Spokojne, proste życie, które nigdy się nie zmieni. Prawda?
Nieprawda. Ale tego się już domyśliliście, bo inaczej o czym byłaby cała książka? W życiu Paxona i Chrysallin pojawia się znienacka Arcannen, zły i przebiegły czarnoksiężnik, niespodziewanie zainteresowany starym rodowym mieczem. Aby go zdobyć, posuwa się nawet do porwania siostry głównego bohatera. Po tym incydencie na młodzieńca zwraca uwagę Czwarty Zakon Druidów i przewodnicząca mu Ard Rhys. Paxon przyjmuje zaproszenie na szkolenie, sprzedaje rodzinną firmę i stara się zostać wojownikiem. Z czasem przekonuje się, że kto jak kto, ale Arcannen łatwo nie rezygnuje z raz obranego celu, a zmierza doń po trupach.
Obrońcy Shannary. Czarne ostrze to pierwszy tom nowego cyklu osadzonego w realiach Shannary. Kolejna książka Terry’ego Brooksa to tradycyjnie przygodowe epic fantasy z domieszką postapokalipsy, gdzie spotykające bohaterów wydarzenia mają być niezwykłe, a stawka możliwie wysoka. Przygotujcie się zatem na duże ilości dziwnych artefaktów, spór magii z technologią, porwania, morderstwa i intrygi.
Utwór nie reprezentuje jednak zbyt wysokiego poziomu nawet jak na powieść przygodową o walorach czysto rozrywkowych. Po pierwsze za sprawą stylu: narracja jest rozwlekła i sztucznie rozepchana, zanudza czytelnika zbędnymi szczegółami, zwłaszcza przedstawiając drobiazgowo proces myślowy postaci. Ba, zdarza się wręcz powtarzać w kółko te same informacje: nie raz i nie dwa bohaterowie relacjonują sobie nawzajem krok po kroku wydarzenia, o których odbiorca dopiero co przeczytał. Po drugie w polskim wydaniu trafiają się literówki i błędy gramatyczne, a przede wszystkim błędy w imionach (na przykład „Paxon” to także „Paxton”).
Po trzecie uważam, że fabuła nie jest prowadzona tak sprawnie, jak mogłaby być. Większość potencjalnych zwrotów akcji zostaje szybko „spalona”: bohaterowie (czy to dobrzy, czy źli) zbyt łatwo domyślają się planów przeciwników, przez co wiele wydarzeń traci na sensie i doniosłości. Ale ową domyślność znów stosuje się niekonsekwentnie. Antagoniści często wydają się potężni, ale głupi: niby narrator przedstawia ich jako groźne osoby władające wielką mocą, prawdziwe makiaweliczne umysły, ale nieraz, dla wygody autora, popełniają banalne błędy lub nie radzą sobie z prostymi problemami.
Szwankuje też (to po czwarte) konstrukcja postaci. Wspomniałam już o złych, choć fajtłapowatych mastermindach, ale najbardziej uwidacznia się to w przypadku Chrysallin – dotyczące jej wątki służą wyłącznie temu, aby zaangażować w akcję jej brata i wyeksponować go jako bohatera. Chociaż w książce opisuje się dziewczynę jako sprytną i pewną siebie chłopczycę, przez całą powieść pełni rolę „dziewicy w opałach”: trzy razy z rzędu zostaje porwana i związana, po czym oczekuje na ratunek.
Wszystko to sprawiło, że Czarne ostrze nie wciągnęło mnie tak mocno, jak mogło. O ile nie mam nic przeciwko lekkim czytadłom, o tyle chciałabym, aby były sensownie skonstruowane i sprawnie napisane. Tymczasem pierwszy tom Obrońców Shannary smakował bardziej jak sztampowy fantaziak o niezbyt lotnej fabule niż solidna literatura epic fantasy. Werdykt zatem brzmi: można, tylko po co?
Nasza ocena: 4,5/10
Zapowiadała się przyjemna, lekka lektura, ale ostatecznie to niezbyt udane otwarcie nowego cyklu, popadające w sztampę i szwankujące konstrukcyjnie.Fabuła: 4/10
Styl: 3/10
Bohaterowie i świat przedstawiony: 5/10
Wydanie: 6/10