Site icon Ostatnia Tawerna

„Shadowhunters” – podsumowanie 2. sezonu

Pierwszy sezon serialu Shadowhunters przeszedł najśmielsze oczekiwania. Wiele osób spodziewało się, że produkcja umrze śmiercią naturalną, że spotka ją ten sam los co film Dary anioła. Tymczasem ekipa zaangażowana w telewizyjny projekt zrobiła wszystko, co tylko możliwe, by obraz okazał się godną ekranizacją książek Cassandry Clare. A nawet lepszą, bo, powiedzmy sobie szczerze, powieści tej amerykańskiej pisarki wcale nie są jakieś wybitne.

Wprawdzie pierwszy sezon nie uniknął fabularnych błędów, widać również było, że serial otrzymał niewielki budżet, jednak te niedociągnięcia bladły, gdy patrzyło się na zaangażowanie obsady produkcji. Aktorzy nie tyko dali z siebie wszystko na planie obrazu, ale także aktywnie uczestniczyli w różnego rodzaju dysputach poświęconych Shadowhunters. Twittowali, udzielali się w wywiadach, dodawali mnóstwo zdjęć na swoje instagramowe konta, a przede wszystkim wczuli się w grane przez siebie postaci. Bronili ich, tłumaczyli, kiedy dany bohater podejmował ciężkie decyzje, i zapewniali, że w końcu wszystko będzie dobrze. I widzowie im wierzyli, kupowali to, co więcej – pokochali obsadę za to, że jest tak oddana serialowi i rozumie świat, w którym rozgrywa się akcja produkcji.

Shadowhunters zyskali więc sporą publikę. Wysoka oglądalność i fakt, że w fandomie było głośno o tym projekcie spowodowały, że szefowie stacji Freeform zadecydowali, iż powstanie kontynuacja obrazu. W końcu okazało się, że serial na podstawie książek Cassandry Clare to kura znosząca złote jajka, każdy odcinek wzbudzał wiele emocji, każdy był szeroko komentowany w sieci, każdy pobudzał apetyt na więcej. Przy okazji zwiększono także budżet produkcji, co widać już w pierwszym odcinku drugiego sezonu Shadowhunters.

Po pierwsze, broń Nefilim zaczęła wreszcie wyglądać jak oręż, którego trzeba się bać, a nie plastikowa zabawka do zadawania fikcyjnych ran. W pierwszym sezonie ostrza i noże nie robiły żadnego wrażenia, tymczasem w drugim twórcy dopracowali broń Nocnych Łowców. Do tego oręż Aleca nie wygląda jak pierwszy lepszy łuk, widać, że jest unikalny i nie każdy może posiadać taką broń w swoim arsenale.

Po drugie, pojawiło się więcej efektów specjalnych, zwłaszcza w finale sezonu. W pierwszej odsłonie wszystkie te komputerowe dodatki wyglądały niezwykle sztucznie, niczym wklejone i niepoddane obróbce. W drugim sezonie spece od efektów bardziej się postarali, pojawia się wprawdzie jeszcze kilka scen, gdzie widać, że dana sekwencja była kręcona w studio czy na zielonym tle, jednak jest ich o wiele mniej i nie rażą tak w oczy, jak miało to miejsce we wcześniejszych epizodach.

Jak widać, odpowiednia ilość dolarów potrafi zdziałać cuda. Wystarczy tylko zainwestować w serial, aby zaczął on jakoś wyglądać. Lepsza broń, efekty specjalne, dekoracje i stroje bohaterów – niby nic, jednak diabeł tkwi w szczegółach. I kiedy nie są one odpowiednio dopracowane, traci na tym cały serial.

Po trzecie wreszcie, w drugim sezonie Shadowhunters pojawia się o wiele więcej scen walk. Nadal pozostajemy w strefie, gdzie widz śledzi potyczkę tylko kilku bohaterów, nie ma żadnych armii, nie pojawiają się bitwy rodem z Gry o tron, ale i tak widać spory progres, jeśli chodzi o przedstawienie starć Nefilim z demonami czy zdrajcami Clave. Może, idąc za ciosem, w trzeciej odsłonie wreszcie zobaczymy zapierającą dech w piersiach walkę większej ilości przeciwników?

Twórcy projektu i aktorzy dali z siebie wszystko. Drugi sezon okazał się o wiele lepszy niż pierwszy. Jedynie początkowy epizod drugiej odsłony pozostawiał trochę do życzenia, nie był tak wciągający i dopracowany jak kolejnych dziewiętnaście. Tym razem sezon liczył sobie bowiem dwadzieścia odcinków. I tak jak w przypadku Teen Wolf, podzielono go na część a i b. Pierwszy epizod rozpoczyna się tuż po wydarzeniach z pierwszego sezonu – Jace stoi u boku Valentine’a, a jego bliscy robią wszystko, by go odnaleźć i przekonać Clave, że blond Nefilim nie jest zdrajcą. Każdy epizod odsłania przed widzami nowe tajemnice, buduje napięcie i wciąga. A zwłaszcza te odcinki dotyczące Maleca, czyli relacji Aleca i Magnusa.

Trudno nie zauważyć, że to właśnie ta dwójka zyskała sobie największą sympatię wśród fanów zarówno książek, jak i serialu. W powieściach Clare nie poświęciła tej parze za wiele miejsca, jak sama przyznaje, nie spodziewała się, że to właśnie oni staną się ukochanymi bohaterami jej czytelników, jednak twórcy serialu nie mieli zamiaru popełniać tego samego błędu. Postawili na Maleca i ta decyzja im się opłaciła.

Dostajemy więc mnóstwo scen z tą dwójką bohaterów – niektórych pięknych, jak pierwsza randka (nadal pamiętam bezcenną minę grającego Aleca Matthew Daddario, kiedy Magnus wspominał, że miał siedemnaście tysięcy parterów), innych łamiących serce, scena w Instytucie, gdy czarownik mówi Łowcy, że nie można mieć wszystkiego. Każdą chwilę widz jednak chłonie niczym gąbka wodę i chce więcej.

Twórcy sporo miejsca poświęcili na pokazanie relacji tej dwójki protagonistów. Alec i Magnus uczą sie bycia ze sobą, docierają się, poznają swoje wady i zalety. Mam jednak pewien problem z postacią Wysokiego Czarownika Brooklynu. Po pierwsze, Bane ma już kilka setek lat, to oznacza, że powinien zachowywać się o wiele dojrzalej niż dwudziestokilkuletni Lightwood. Tymczasem jest zupełnie inaczej, to Alec bierze na swoje barki cały ciężar bycia z kimś w związku. Popełnia czasem błędy, jak wtedy, gdy nie wyjawia prawdy o Mieczu Aniołów, ale bardzo szybko dostrzega to, że zrobił źle i próbuje naprawić pomyłkę. Tymczasem Magnus to drama queen – jeśli coś pójdzie nie po jego myśli, obrazi się, zatrzaśnie drzwi przed nosem i pójdzie szukać  pocieszenia w kieliszku.

Z jednej strony można zrozumieć, że Bane dość przesadnie reaguje na zatajanie prawdy, z drugiej nikt zakochany nie traktowałby tak swojego partnera jak on Aleca. Ciągłe docinki, niemiłe komentarze, odwracanie wzroku i wspomniane wyżej zatrzaskiwanie drzwi przed nosem. Twórcy mogli oszczędzić nam tej Magnusowej histerii i tupania nóżką. Wiem, że to serial skierowany do nastoletnich odbiorców i drama musi być, jednak takie zachowanie nie przystoi wiekowemu czarownikowi z pozycją.

Moją ulubioną postacią nadal jest Alec i cieszę się, że twórcy Shadowhunters tak interesująco poprowadzili jego wątki. Nie tylko ten z Magnusem, w końcu nie samą miłością do czarownika Nefilim żyje, ale także pokazali delikatniejszą stronę natury Łowcy, zwłaszcza po historii z pozbawieniem Jocelyn życia, i jego zdolności przywódcze, Lightwood jako szef Instytutu, który jako jeden z nielicznych stawia sobie za cel dobro zarówno swoich braci i sióstr krwi, jak i podziemnych. Do tego dochodzą jego relacje z Izzy, ta dwójka posiada niezwykle interesujące sceny, trudno nie polubić Lightwoodów, Maxem czy Jace’em.

A skoro już o blond Nefilim mowa, nareszcie otrzymaliśmy odcinek poświęcony więzi parabatai. W pierwszym sezonie było dość intensywnie, jeśli chodzi o relację Aleca i Jace’a. Ten drugi dostał małpiego rozumu, zakochał się w Clary, i nie przyjmował do wiadomości niczego, co nie było z nią związane. W drugim sezonie twórcy zrezygnowali z denerwowanie widza głupim zachowaniem Jace’a, a skupili się na tym, co tak naprawdę oznacza więź parabatai.

Mamy więc nie tylko odcinek poświęcony początkom relacji dwójki bohaterów, ale także ten, w którym Alec używa runy, by odnaleźć swojego zaginionego „brata”. To naprawdę dobrze nakręcone, zrobione z myślą o miłośnikach serialu epizody. A kiedy dodamy do tego finał, w którym także mamy zapierającą dech w piersiach scenę parabatai, otrzymamy wątek, który otrzymał odpowiednią oprawę i został znakomicie poprowadzony.

Nareszcie Jace przestał być denerwujący i zaczął myśleć. Zresztą nie tylko on, także Clary nabrała jakiegoś kolorytu, przestała być ciągle pakującą się w kłopoty dzieweczką, która ma na uwadze tylko i wyłącznie siebie. Bohaterka działa, włączyła swoje szare komórki i przestała być typową damą w opałach, a co za tym idzie przestała być najbardziej irytującą postacią produkcji.

Trzeba przyznać, że twórcy wykonali kawał dobrej roboty przy kreśleniu postaci drugiego sezonu, może poza Magnusem, tutaj pojawia się sporo elementów, które powinni inaczej poprowadzić. Izzy i Simon także otrzymali swoje pięć minut. Dziewczyna uzależniła się od yin fen, co miało wpływ na jej zachowanie i doprowadziło do powstania więzi pomiędzy nią a Raphaelem, natomiast wampir spełnił jedno ze swoich największych marzeń – zaczął spotykać się z Clary. Do tego dochodzi jeszcze wątek Chodzącego za Dnia, który zostanie jeszcze bardziej rozwinięty w trzecim sezonie serialu.

Do serialu zawitała także świeża krew. Jedną z nowych bohaterek produkcji jest grana przez Alishę Wainwright Maia – młoda wilkołaczyca, która pracuje w barze Hunter’s Moon. Dziewczyna ma problemy z zaufaniem, na początku nie należy do fanklubu Jace’a. Stopniowo jednak poznajemy historię jej przeszłości i zaczynamy ją lubić. Maia ma ikrę, nie boi się walczyć o swoje, troszczy się także o członków stada.

Drugą nową osobą w obsadzie jest grany przez Willa Tudora Sebastian-Jonathan. To najciekawsza zła postać tego sezonu, przy nim Valentine okazuje się grzecznym dzieckiem. Nic dziwnego, skoro brat Clary ma w sobie demoniczną krew, a sporo czasu przebywał w dość nieprzyjemnym środowisku. Trzeba przyznać, że Tudor doskonale zagrał szalonego i niebezpiecznego bohatera. Jeżeli czytaliście książki Clare, wiecie, iż jego rola nie kończy się wraz z finałem drugiego sezonu. Co przyniesie bohaterowi przyszłość? Dowiemy się w 2018 roku.

Jak już wspominałam wcześniej, w tym sezonie otrzymujemy bardzo dobre epizody – w każdym dzieje się coś interesującego, może poza pierwszym. Mamy dobry odcinek o Malecu, ten z pierwszą randką, o Parabatai, demonie opętującym bohaterów i wiele, wiele innych. Trudno napisać, który z epizodów był najlepszy, każdy wnosił coś ciekawego do fabuły i w jakiś sposób się wyróżniał. Także finał należy do tych udanych. Wiele się zdarzyło, wszystko jednak miało odpowiednie miejsce i czas, nic nie wydawało się wplecione do fabuły przez przypadek. I te nieszczęsne cliffhangery, w końcu jeden to za mało. A do kolejnego epizodu pozostało kilka długich miesięcy.

Drugi sezon Shadowhunters pod wieloma względami okazał się lepszy niż pierwszy. Był intensywniejszy, mroczniejszy, nie pokazywał tyko słodkiego życia bohaterów. Cały czas coś się w nim działo, a odbiorca nie wiedział, jaki los zgotowali jego ulubieńcom scenarzyści. A to dopiero początek, w końcu najlepsze z książek dopiero przed nami. Wprawdzie twórcy serialu nie trzymają się sztywno temu, co miało miejsce w powieściach Cassandry Clare, dodają wątki specjalnie wymyślone na potrzeby produkcji, jednak nie zmienia to faktu, że już nie mogę się doczekać piątej odsłony produkcji. A wy?

Nasza ocena: 8/10

"Shadowhunters" to serial,w którym widać, jak bardzo twórcom i aktorom zależy na opinii widzów. Ze świecą szukać produkcji, w której ekipa stara się tak bardzo przybliżyć widzom świat, w jakim dzieje się akcja obrazu.

Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 9/10
Oprawa wizualna: 6/10
Oprawa dźwiękowa : 9/10
Exit mobile version