Site icon Ostatnia Tawerna

Schodzimy na samo dno, choć nie metaforycznie – recenzja filmu „Aquaman i Zaginione Królestwo”

Pierwszy film o Aquamanie okazał się istną rewelacją. Warto dodać, że podobne oczekiwania kierowano ku drugiej części. Piękne, fantastyczne, morskie królestwo cieszyło wyobraźnie przez prawie pięć lat. Jak wypadła zatem druga część?

Gniew szoruje po dnie

Nowy obraz z Jasonem Momoą zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym skończył się poprzedni i jest to świetne stworzenie historii dychotomicznej o zjednoczeniu mieszkańców powierzchni z mieszkańcami podwodnej krainy. Co prawda nie znajdziemy tutaj czegoś, co zachwyci nas tak samo, jak w pierwszej części, jednak widz otrzymuje kawałek dobrej historii, w której nie ma żadnych dłużyzn, akcja jest wartka, a muzyka Ruperta Gregsona-Williamsa tworzy kapitalne tło.

Aquaman w tej części musi zmierzyć się z kolejnym problemem, jakim jest władza oraz rodzicielstwo – do tej pory jeszcze żaden film DC nie poruszał tego tematu. Poza tym nowe zagrożenie próbuje sprzymierzyć się ze starym, a Czarna Manta wraca potężniejszy niż kiedykolwiek. Cieszę się też, że DC postawiło mocniej na wątek magiczny (choć miejscami miałem flashbacki z Władcy Pierścieni) oraz wątek samej ekologii. No bo kto jak nie Aquaman mógłby chronić morza przed zanieczyszczeniami i całe kontynenty przed globalnym ociepleniem?

Warto jednak wrócić do głównego przeciwnika, bo wiecie, co jest najfajniejsze? To fakt, że jest ta Manta, którą uwielbiam z komiksów. Możecie mówić, że nie ma lepszego złola niż Joker czy Luthor lub Darkseid. Ja jednak wolę pirata Davida Kane’a, którego portretuje na ekranie Yahya Abdul-Mateen II. To dzięki niemu widzimy przeciwnika Arthura Curry’ego, który nie tylko jest bezwzględnym poszukiwaczem skarbów i najemnikiem, ale przede wszystkim, postacią napędzaną wewnętrzną zemstą od czasu śmierci ojca. Kane będzie przebiegły do końca, wyłącznie aby dopaść Aquamana, zniszczyć jego królestwo, oraz zabić jego rodzinę, w tym królewskiego potomka. Manta jest tym złolem, którego racje są iście przyziemne i którego możemy wprost zrozumieć. Poznaje on świat podwodny, tylko po to, by zniszczyć swojego wroga. Dodatkowo dodam, że Yahya Abdul jest tak przekonujący na ekranie, że mógłby zastąpić Jonathana Majorsa w MCU w roli Kanga. Ten film po prostu tą postacią stoi!

Pozostali aktorzy też dają radę. Całkiem ciekawie wypada chemia Patricka Wilsona oraz Momoy jako przyrodnich braci. Co ciekawe, twórcy szumnie mówili o wykasowaniu znacznej części scen z Amber Heard, a jak się okazuje, prawie 30% seansu widziałem tę Panią i muszę przyznać, że historia bez Mery mogłaby być po prostu jałowa.

Zakończenie pewnej epoki

I wiecie, co jest chyba najgorsze w tym wszystkim? To, że ostatnia scena w filmie daje nadzieję na więcej, kiedy widzimy jakie losy czekają Atlantydę po decyzjach Aquamana. To mogłoby być fantastyczne rozwinięcie tego uniwersum. Fakt, że może Jason Momoa bardziej nadaje się na aktora, który będzie odtwórcą Lobo, a nie Arthura Curry’ego, jednakże mając swoje hawajskie korzenia, idealnie się wpisał także w podwodnego superbohatera. I nie rozumiem krytyków za hejt tego filmu, gdyż nie jest on wcale żadnym paździerzem. Może kwestia Amber Heard sprawia, że tak nisko się go ocenia?

Podsumowując, warto zdać sobie sprawę, że mieliśmy naprawdę ciekawe uniwersum DC, które zostało zamknięte w świetny sposób, podobnie jak dobre było jego otwarcie 10 lat temu filmem z Henrym Cavillem. Dodatkowo scena po napisach mówi wszystko o tym, jak potraktowano to uniwersum – a symbolika smacznego karalucha to strzał w dziesiątkę. Na pewno kupię sobie ten film na Blu-ray, kiedy wyjdzie, by mieć w kolekcji świetne komiksowo-filmowe uniwersum.

Na film Aquaman i Zaginione Królestwo zapraszamy do sieci kin Cinema City!

Nasza ocena: 7,8/10

Ładne pożegnanie z DCEU!



Fabuła: 7,5/10
Bohaterowie: 7,5/10
Oprawa wizualna: 7,5/10
Oprawa dźwiękowa: 9/10
Exit mobile version