Lost in Time wydało wiele świetnych komiksów na polskim rynku. Mało tego mieli nosa do świetnego debiutu, jakim był Księżycowy jeleń. Cienie z Thule to debiutancki album Patricka Malleta i Lionela Marty’ego. Czy okażą się oni wschodzącymi gwiazdami branży komiksowej?
Piktowie kontra Rzymianie
Dużo się w tym komiksie dzieje i to już od pierwszych kadrów. Nie jest to wybitna historia, niemniej jedynie ogólnikowo przedstawię jej zarys, abyście mogli czerpać pełną przyjemność z lektury. Bo dzięki temu ja na przykład mile się zaskoczyłem, gdy bohater, który zdawało mi się, że będzie najważniejszą postacią w całej serii zszedł na drugi, a nawet dalszy plan. Wydawało mi się to tak oczywiste, a tymczasem autorzy mieli inny pomysł na niego. O czym w zasadzie są Cienie z Thule? W skrócie opowiadają o konflikcie pomiędzy Rzymianami, a Gaelami i Piktami. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie stara legenda o przerażających bytach czających się w innym świecie. Niestety pojawia się postać, która motywowana zemstą budzi tę przedwieczną grozę. I oto zaczyna się wyścig z czasem. Zagrożeni są nie tylko Piktowie czy Rzymianie, ale jednocześnie cały świat. Autorzy zaserwowali kilka ciekawych zwrotów akcji, przez co wkręciłem się w tę opowieść. Choć jednocześnie czuć, że poszli bezpiecznymi torami, tworząc tę opowieść, inspirowaną twórczością Lovecrafta czy postacią Conana Barbarzyńcy. Według mnie zabrakło trochę oryginalności w fabule, ale z drugiej strony to ich debiut i patrząc pod tym względem, trzeba przyznać, że panowie pokazali się z bardzo dobrej strony. Udało im się też stworzyć ciekawych, silnych bohaterów. Prym wiedzie wojowniczy i odważny król Piktów, ale uroku nie można też odmówić łuczniczce Brydii. Poza nimi polubiłem też odważnego młodego Caluma, ale mam wrażenie, że został trochę zepchnięty na boczne tory, choć ma ciekawą rolę do odegrania w finale. No właśnie zakończenie… nie mogę odmówić epickości ostatecznej bitwie, ale jednocześnie rozwiązanie zastosowane przez autorów nie do końca przypadło mi do gustu.
Nadchodzi zgroza
Podoba mi się styl Lionela Marty’ego. Urzekła mnie scena rozpisana na dwie strony ukazująca najważniejsze wydarzenia w historii świata związane z niebezpiecznymi, mackowatymi Hirudinami. No właśnie te potworności także prezentują się okazale jakby wprost wyjęte z opowiadania Zgroza w Dunwich Lovecrafta. I oczywiście scena, w której król Piktów skacze na potwora z uniesionym mieczem. Takie momenty robią niesamowite wrażenie. Doceniam także, że na wyklejce umieszczono mapę. Nie zabrakło też kilku dodatków, w postaci wywiadu, z którego można poznać kulisy powstania tego komiksu. Ponadto zamieszczono też szkice i alternatywną okładkę. Za to pierwszy raz w komiksie od wydawnictwa Lost in Time wyłapałem dwie literówki.
Czy warto się zjednoczyć w obliczu Cieni z Thule?
Cienie z Thule mogę ocenić z co najmniej dwóch perspektyw. Jako debiut Patricka Malleta i Lionela Marty’ego prezentuje się bardzo dobrze. Widać, że obaj twórcy doskonale się rozumieją i uzupełniają. Z tego względu jestem gotowy zaryzykować i w ciemno wziąć ich kolejny komiks, bo dostrzegam w nich spory potencjał. Jako natomiast jeden z wielu komiksów, Cienie z Thule już nie wypadają tak dobrze. Z tego powodu, że autorzy poszli bezpiecznymi torami i zabrakło w utworze większej oryginalności. Owszem zaskoczyli mnie pozytywnie kilka razy, ale nadal ta pozycja nie wybija się na tle innych. Przyjemnie się z nią obcuje, szybko i sprawnie się czyta, bo historia potrafi wciągnąć, ale raczej nie zostanie w pamięci na dłużej. To po prostu solidne dark fantasy mocno inspirowane twórczością Lovecrafta z bohaterem w stylu Conana.
Nasza ocena: 7,3/10
Solidne fantasy, które niczym szczególnym nie zachwyca, ale nie da się ukryć, że jest to bardzo udany debiut.
Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 6,5/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 8/10