Site icon Ostatnia Tawerna

Rycerze na miarę przyszłości – recenzja komiksu „Rycerze Sidonii” t. 1-3

Kosmiczne potwory kontra kosmiczni rycerze w potężnych mechach. Zdawałoby się, że motyw ten jest już przeżuty przez popkulturę do granic możliwości. Jednak nie w przypadku, gdy zabiera się za niego Tsutomu Nihei, autor kultowego BLAME!’a.

Nie czytam wielu mang. Jest kilka serii, które śledzę, ale z gatunkiem traktującym o mechach miałam ograniczoną styczność. Jedynym dziełem, jakie miałam okazję poznać, a które wpisywałoby się w tę tematykę, jest Neon Genesis Evangelion. Szczęśliwym trafem natknęłam się na Rycerzy Sidonii, którzy mają wiele linii zbieżnych z magnum opus Hideakiego Anno i muszę przyznać, że klimat, wszechobecna groza i dramaty bohaterów tego tytułu od razu mnie do siebie przekonały.

Dokąd zmierza ludzkość?

Zacznijmy jednak od początku. Rycerze Sidonii autorstwa Tsutomu Nihei przedstawiają losy prawdopodobnie ostatniej ostoi ludzkości – tytułowego statku przemierzającego bezkresny kosmos. Świat poznajemy przede wszystkim z perspektywy młodego chłopaka, Nagate Tanikaze. Zostaje on pilotem tak zwanej gwardy, mecha będącego jedyną nadzieją ocalałych przed pustelniakami – potworami, które zniszczyły Ziemię. Opis ten nie wydaje się zawiły, lecz na początku czytelnik może poczuć się przytłoczony liczbą pobocznych bohaterów, wątkami polityczno-historycznymi i wejściem w rzeczywistość „z biegu”. Pierwszy tom mangi rzuca na głęboką wodę, ale już następne dwa rozjaśniają intrygę i przykuwają uwagę odbiorcy. Nihei jest znany z enigmatycznego prowadzenia scenariusza, jednak w niniejszym tytule całkiem szybko wątki zaczynają składać się w spójną i satysfakcjonującą całość.

Tacy sami, a kosmos między nami

Jeżeli chodzi o szatę graficzną, to miałam z nią pewien problem. Sposób rysowania kobiet i mężczyzn jest specyficzny – wszyscy bohaterowie są bowiem do siebie podobni i różnią się tylko drobnymi detalami, np. długością grzywki. Także ich mimika jest mocno ograniczona i statyczna. Identyczny wygląd może być uzasadniony w przypadku klonów, które pojawiają się na stronach Rycerzy. Jednak protagoniści powinni być bardziej rozpoznawalni. Na początku rozróżnienie między sobą dwóch głównych kadetek nastręczało mi trudności. Nieraz musiałam przewracać strony mangi, żeby upewnić się, czy daną kwestię wypowiadała Shizuka czy Izana. Przy czytaniu drugiego i trzeciego tomu oswoiłam się już z tą kreską i muszę przyznać, że na duży plus zasługuje bardzo nietypowy design statku-arki Sidonia, projekty mechów i potworów oraz dynamika kadrów, w szczególności walk.

Serwis nie dla każdego fana

Problematyczny był dla mnie także fanserwis, wyjątkowo dotkliwy w pierwszych dwóch tomach. O ile do przełknięcia są rozmaite scen z „panty shotami” gdzie podkreślone są rozmaite krągłości bohaterów – taka specyfika rynku – to czasami granice dobrego smaku zostają przekroczone. Najbardziej uderzający przykład to fragment, w którym pustelniak przybiera formę dopiero, co zabitej kadetki. Zamiast okazać szacunek poległej, Nihei wykorzystuje tę scenę do pokazania nagości, w mocno brutalnym wydaniu. Możliwe, że cały ten fanserwis ma na celu rozładowanie dramatyzmu i beznadziei, którą czuje się w tym świecie, jednak robi to w sposób nieudolny.

Wyżyny przekładu

Osobną kwestią jest strona tłumaczeniowa. Tomasz Molski spisał się rewelacyjnie! Jako że sama mam translatorskie korzenie, przed napisaniem tej recenzji porównałam przekład mangi oraz dostępnego na Netfiksie anime. Już na pierwszy rzut oka widać, że animacja jest tłumaczona z dużo mniejszym polotem. Niejednokrotnie nazwy własne pozostawione są w oryginalne, bez głębszego pomyślunku czy chociażby wyjaśnienia. Tomasz Molski natomiast dokładnie przeanalizował materiał źródłowy i da się odczuć, że miał od początku do końca pomysł na liczne neologizmy, tak by ich znaczenie było jak najbardziej wierne japońskiemu a zarazem finezyjne.

Przykładem niech będzie przetłumaczenie broni pilotów, w oryginale kabizashi, na ostrokłos, jako że nazwę zawdzięcza „plewie” będącej grotem na końcu lancy. Jak pisze tłumacz: „ […] nazwa ta rzeczywiście została zainspirowana plewą ryżu. Drugi człon jej nazwy pochodzi od czasownika [sasu] czyli „przebijać”. Postanowiłem zatem […] nazwać ją ostrokłosem, który zachowuje jej „roślinne” pochodzenie, oddając również jej funkcję jako broni kłującej”. W anime tłumacz nie wnika w takie zawiłości i nie przekłada tego terminu.

Wydanie

Doceniam także polskie wydanie. Niektórzy pochwalą barwną obwolutę dodaną do każdego tomu. Dla mnie natomiast miłym smaczkiem jest kilka kolorowych stron w każdym z komiksów. Pamiętam jeszcze czasy, gdy w mandze Dragon Ball oryginalnie kolorowe ilustracje były przedrukowane w czerni i bieli, przez co wyglądały nieczytelnie. Kilka słów od tłumacza na końcu każdego tomu także rozpieszcza mnie jako czytelnika. Szczególnie, że w ten sposób dowiedziałam się, że tytuł serii nie ma nic wspólnego z piosenką zespołu Muse. Smuteczek.

All in all

Biorąc te wszystkie elementy pod uwagę, muszę powiedzieć, że Rycerze Sidonii są mangą wartą przeczytania. Nie tylko dla fanów mechów i robotów (którego nurtu są udaną reaktywacją), ale także dla miłośników SF zainteresowanych wizją społeczeństwa w kosmosie, zmierzającego w nieznane. Z tomu na tom akcja oraz relacje między bohaterami rozwijają się i coraz bardziej wciągają czytelnika. A to dopiero początek serii.

Nasza ocena: 8,2/10

Pierwsze trzy tomy Rycerzy Sidonii są interesującym kąskiem zarówno dla fanów dużych robotów, jak i świetną pozycją dla zwolenników SF. Dynamiczna fabuła, ciekawie wykreowany świat i specyficzna kreska przyciągną uwagę niejednego czytelnika.

Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 9/10
Exit mobile version