Gotham Knights, które zostało wydane w zeszłym roku, było mocno oczekiwanym tytułem przez fanów serii Arkham. Sam miałem przyjemność zagrać na Playstation 5 w tę grę i przyznam, że nie jest ona najgorsza. Niestety nie była też najlepsza, gdyż ciężko pobić taki klejnot jak Batman: Arkham Knight. Cóż, sama gra opowiadała względnie przystępną historię, o dziedzictwie Batman, a nie o nim samym, jednakże jej wykonanie graficzne pozostawiało trochę do życzenia. A jak ma to się z prequelem tej historii?
Gotham – miasto o wielowiekowej historii
Ogromnie się cieszę, że wydawnictwo Egmont znów wydało komiks od DC Comics, który jest prequelem innej fabuły ulokowanej w innym medium. Dzięki temu dostajemy ciekawe transmedialne opowieści, o czym wspominałem przy okazji komiksu stanowiącego wprowadzenie do filmu The Flash.
Nie wiem jednak, czy po przegraniu kilkudziesięciu godzin w Gotham Knights wiedziałbym, z jakim tytułem mam do czynienia w komiksie. W opowiadanej historii Batman wciąż żyje, a Trybunał Sów jest obecny, choć jego sługusy tak dobrze chowają się w cieniu, że praktycznie żadnego Szpona tutaj nie uświadczymy. Pojawia się za to nowy bohater o imieniu Runaway, który jak się okazuje, był XIX-wiecznym obrońcą uciskanych mniejszości rasowych, a także samego Gotham. Teoria, że Gotham to wybrane przez opatrzność miasto, w którym wciąż ma miejsce walka dobra ze złem, zdaje się mieć tutaj swoje potwierdzenie. Co istotne, Runaway odkrywa przed nami stopniowo swoją prawdziwą tożsamość i dowiadujemy się, że nie tylko to czarnoskóry, ale też i kobieta, swoista sufrażystka i reprezentantka ruchu, który dzisiaj nazywany jest LGBTQiA+. Swoista rebeliantka, która doczekała się swojego dziedzictwa niczym Batman. Ponadto buntowniczka, która uczy Bruce’a Wayne’a, że siła bohatera leży w jego rodzinie, nawet jeśli jest to tylko rodzina przyszywana.
Historia pisana na szybko
Sama warstwa fabularna wydaje się, że miała być naprawdę ciekawa, a jednak została lekko niedopracowana. Jest kilka powodów, a pierwszy z nich to fakt, że motyw głównej pandemii, która ogarnia Gotham, jest wprowadzany bardzo długo, po czym rozwiązanie całej sprawy nadchodzi bardzo szybko. Druga sprawa to implementacja w fabule głównych bohaterów i ich relacje z Batmanem. O ile wprowadzenie Nightwinga jest dość dobrze opracowane, ukazujące stopniowe napięcie, to niestety z Red Hoodem już sprawa ma się tak: jest, nie ma, wspomnimy jego traumę, stanowi on rozwiązanie problemu. To nie tak chyba miało wyglądać? Ponadto od lat wiemy, że Bruce zawsze miał na pieńku ze swoimi adoptowanymi synami, a tutaj dość, że w miarę się nawzajem tolerują, to jeszcze z gacka jest niezły żartowniś.
Same rysunki są w miarę poprawne i odpowiadają temu, do czego przyzwyczaiła nas seria DC Odrodzenie. Duża ilość akcji, ruchu, który nie ginie pod natłokiem detali, postaci są proporcjonalne do otoczenia, wzorowane na animowanych odpowiednikach, lecz z drugiej strony pewne detale jak nosy czy stopy ulegają miejscami deformacji niczym w latach 90.
Miasto Batmana jak zawsze z problemami
Ciekawy komiks, który wprowadza nowego bohatera, oraz po ponad dekadzie od debiutu Trybunału Sów pozwala inaczej popatrzeć na tę zbrodniczą organizację. I nawet wszystko byłoby poprawne jak na prequel gry komputerowej, gdyby nie fakt tych nieszczęsnych żarcików ponurego obrońcy Gotham (jak już coś to wolę żarty opowiadane przez playboya Wayne’a) oraz miejscami nierównomierne prowadzenie akcji. Za całą resztę należy się pochwała, a już zwłaszcza za abolicjonistycznego superbohatera.
Na koniec dodam tylko, że gracze znajdą pewien dodatek. Otóż na tylnej okładce jest unikatowy kod do odblokowania iście „westernowych” strojów w grze Gotham Knights.
Nasza ocena: 7,3/10
Ciekawy komiks rozszerzający historię Gotham i fabułę znaną z gry wideo. Poza tym nic szczególnego.
Fabuła: 6,5/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 8/10