Site icon Ostatnia Tawerna

Rozbitkowie z przeszłości w postapokaliptycznej Afryce – recenzja gry „Beautiful Desolation”

Twórcy Stasis, ciepło przyjętej i uhonorowanej licznymi nagrodami przygodówki sci-fi z 2015 roku mają dla nas kolejną świetną propozycję. Ponownie będziemy mieć do czynienia z rzutem izometrycznym i licznymi zagadkami, ale tym razem odwiedzimy południową Afrykę po straszliwym kataklizmie.

Na początku warto pokrótce omówić zaprezentowany nam setting oraz ogólny zarys fabuły, bo tym właśnie najbardziej wyróżnia się nowy tytuł od studia The Brotherhood Games. Wstęp do Beautiful Desolation wprowadza nas w alternatywną wersję historii, w której w roku 1976 nad RPA niespodziewanie zawisła trójkątna stacja wypełniona futurystyczną maszynerią, ochrzczona później mianem Penrose. Stacja jest opuszczona, a jej pochodzenie pozostaje nieznane (przynajmniej dla zwykłych obywateli) ale poddana badaniom przez naukowców i wojsko staje się ona przyczyną ogromnego skoku technologicznego całej ludzkości. W kolejnych latach przepływ informacji i rozwiązań zaczerpniętych z systemów stacji na rzecz szerszej publiki reguluje związek zwany Penrose Allied.

Wtedy wkraczamy my, wcielając się w postać Marka Leslie, dziennikarza prywatnie zaangażowanego w badanie działalności Penrose Allied. Podejrzewa on, że organizacja wie o stacji znacznie więcej, niż zdradza mediom, a w dodatku jej członkowie kłamią w temacie swoich podejrzeń dotyczących stwórców stacji oraz okoliczności pojawienia się jej nad Afryką. Wiedziony tymi ponurymi przeczuciami Mark skłania swojego dawno niewidzianego brata, Dona Leslie, do nieautoryzowanego lotu na Penrose pod osłoną potężnej burzy, by – pod nieobecność tymczasowo ewakuowanego personelu – pobuszować po niej w poszukiwaniu dowodów. Na stacji niestety wszystko wymyka się spod kontroli, a bracia – wraz z przypadkowo napotkanym robotycznym psem o imieniu Pooch – roztrzaskują się o ziemię podczas próby opuszczenia Penrose. W tym momencie rozpoczyna się właściwa część rozgrywki; po katastrofie zdezorientowany Mark budzi się w zupełnie obcej rzeczywistości, która okazuje się wciąż być południową Afryką, tyle że wiele tysięcy lat później, na przestrzeni których zdążyło dojść do bliżej nieokreślonego apokaliptycznego kataklizmu.

Genialne dziecko point’n’clicka i staromodnego cRPG

Pod względem gameplayu produkcja ta stanowi wypadkową kilku różnych gatunków, a co ciekawe, wszystkie z nich przeżywały szczyt popularności co najmniej kilkanaście lat temu. Jest to więc w jakimś stopniu odświeżanie starszych schematów i przywracanie im dawnej świetności – na szczęście zdecydowanie udane.

Na pierwszy rzut oka grę można wziąć za typowego izometrycznego erpega na modłę lat dziewięćdziesiątych, od razu przychodzi tu na myśl np. Planescape: Torment czy Baldur’s Gate. W rzeczywistości jednak Beautiful Desolation w zasadzie tytułem RPG nie jest, gdyż nie uświadczymy tu kreatora postaci, drzewek rozwoju naszego bohatera, rozbudowanego ekwipunku ani nawet mechaniki walki. Za skojarzenia odpowiedzialna jest przede wszystkim praca kamery i prosty system sterowania postacią, ale także rozbudowana fabuła, angażujące dialogi, w których decydujemy, co nasz bohater powie, oraz liczne, szczegółowo dopracowane lokacje czekające na eksplorację.

Jeśli zaś idzie o samą rozgrywkę, tu znacznie więcej elementów przemawia za przyporządkowaniem tej produkcji do grupy gier przygodowych, a zwłaszcza staroświeckiego „wskaż i kliknij”. Zdecydowaną większość czasu spędzimy tu bowiem na dokładnym przeczesywaniu odwiedzanych miejsc w poszukiwaniu interaktywnych obiektów lub postaci. Niezbędna będzie więc spostrzegawczość, a czasem również najzwyklejszy upór i metodyczność w prowadzeniu poszukiwań, ponieważ niektóre istotne przedmioty położone są w mocno nieoczywistych punktach. Podobnie jak w wielu tytułach z końcówki ubiegłego wieku rozliczne zagadki sprowadzają się do oklepanego schematu „zbierz wszystko, co możesz zebrać, a potem wymyśl, gdzie tych gadżetów użyć lub z czym innym je połączyć”. Beautiful Desolation w zasadzie rzadko odchodzi od tego rodzaju rozwiązań, ale wbrew pozorom nie uprzykrzy nam to chwil spędzonych z grą – łatwo się do tego przyzwyczaić, wciągnąć się w opowiadaną historię i odczuwać satysfakcję z każdej kolejnej rozwiązanej łamigłówki.

Przygoda jedyna w swoim rodzaju

Jak napomknąłem we wstępie, to właśnie świat przedstawiony i prezentowana nam fabuła stanowią najmocniejszą stronę nowego dzieła studia The Brotherhood Games. Dostajemy tu krótki przebłysk „retrofuturystycznego” sci-fi (pojawienie się Penrose w czasach współczesnych Markowi Leslie), na gruncie którego wyrasta postapokaliptyczny świat przyszłości, przesiąknięty motywami zaczerpniętymi z folkloru czarnoskórych ludów afrykańskich. Jest to niewątpliwie spojrzenie bardzo świeże – jeśli ktoś z Was przy pierwszej wzmiance o retrofuturystycznym postapo natychmiast pomyślał o serii Fallout, spieszę wyjaśnić, że był to strzał kulą w płot.

Sama (oczywiście niecałkowita) zagłada ludzkości i wątek reformowania się społeczeństwa niedługo po niej, nad którymi pochylało się wiele uniwersów, na czele właśnie z Falloutem, tutaj stanowi wyłącznie tło. W latach osiemdziesiątych, z których wywodzą się nasi bohaterowie, do żadnej apokalipsy jeszcze nie doszło, zaś w badanym przez nas świecie przyszłości stanowi ona zamierzchłą przeszłość, o której niewiele wiadomo na pewno. Odkrywamy tutaj świat o bogatej historii, która zdążyła narosnąć przez tysiąclecia po tajemniczym kataklizmie, tak jakby nasza własna rzeczywistość, której ambasadorami są protagoniści, była jedynie snem. Dane nam będzie przemierzać rozliczne, niezwykle malownicze lokacje o niezapomnianym, unikalnym klimacie oraz poznawać bardzo różnorodne ludy zamieszkujące tę szaloną wersję Czarnego Lądu.

Tutaj znajdziemy kolejny punkt styczny z tytułami cRPG, ponieważ wielokrotnie będziemy tu mieć do czynienia z kilkoma wzajemnie od siebie zależnymi „obozami”, do których przybędziemy jako bezstronny outsider. Oczywiście w miarę rozwoju fabuły zostaniemy uwikłani w ich konflikt, rywalizację lub cokolwiek innego łączy dane ugrupowania, a następnie będziemy musieli przyjąć rolę rozjemcy lub wręcz przeciwnie, zdeklarowanego sojusznika jednej ze stron. Pod tym względem warstwa fabularna również nie rozczarowuje – waśnie te są intrygujące i dostatecznie złożone, by autentycznie zaangażować gracza, a ostateczny wybór nigdy nie jest jednoznaczny moralnie. Czasami wręcz możemy podjąć decyzję umotywowaną szlachetnymi pobudkami, a później tego żałować, gdyż źle zinterpretowaliśmy sytuację, i poparliśmy nie tych, których należało. Tak też było w moim przypadku – jestem osobą łatwo dającą się pochłonąć filozoficzno-społecznym wątkom tego rodzaju tytułów, przez co doprowadzenie do niekorzystnego rozwoju wydarzeń ubodło mnie na tyle, że postanowiłem przejść na nowo niemal godzinny fragment gry, by naprawić swoją pomyłkę.

Skup się i rób notatki, albo wylądujesz z nosem w internetowym poradniku

Na oldschoolowy urok Beautiful Desolation składa się jeszcze jeden istotny czynnik – ta produkcja nikogo nie prowadzi za rączkę. Zagadkom, dialogom oraz wielu pobocznym elementom świata przedstawionego należy nieustannie poświęcać uwagę, ponieważ bez tego łatwo się zgubimy. Nie uświadczymy tu klasycznego dziennika zadań, przejrzystego spisu lore tego uniwersum, nic z tych rzeczy. Nie pamiętasz, kim są Chiznyama, albo gdzie spotkałeś postać o imieniu Atum? Twój problem. Jedyne, co możesz zrobić, to odsłuchać jeszcze raz przeprowadzone dialogi z poziomu PDA lub przeszukiwać dostępne lokacje na chybił trafił. Oczywiście to drugie rozwiązanie nie jest niestety zbyt efektywne, zwłaszcza na późniejszych etapach gry.

Sam kilkukrotnie szukałem pomocy w Google, mimo że zawsze gram dość uważnie oraz mam niezłą pamięć do pozornie nieistotnych szczegółów. Beautiful Desolation ma jednak stanowić wyzwanie dla swoich odbiorców – i tak rzeczywiście jest. Niektóre łamigłówki robią się oczywiste dopiero po ich rozwiązaniu, pozostałe zaś miewają inne „haczyki”. Bywają na przykład na tyle rozwleczone w czasie, iż przedmiot niezbędny do ukończenia ich kolejnego etapu zalega nam w ekwipunku od tak dawna, że zdążyliśmy już o nim zwyczajnie zapomnieć, teraz głowimy się więc nad tym, dlaczego nie znajdujemy niczego przydatnego w najnowszych lokacjach.

Faktycznie piękne jest to pustkowie

Zarówno oprawie graficznej, jak i dźwiękowej nie można niczego zarzucić. Przemierzane krajobrazy są naprawdę ładne… na swój dziwaczny, a czasem niepokojący sposób. Od razu widać, że twórcy bardzo się do nich przyłożyli – kolejne obszary chce się zwiedzać choćby dla samej satysfakcji popatrzenia na nie, jeśli nie z czystej ciekawości, jaki też zaskakujący pomysł czeka na nas za następnym rogiem.

Uszy również mają się czym nacieszyć. Ścieżka dźwiękowa jest całkiem przyjemna, a niektóre utwory przebijają się do świadomości na tyle, że raz na jakiś czas pozwolimy Markowi przystanąć, by skierować naszą nierozproszoną uwagę na ten czy tamten szczególnie ciekawy motyw muzyczny. Wspaniałą robotę wykonali też aktorzy głosowi odpowiedzialni za voice acting – zetkniemy się tu zarówno z bogactwem interesujących akcentów, jak i daleko posuniętym zaangażowaniem w odgrywanie postaci. Jeśli chcecie wiedzieć, w jaki sposób brzmiałoby gadające pnącze, chmara obdarzonych zbiorczą świadomością nanobotów albo na wpół szalony organiczny pociąg, czym prędzej odpalcie Beautiful Desolation!

Grę kupicie na GOG.com

Nasza ocena: 8,7/10

Świetne połączenie izometrycznego RPG z point’n’clickiem, osadzone w niezwykle interesującym, unikalnym uniwersum łączącym futurystyczne postapo z południowoafrykańskim folklorem. Fabuła wciąga i angażuje, a doskonała oprawa audiowizualna przydaje całości „duszy”. Nic, tylko grać!

Grafika: 9/10
Udźwiękowienie: 10/10
Fabuła: 9/10
Grywalność: 7/10
Exit mobile version