Kiedy brakuje pomysłów na kolejny projekt, zawsze można wykopać spod gruzów zapomnienia produkcję, która kiedyś wzbudziła zainteresowanie widzów, trochę ją odświeżyć, czyli dostosować do współczesnych odbiorców, zmienić wątek czy dwa i zareklamować jako film będący wariacją na temat znanego obrazu. Takie działanie nie jest niczym nowym, od dawna panuje moda na wszelkiej maści sequele, prequele czy rebooty.
W tym roku pierwszym horrorem, który postanowiono przypomnieć widzom, jest Ring. Wiecie, kaseta video, głos w słuchawce mówiący temu, kto obejrzał filmik, że pozostało mu siedem dni życia, dziewczynka z długimi włosami, studnia. Produkcja miała azjatycką i amerykańską wersję, ta druga powstała w okresie, kiedy dalekowschodnie kino grozy przeżywało swój mały renesans – tworzono naprawdę straszne historie, które później trafiały za ocean, były przerabiane na amerykańską modłę i puszczane dalej w świat. Ring okazał się właśnie takim azjatyckim zapożyczeniem (oryginał był oczywiście lepszy).
Minęło kilka długich lat i pewnego dnia ktoś wpadł na pomysł opowiedzenia dalszych „przygód” Samary i jej nowych ofiar. W taki sposób powstała produkcja zatytułowana Rings, która w ten piątek trafiła na ekrany polskich kin. Czy nowy obraz o Samarze okazał się tak wielkim rozczarowaniem, jak wspomniany wyżej Blair Witch? Na szczęście nie.
Wszystko rozpoczyna się oczywiście od obejrzenia kasety VHS, a dokładniej zamieszczonego na niej filmiku, tego samego, który znamy z wcześniejszych Ringów. Żeby uwspółcześnić nieco horror, twórcy zdecydowali się jednak na zmianę nośnika obrazu; o ile na początku mamy do czynienia z kasetą, o tyle później każdy kolejny oglądający zapoznaje się z filmikiem poprzez komputer czy telefon komórkowy. Co więcej, profesor wyższej uczelni prowadzi na swoich uczniach swego rodzaju eksperyment: taki student ogląda tajemniczą produkcję i opisuje swoje doznania, później wystarczy skopiować odpowiedni plik i dać go do zobaczenia komuś innemu, by pozbyć się klątwy. Jak łatwo się domyśleć, w pewnym momencie sprawy się komplikują, a metoda zobacz-skopiuj nie przynosi pożądanego rezultatu.
Czy do historii Samary można jeszcze dodać coś nowego? Okazuje się, że tak, choć trzeba przyznać, że fabuła Rings nie okazała się specjalnie innowacyjna. Twórcy postanowili zaserwować wątek dotyczący wydarzeń przed tymi przedstawionymi w Ringach – mam tutaj na myśli opowieść o dziewczynce ze studni. W końcu jedna tajemnica to za mało, jedna zemsta także.
Wracamy więc do znanego nam już miasteczka, odkrywamy kolejne części układanki przedstawiającej krótkie życie Samary, dowiadujemy się o jeszcze jednej skrzywdzonej osobie. A gdzieś wokół tego wszystkiego krąży widmo fanatyzmu religijnego i… współczesna technologia.
Rings to horror, jednak w przeciwieństwie do trzech wcześniejszych odsłon tutaj o wiele bardziej liczy się wątek kryminalny niż atmosfera grozy. Dziewczynka z długimi włosami pojawia się tylko kilka razy, a sam filmik nabiera innego znaczenia. Dlaczego? Otrzymujemy bowiem film w filmie. Twórcy nie chcieli posługiwać się tym samym schematem, dodali więc nowe „sceny”, nadali im także odpowiednią wymowę. Wprawdzie to „magiczne” pojawienie się w oryginalnym nagraniu kadrów, których wcześniej nie było, brzmi jak kiepski dowcip, i równie żałośnie wygląda, ale przynajmniej prowadzi do czegoś interesującego.
No dobrze, w miarę interesującego, bo jednak ta cała technologizacja i wpuszczenie Samary do sieci okazuje się mało przekonującym wątkiem. Czy naprawdę nie da się już nakręcić dobrego horroru, w którym „zły” nie wyskakuje z komputera czy telefonu komórkowego? Taka Aplikacja to jedno wielkie rozczarowanie, pozostańmy więc w namacalnej, nie wirtualnej, sferze.
Pisałam wcześniej, że Rings nie jest tak zły, jak Blair Witch, i rzeczywiście obraz F. Javiera Gutiérreza ma swoje momenty, choć do dobrego horroru nadal mu daleko. Klimat pozostawia wiele do życzenia, zakończenie okazało się dla twórców za dużym problemem, ale ta produkcja i tak jest lepsza niż obraz opowiadający o wycieczce grupki młodych ludzi do lasu. Blair Witch było pomyłką, Rings przynajmniej chce się oglądać, a bohaterowie myślą, a nie tylko popełniają typowe dla postaci ze strasznych filmów błędy.