Site icon Ostatnia Tawerna

„RiME” – recenzja gry

Historia gry RiME jest pełna niespodzianek i zmian – początkowo tytułem zainteresowany był Microsoft. Pierwszy materiał z gry pokazało w 2013 roku na Gamescomie konkurencyjne Sony. Hiszpańskie studio Tequila Works pracowało zatem nad tytułem na wyłączność na PS4, jednak w 2016 roku twórcy odkupili od Sony prawa i tak oto przygody chłopca z czerwoną peleryną możemy sprawdzić na PS4, Xboxie One, PC oraz Switchu. I to świetna wiadomość, bo RiME to jedna z najciekawszych gier z puzzlami i spokojną eksploracją, jakie wyszły ostatnimi laty.

RiME to przedstawiciel niezwykle popularnego ostatnimi czasy gatunku przygodówko-puzzli, których na rynku pojawia się coraz więcej. Produkcji hiszpańskiego studia najbliżej do połączenia Journey (Podróż), The Last Guardian i The Witness. Z domieszką grafiki najnowszej Zeldy. Gra opiera się przede wszystkim na rozwiązywaniu różnych zagadek logicznych, ale zaserwowaną w ciekawej oprawie audiowizualnej i z dodatkowymi elementami urozmaicającymi rozgrywkę.

W grze wcielamy się w chłopca, który po burzy i sztormie, budzi się na plaży. Historię odkrywamy przede wszystkim poprzez poznawanie środowiska – zgadujemy osobowość tajemniczej postaci w czerwonej szacie, pojawiająca się czasami w oddali, i rolę czarnych zjaw oraz szukamy ukrytych po poziomach rysunków prezentujących przeszłość. Gra oferuje wolność – nie wiemy, kim jest bohater, co się stało, gdzie mamy iść i jak postępować. Jest to równocześnie wyzwalające i niepokojące. Pamiętacie wielkie tytuły, które powoli wprowadzają was w świat gry i łopatologicznie tłumaczą co się dzieje, dlaczego i jaki przycisk nacisnąć na padzie? A potem na wszelki wypadek jeszcze trzy razy sprawdzają, czy na pewno wiecie, jak coś wykona, abyście czasem się nie zestresowali? Tu tego nie ma.

Rozglądamy się po okolicy i rozpoczynamy zwiedzanie, szukając odpowiedzi na to, co się zdarzyło. W RiME nie brakuje oczywiście fabuły, ale jest ona prowadzona w sposób niezwykle stonowany – bohater nie rozmawia z innymi postaciami, przez większość czasu jego jedyny towarzysz to lisek, wskazujący dalszą drogę. Nie ma żadnego samouczka ani interface – zabieg ten sprawia, że skupiamy się tylko na przeżyciach, jakie towarzyszą nam podczas grania, a nie na minimapce, dzienniku ani ilości posiadanego zdrowia. Minimalizm dotknął też głównego menu – jest ono niezwykle ładne, ale wśród opcji znajdziemy właściwie tylko i wyłącznie standardowe ustawienia dotyczące jasności, muzyki i dźwięków. Dodatkowo możemy jeszcze sprawdzić, jakie zgromadziliśmy stroje, zabawki, emblematy, klucze i tak dalej.

Zagadki przygotowane przez twórców nie są nadmiernie trudne do rozwiązania, a samą produkcję można ukończyć w parę godzin. Wszystko zależy od tego, czy mieliśmy wcześniej do czynienia z tego typu grami i jak szybko uda się nam odkryć, na jakiej zasadzie działa dany typ łamigłówek. Z powodu braku samouczków i widocznego interface, rozgrywka zdaje się trudniejsza na początku, gdy dopiero zapoznajemy się z konceptem manipulowania światłem, porą dnia i głosem. Później jest już łatwiej, chociaż do samego finału nie bywa nudno – poziomy są urozmaicone, a zagadki pozostają zróżnicowane. Przez te kilka godzin z RiME cały czas odkrywałam coś nowego i ani razu nie towarzyszyło mi poczucie nudy. Chociaż warto tu podkreślić, że nie jest to gra nowatorska, a raczej dobrze implementująca elementy znane z innych tytułów logiczno-przygodowych.

Właśnie – design poziomów. Pod tym względem Tequila Games naprawdę dało radę. Pomimo tego, że poziomy są tyko półotwarte i nie posiadamy możliwości poruszania się po całym terenie wyspy albo wracania do wcześniejszych lokacji, mamy wrażenie pewnej swobody. Szczególnie w pierwszej lokacji – otwarte przestrzenie wyspy, plaże, opuszczone ruiny i zakamarki. W kolejnych godzinach gry poziomy stają się jednak bardziej zamknięte i to początkowe poczucie wolności niestety znika. Oprawa graficzna gry nasuwa skojarzenia z pierwszym hitem na konsolę Nintendo Switch – The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Jest kolorowo, oszczędnie w szczegółach, ale sam design wzbudza uśmiech – ładne modele zwierząt (jaszczurki, dziki, mewy), dobrze wyglądające sekwencje podwodne i etap z deszczem.

Osobny akapit należy poświęcić oprawie dźwiękowej. To najmocniejszy element tej produkcji. Przepiękne utwory instrumentalne nadają klimatu rozgrywce (jeszcze bardziej niż specyficzny cel-shadingowy styl graficzny) – kompozytorzy David Garcia oraz Lindsey Stirling sprawili, że soundtrack na długo pozostanie na mojej liście najlepszej muzyki z gier. Spokojne, pełne melancholii utwory idealnie komponują się z równie dobrze przygotowanymi odgłosami otoczenia i zwierząt – skrzeczenie mew, szum morskich fal czy też dźwięki przedzierania się przez szeleszczącą trawę – wiele tytułów wysokobudżetowych nie ma tego aspektu dopracowanego aż tak dobrze!

Pozostając w sferze technicznej – gra dostępna jest w polskiej wersji językowej. Mowa oczywiście o napisach, ponieważ w RiME nie usłyszymy żadnego dialogu (poza głosem wykonawczyni piosenki przy zakończeniu). Spolszczenie wypada dobrze i nie mam co do niego zastrzeżeń. Za to (niestety) o wiele więcej można powiedzieć o optymalizacji. A z tą w wersji na zwykłe PS4 jest dość słabo. Pierwsze momenty w grze dają nadzieję na utrzymanie płynnej rozgrywki. Jednak im dalej i więcej zamkniętych, ciemniejszych pomieszczeń… tym gorzej. Zdarzają się wyraźnie odczuwalne spadki klatek na sekundę, które potrafią popsuć wrażenia z gry. Całe szczęście elementy wymagające od gracza refleksu zostały ograniczone do minimum – skoki wykonywane są tu prawie automatycznie, nie musimy martwić się, że źle wymierzymy i prawie zawsze krawędź, do której mamy doskoczyć, jest wyraźnie zarysowana i odróżnia się od reszty. Niemniej – optymalizacja wymaga dopracowania i miejmy nadzieję, że nadchodzące patche rozwiążą (przynajmniej częściowo) ten problem. Zwłaszcza, że na terenach otwartych aż takich sytuacji nie ma.

RiME to bardzo dobra gra w swoim gatunku, ale do wybitności jej trochę brakuje. Dość umiejętnie kopiuje rozwiązania z takich tytułów jak Journey, czy też najnowszej Zeldy, dodając czasami coś od siebie. Na tle innych przygodówek z zagadkami logicznymi w roli głównej wyróżnia się ciekawą oprawą graficzną i świetną muzyką. Brakuje trochę więcej fabuły – strzępki informacji porozmieszczane po świecie gry dają nadzieję na jakiś głębszy sens historii i rozwój w kolejnych etapach. Tak się jednak nie dzieje, a zakończenie nie daje aż takiej satysfakcji. Koniec końców – to produkcja warta sprawdzenia, ale jeśli wcześniej odbiliście się od innych tego typu tytułów, tu nie znajdziecie dla siebie nic nowego.

PS: Wspominałam już o muzyce i soundtracku. Jeśli lubicie Lindsey Stirling i chcecie posłuchać muzyki z gry, koniecznie zobaczcie ten filmik: youtube.com

Exit mobile version