Co jakiś czas pojawiają się produkcje, które zapisują się wielkimi literami nie tylko w historii kinematografii, lecz także szeroko pojętej popkultury. Jedną z nich jest kultowy już Matrix, którego pierwsza część obchodzi w tym roku okrągłe, dwudzieste urodziny.
Pamiętam ten moment, jakby to było wczoraj, kiedy po raz pierwszy miałem okazję obejrzeć Matrixa. Choć na owe czasy byłem jeszcze małym chłystkiem, to zrobił on na mnie ogromne wrażenie. Przyznam, że oglądałem ten film z zapartym tchem, a takie okulary, jakie nosił Neo, były moim małym marzeniem, nie żartuję. Teraz, co mimo wszystko może wydawać się zaskakujące, znalazłbym takich, którzy nie widzieli tego filmu na oczy. Interesujące jest jednak to, że ci sami ludzie, zapytani o to, z czym im się ten tytuł kojarzy, będą w stanie trafnie określić pole tematyczne, którego dotyka produkcja. Bez dwóch zdań, film ten stanowi nie tylko krok milowy w dziedzinie techniki kinematografii i tematyki SF, lecz ma także ogromne znaczenie dla kultury, jaką dziś znamy.
Muszę przyznać, że powróciłem do Matrixa z ogromną chęcią po tych wszystkich latach. Nie było we mnie ani odrobiny niepewności, czy po całym tym czasie, będzie w ogóle co oglądać. Wróciły natomiast wspomnienia o klimatycznych ujęciach, spowitych specyficznym, zielonym filtrem.
Źródło: i2.wp.com/scottmanning.com
Trochę inna walka ze złem
Oscylująca wokół konfliktu pomiędzy ludźmi a maszynami historia ma, powiedziałbym, ponadczasowy i edukacyjny wymiar. Choć z pozoru mogłoby się wydawać, że nie jest to szczególnie oryginalna koncepcja, to jednak jej realizacja w Matrixie jest naprawdę nietuzinkowa. W tym wypadku ludzie nie są jedynie stroną w konflikcie, lecz także czymś, bez czego paradoksalnie sztuczna inteligencja nie może się obyć. Wytwarzana przez istotę ludzką energia cieplna staje się motorem napędowym dla maszyn, lecz aby móc ją skutecznie wykorzystywać, trzeba utrzymywać ludzkość w pewnym stanie zawieszenia. Z pomocą przychodzi tutaj Macierz, wirtualny świat, który ułatwia zniewolenie ludzi.
W tym wszystkim pojawiają się nasi bohaterowie, a zwłaszcza Neo, który ma być wybrańcem ratującym ostatnie wolne społeczności kryjące się głęboko pod ziemią. Fabuła jest spójna i dopracowana, a postacie zbudowane w sposób wiarygodny. Zarówno “ci dobrzy”, jak i “ci źli” są charakterystyczni na swój sposób i zdecydowanie zapadają w pamięć. Realizacja tej koncepcji obyła się bez większych czy mniejszych wtop. Historia rozwija się w sposób niewymuszony, co tylko świadczy na korzyść produkcji. Tym razem walka dobra ze złem zyskuje naprawdę intrygujące oblicze.
Źródło: pl.wikipedia.org
Wejdź do Macierzy
Mroczne zakamarki prawdziwego, zniszczonego wojną pomiędzy ludźmi a AI świata przeplatały się z cyfrową rzeczywistością Macierzy. Już tylko to powodowało, że w 1999 roku nie było chyba drugiego tak charakterystycznego filmu z pogranicza SF i, jakby nie patrzeć, postapokalipsy. Nakreślona przez wówczas jeszcze braci Wachowskich historia okraszona została bogatą liczbą efektów specjalnych, które wtedy były niemalże nowatorskie. Otaczający bohaterów tłum ukazany jest jako nic nieznaczące tło. Cyfrowa iluzja naprawdę robi wrażenie martwej i nierzeczywistej, co oczywiście potęguje ten nienaturalny, zielony filtr. Nie to jest jednak prawdziwą perłą w koronie. Plastyczność cyfrowej Macierzy jest w szczególności widoczna w takich scenach, jak ta, kiedy helikopter wpada w wieżowiec, chwilę po sławnym wyzwoleniu Morfeusza przez bohaterów. Należy oddać reżyserom, że odwalili kawał solidnej roboty, co jest również widoczne w przypadku “prawdziwego”, zniszczonego świata. Wizualnie całość wygląda naprawdę dobrze, przez co trudno uwierzyć, że ta produkcja ma już dwadzieścia lat. Matrix zestarzał się naprawdę godnie i wciąż robi wrażenie.
Źródło: youtube.com
Wake up!
Udźwiękowienie stoi na równie wysokim poziomie, co efekty wizualne filmu. Gdy tylko razem z głównym bohaterem ruszymy za białym królikiem, już na samym początku naszych uszu dobiegają kawałki zespołu The Prodigy, który bądź co bądź, świetnie pasuje do klimatu Matrixa. Nie sposób także zapomnieć o Spybreak! zespołu Propellerheads, który idealnie wpisuje się w dynamizm fantastycznej sceny strzelaniny w lobby, która jest zresztą uznawana za jedną z najlepszych scen tego typu w historii kina. Poza tymi utworami ścieżkę dźwiękową Matrixa wypełniają także tacy wykonawcy, jak Marylin Manson czy Deftones. Fajnym zabiegiem jest wrzucenie na sam koniec utworu Wake up!, autorstwa Rage Against the Machine. Świetnie spina się on przede wszystkim z fabułą, nawiązując do przemiany głównego bohatera. W zasadzie tylko jedna rzecz trochę mi przeszkadza w tym wypadku, a mianowicie odgłosy wystrzałów, które brzmią mocno plastikowo. No ale może po prostu się czepiam.
Choć w dużej mierze może przemawiać przeze mnie nostalgia, to sądzę, że i tak nie skłamię, jeśli powiem, że Matrix to dzieło kultowe, które było świetne zarówno w momencie premiery, jak i po dwudziestu latach. Niewiele jest produkcji, które starzeją się w tak dobry sposób.