Czy to ptak? Czy to No Man’s Sky? Otóż nie tym razem! To Parkan II! Choć nazwa tej produkcji nie brzmi szczególnie zachęcająco, to może być ona duchowym pierwowzorem wyżej wymienionego tworu… Oczywiście na tyle, na ile w 2006 roku pozwalały możliwości niewielkiego, rosyjskiego studia.
Na samym wstępie wyrwałem do tablicy No Man’s Sky, więc wypadałoby się teraz z tego wytłumaczyć. Parkan II stanowi swoistą kombinację różnych gatunków, gdyż łączy w sobie elementy gier akcji (FPP) czy symulatora kosmicznych lotów. Na tym jednak nie koniec, gdyż produkcja raczej mało znanego studia Nikita posiada również system dyplomacji, który choć do najbardziej wysublimowanych nie należy, to jakoś wpływa na samą rozgrywkę czy handel z NPCami, który na szczęście ciężko popsuć. Cały ten misz-masz, w połączeniu z rozbudowaną eksploracją kosmosu, utrudnia jednoznaczną klasyfikację gry, jednakże pozwala wysnuć teorię, jakoby Parkan II miał w sobie coś z No Man’s Sky… Chociaż w sumie, to raczej w drugą stronę. Mogłoby się wydawać, że w roku 2006, bo właśnie wtedy gra zawitała na polskiej ziemi, taka kombinacja będzie robiła wrażenie. Znów chciałoby się zacytować prowadzącego popularnego programu telewizyjnego: „otóż nie tym razem”. No bo zastanówmy się, jakie to gry dostaliśmy do swoich rąk trzynaście lat temu (dobry Boże…)? Między innymi była to czwarta odsłona The Elder Scrolls czyli Oblivion, dziurawy Gothic 3 czy rewelacyjny Dark Messiah of Might and Magic. Jak na tym tle wypada recenzowana gra?
Starość, nie radość
Parkan II daje się trącić metaforyczną myszką już na samym wstępie, gdyż po uruchomieniu gry nasze oczy atakuje siermiężna, nawet jak na 2006 rok, grafika. Przyznam, że chociaż nie należę do szczególnych purystów w tej materii, to musiałem poświęcić chwilę, żeby przyzwyczaić oczy. Toporne, pikselowe intro jest w sumie dosyć “przaśne”, jak wyjściowy dres. Niby świeci i przykuwa uwagę, ale to chyba jednak nie to. Chciałbym móc powiedzieć coś innego, ale dalej wcale nie jest lepiej. Resztki pogody ducha dławi widok głównego menu. Odniosłem wrażenie, że po prostu powstało ono ze trzy lata wcześniej, a potem zostało wklejone, niczym niskich lotów WordArt z kolorowym napisem “PROMOCJA”. Dobra, czepiam się. Tak to sobie tłumaczyłem, więc zaciąłem się i pełen obaw kliknąłem przycisk NEW GAME, który po tym, czego do tej pory doświadczyłem, wiele nie obiecywał.
Pierwsza poważna cutscenka w zasadzie nie pozostawia już najmniejszych złudzeń, że produkcji tej daleko było do miana hitu. Chyba każdy, kto grał w jakąkolwiek strategię czasu rzeczywistego, przynajmniej raz maksymalnie zbliżał kamerę, żeby przyjrzeć się swoim podkomendnym. Właśnie tak wyglądają modele, jak i animacje postaci w Parkanie II. Jak przeskalowane “drewniaki” z pierwszego lepszego RTS-a w klimatach SF. Różnicę stanowi jednakże spora liczba różnokolorowych świecidełek, laserów, teleportów i tym podobnego tałatajstwa, które miało chyba za zadanie oślepiać gracza, aby ten przypadkiem nie zwrócił uwagi na wszechobecne, graficzne badziewiarstwo.
Samoloty… Loty… Loty!
No i wreszcie kumulacja. Nieintuicyjne menu przeradza się w jeszcze gorszy HUD, ozdobiony szeregiem nieczytelnych przycisków, które rzecz jasna najlepiej obsługiwać przy pomocy skrótów klawiszowych, no ale umówmy się, to przecież nie jest turniej Starcrafta. Rozgrywki nie ułatwia dziwny, przełączany system sterowania. Raz latamy przy pomocy WSAD lub strzałem, a innym razem klikamy myszką po ekranie i to tylko wtedy, kiedy nasza postać steruje swoim statkiem. Chciałbym powiedzieć, że schody zaczynają się, kiedy przełączamy w tryb FPS przy dajmy na to eksploracji planety (które są niezmiennie martwe bądź zamieszkane przez łazik i dwa roboty) albo abordażu wrogiego statku (dziwnym trafem każdy wygląda podobnie), ale sterowanie jest tu po prostu jednostajnie “drewniane”. Krążowniki przemieszczają się w przestrzeni niczym wózki z Tesco, z kolei piesza wędrówka przypomina przesuwanie drewnianej beli. Ale spokojnie – przeciwnicy poruszają się nawet gorzej, więc raczej trudno będzie tu umrzeć. Nie sposób także nie wspomnieć o absolutnej perełce, którą jest statek głównego bohatera do złudzenia przypominający przerośniętego banana (lub w najlepszym razie bumerang). No fantastycznie.
Czemu naszego protegowanego uraczono takim cudownym pojazdem? No tego do końca nie wiadomo. Tak na dobrą sprawę, to w ogóle niewiele wiadomo o postaci zwanej po prostu Kapitanem. Początek wygląda mniej więcej tak, że pojawiamy się razem z innym kanciastym drewniakiem w błyszczącym skafandrze na bliżej nieokreślonej stacji kosmicznej. Rozwój sytuacji wskazuje, że ten drugi nie jest nam szczególnie bliski, gdyż jego rychła i samoistna śmierć nie robi na naszym protegowanym zbyt wielkiego wrażenia. Dalej dowiadujemy się, iż dziwnym trafem cała ta sytuacja okazuje się być pułapką, w dodatku skuteczną, gdyż po krótkim spacerze naszego bohatera stacja, w której się on znajduje, wybucha. Projektanci gry konsekwentnie trzymali poziom, bo jak się okazuje, Kapitan przeżywa całą tę chryję i zostaje odnaleziony przez bananowy krążownik. W tym momencie następuję chwila refleksji: czy ta gra może mnie jeszcze jakoś zaskoczyć? Jak najbardziej, bo już w następnym filmiku widzimy poskładanego do kupy Kapitana, który po siedemnastu latach z groszami leży przytwierdzony do wehikułu czasu. Wtedy też ujawniona zostaje cała ta farsa, która ma czelność nazywać się fabułą gry Parkan II. Dowiadujemy się, że tajemnicza, mroczna i oczywiście czarna plama na granicy jakiejś strefy kwarantanny wsysa pobliskie jednostki, w związku z czym Kapitan musi się cofnąć o dokładnie siedemnaście lat, cztery miesiące i trzy dni. Nie mniej, nie więcej. Taka sytuacja.
Łosie, jelenie, sarny, dziki, borsuki, kuny, jenoty…
Narracja w Parkanie II jest prowadzona mniej więcej z takim samym polotem i życiem, z jakim wypowiadał się uczestnik sławnego wywiadu z wyborów roku pańskiego 1991. Rozumiem niezbyt pokaźny budżet producentów, ale na litość boską, można było pokusić się o więcej niż trzech czy tam czterech aktorów do dubbingu! Zatem Kapitan mówi głosem Patrolu (???), Patrol głosem Kapitana, roboty i piraci to ta sama osoba (być może też Kapitan, tylko z innym filtrem), a wyróżnia się wyłącznie AIrine, czyli sztuczna inteligencja, która ciągle trajkocze do naszego protegowanego. Cała reszta dźwięków to nad wyraz sztuczne, tandetne wręcz trzaski i świsty. Nie wiem, czy producenci korzystali z jakichś szablonów, ale oprawa Parkan II momentami do złudzenia przypominała Morrowinda, który nijak się ma do tego kosmicznego badziewia, a w dodatku jest cztery lata starszy od niego! Nawet gdyby podłożyć repertuar kanału Shitty Flute, brzmiałoby to lepiej. Miałoby to wtedy przynajmniej jakieś walory humorystyczne, a tak jest po prostu miernie.
Nie taki kosmiczny ten kosmos
Przeprawa przez Parkan II była żmudna jak przechodzenie przez wysoki, drewniany płot w za szerokich spodniach. Namęczysz się, nawbijasz sobie drzazg w ręce, a na koniec jeszcze, nie daj Bóg, zaczepisz krokiem i skończysz z podwójnym uszczerbkiem. Na zdrowiu i na honorze. Gra była mizerna już w trakcie premiery, a jako że to nie wino, czas nie zadziałał na jej korzyść w żadnej mierze. Sękate, spróchniałe drewno, ot i wszystko.