Czeka Cię ekspresowa wycieczka na tropikalną wyspę – wystarczy, że odkopiesz starego Pegazusa, który leży gdzieś w szafie, włączysz go i wybierzesz pierwszą pozycję z niezapomnianej, stadionowej* składanki gier 168 in 1. Nikt Cię nie uprzedził, że wylądujesz tam z gołym torsem i karabinem? Spokojnie, nie zdążysz się przeziębić.
Cool guys don’t look at explosions**
Contra została wydana w 1988 roku przez Konami i dziś stanowi jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli tamtej epoki. Jako członek doborowego oddziału marines musisz zinfiltrować bazę nieznanej organizacji i zaprowadzić porządek na wyspie. Droga wiedzie naszego bohatera przez dżunglę, bazy, wodospad czy zaśnieżone szczyty gór, jednakże nie ma czasu na zwiedzanie – zastępy wroga są liczne i ciągle uprzykrzają życie graczowi.
They blow things up and they walk away
W przedarciu się przez oddziały nieprzyjaciół i wysadzeniu bazy wroga pomaga nam kultowa znajdźka w postaci broni o tajemniczej nazwie S. Każdy na podwórku wiedział, że oznacza ona Super albo przynajmniej Shotgun, jednak w ramach burzenia dzieciństwa należy odnotować, że oficjalna nazwa tej broni to Spread. Była to najpotężniejsza z dostępnych pukawek – jedno naciśnięcie przycisku wyzwalało wystrzał aż pięciu(!) pocisków z lufy naszego niezawodnego karabinu. Poza tym jednym słusznym orężem mamy do wyboru M – karabin maszynowy, który był nudny, L – niezbezpieczny laser, szybko niszczący przeciwników będących blisko oraz F znane też jako Fuck, znowu to przypadkiem zebrałem, czyli powolnie wirujące kule ognia.
Who’s got time to watch an explosion?
Nie jest to gra długa. Rekordziści pokonują Contrę w mniej niż 10 minut, mimo że nie posiada ona żadnego skrótu, który pozwoliłby na ominięcie kilku poziomów. Jednakże sztuka przejścia tej gry w czasie, gdy mama akurat gotuje makaron na obiad, udaje się tylko najwytrwalszym i najbardziej utalentowanym. Contra jest trudna jak na dzisiejsze standardy – wszystko zabija naszego żołnierza jednym ciosem, bez względu na to, czy jest to pocisk, płomień, czy też po prostu zderzyliśmy się z biegnącym wrogiem. W połączeniu z dużą ilością niebezpiecznych rzeczy, które jednocześnie pojawiają się na ekranie, nietrudno o pomyłkę, a co za tym idzie – uszczuplenie stanu zapasowych żyć.
Cause cool guy’s errand’s that they have to walk too
Wspomniana kolizja z wrogiem lub nadlatującym pociskiem może nastąpić na niezapomnianych lokacjach, wchodzących w skład tego wyjątkowego kurortu. Łącznie musimy przebić się przez 8 lokacji. Większość z nich jest w 2D, jednak nie można mówić o nudzie – twórcy Contry zadbali o różnorodność. Etapy drugi i czwarty oferują nam kamerę zza pleców bohatera i bieganie na boki, natomiast moją ulubioną mapą jest Wodospad – jedyna lokacja, po której poruszamy się do góry.
Oczywiście, dla szerszej publiczności, najbardziej rozpoznawalnym etapem jest bez wątpienia dżungla – pierwszy poziom gry. Wybuchające mosty, żołnierze z dziwnymi plecakami, snajperzy pochowani w krzakach i stacjonarne działa – to wszystko stoi nam na przeszkodzie od samego początku. Po przedarciu się przez tę niezwykle niebezpieczną wariację Stumilowego Lasu stajemy do walki z systemem obronnym, który ma dwa działa i wyraźny czuły punkt. Po wysadzeniu wejścia nasz bohater udaje się do drugiego etapu – jest to sposób równie skuteczny, co kiczowaty.
The more you ignore it, the cooler you look
Z pewnością jest to część kultu lat 80. – gra tematycznie wpisuje się w przygody Arnolda Schwarzeneggera i Sylwestra Stallone’a, którzy przez całą dekadę nieustannie ratowali świat, a w wolnych chwilach zaszczycali nas takimi klasykami jak Commando, Rambo i Terminator. Z japońskiej wersji gry możemy się dowiedzieć nieco więcej o fabule i stronach zamieszanych w konflikt. Rzecz dzieje się w 2633 roku, kiedy do akcji wkraczają przedstawiciele tytułowego oddziału Contra, dzielnie broniącej świat przed złem wszelakim. Marines Bill Rizer (niebieskie jeansy) oraz Lance Bean (czerwone spodnie) mają za zadanie zlikwidowanie bazy organizacji terrorystycznej Red Falcon, która opanowała bliżej nieokreśloną tropikalną wyspę. Jako że każdy szanujący się gracz doskonale wie, iż czerwony kolor symbolizuje zło (przykłady z tamtej epoki zawierają m.in wilki z Pooyan, odzienie Ganona z serii the Legend of Zelda oraz reżimy totalitarne***), zostaje nam z góry uznać nasze działania za słuszne i zakasać rękawy przed konsolą.
And don’t think about the people you’ve killed
Gra okazała się być tak udana, że powstała cała seria spin-offów/sequeli. Już rok później na rynku pojawiła się Super Contra, będąca o wiele bardziej edgy i apokaliptyczna. Później marka przewinęła się przez konsole (w tym PS2), a rozdrabnianie marki na drobne ciągle trwa. W 2018 roku Garena Contra pojawiła się w App Store oraz Google Play, natomiast już rok później zostaliśmy na siłę uszczęśliwieni grą Contra: Rogue Corps, która została oficjalnie zmieszana z błotem przez krytyków na wszystkich wydanych konsolach (42/100 wersja na Nintendo Switch, 56/100 Xbox One oraz 52/100 w przypadku PS4).
Ostatnie godne uwagi tytuły, które tchnęły oddech w serię, to Contra ReBirth sprzed 11 lat oraz Hard Corps: Uprising z 2011 roku na Xbox360/PS3. Ciekawym projektem studenckim była też Contra 2028 – trójwymiarowa produkcja oparta o Unreal Engine, która być może stanowi przyszły kierunek dla wysłużonej serii. Pomimo wszelkich peanów dla kultowej gry, epoka strzelanin 2D skończyła się jeszcze w latach 90. a w ciągu tej dekady tylko Broforce dał radę zaznaczyć swoje miejsce w popkulturze. Należy jednak zadać pytanie, co było tego zasługą: gameplay, czy raczej humor (memiczność?) produkcji. Nie jest to jednak problem tylko produkcji z logiem Contry – do tego samego worka można wrzucić chociażby serię Worms, która już kilkanaście lat temu bezskutecznie romansowała z trzecim wymiarem. Wciąż liczę jednak na godny powrót serii w postaci gry, której będę mógł dać wysoką notę.