Site icon Ostatnia Tawerna

Recenzja książki „Wszyscy na Zanzibarze” – przyszłość według przeszłości, czyli fikcyjna teraźniejszość

Seria firmy MAG o nazwie Uczta Wyobraźni to fenomen na polskim rynku – często trudne w odbiorze i ambitne dzieła, ukazujące się w ładnej, twardej oprawie, od paru lat przybliżają polskim miłośnikom fantastyki najciekawsze nowe książki tego gatunku z całego świata. W 2015 roku wydawnictwo postanowiło poszerzyć swoje portfolio o kolejny cykl – Artefakty.

W założeniu mają się w nim pojawiać starsze, ale szczególnie warte poznania tytuły. Artefakty ukazują się do dziś, a w cyklu mogliśmy przeczytać między innymi Trylogię Ciągu (Neuromancer, Graf Zero, Mona Liza Turbo) Williama Gibsona czy też Hyperiona Dana Simmonsa. Warto jednak również sięgnąć po otwierającą serię książkę – Wszyscy na Zanzibarze Johna Brunnera. Brytyjski autor za swoje dzieło otrzymał prestiżową amerykańską nagrodę Hugo, nie dziwi więc wybór tej pozycji do cyklu wydawniczego.

Książka ma już swoje lata – po raz pierwszy ukazała się w 1968 roku, czyli już niedługo od premiery minie pięćdziesiąt lat. W przypadku science fiction to dużo, ponieważ w międzyczasie w świecie technologii i fizyki dokonano dużych odkryć. Jednak coś, co dla wielu pozycji z gatunku było wadą – w przypadku Wszystkich na Zanzibarze  jest wręcz zaletą. John Brunner umieścił akcję powieści w roku 2006, starając się przedstawić wiarygodnie świat targany problemami społecznymi. Niedobory surowców oraz narastająca rywalizacja wielkich mocarstw sprawiają, że życie przeciętnych ludzi jest trudne i bardzo odmienne od tego, co znamy.

Stany Zjednoczone borykają się z ogromnym problemem przeludnienia i stosują ścisłą politykę kontroli liczby urodzeń. Dodatkowo, jeśli w rodzinie rodziców pojawiały się choroby genetyczne oraz schorzenia (nawet daltonizm) – para może nie otrzymać pozwolenia na posiadanie potomka. Każdy ze stanów stosuje własną politykę dotyczącą urodzeń, ale nigdzie nie ma opcji wychowywania dużej ilości dzieci – jedyne rozwiązanie to przykładowo przeprowadzka do jednego z biedniejszych państw afrykańskich lub korzystanie z nielegalnych rozwiązań. Powszechne są sterylizacja i aborcja. Państwo zbliżyło się niebezpiecznie do totalitarnej wizji znanej z powieści Orwella. Brakuje miejsca, wszyscy nie ufają sobie nawzajem, a ulice Nowego Jorku są na tyle niebezpieczne, że wiele osób nawet nie wychodzi wieczorami z domu. Wizja niezwykle przerażająca i przygnębiająca.

Brunner zdecydowanie posiada talent do tworzenia ciekawych obrazów społeczeństwa. Szczególnie, że doskonale wiemy jak naprawdę potoczyła się historia – 2006 rok nie wyglądał tak jak w wizji autora, a nasza przyszłość przynajmniej częściowo potoczyła się inaczej. Chociażby dzięki rozwiązaniom technologicznym. Ale te pierwsze chwile poznawania intrygującego, przeludnionego świata wzbudzają zachwyt. Warto w tym momencie dodać, że pisarz tworzy nowe wyrazy i określenia dla zjawisk i osób – w powieści m.in. czarnoskórzy noszą nazwę Aframów, kobiety – laski, pojawiają się słowa takie jak pedekizacja czy zerotopy. Dodaje to klimatu książce i na pewno stanowi spore wyzwanie dla tłumacza.

Równie ważne w przypadku tak długiej lektury (ponad sześćset stron) są jednak postacie i fabuła. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Losy głównych bohaterów śledzimy dwutorowo, poznajemy w sytuacji, gdy oboje wspólnie wynajmują mieszkanie, na które nie byłoby ich stać samodzielnie. Norman to Afram (czarnoskóry), pracujący na dość wysokim stanowisku w ogromnej korporacji, zajmującej się między innymi wydobyciem surowców i opracowywaniem nowych technologii. Niezwykle ambitny, ale też cały czas podświadomie mający problemy z własną tożsamością, pochodzeniem, religią –  przez co rozjaśnia sobie skórę, prostuje brodę i posiada laski (kobiety) w skandynawskim typie urody. Jego przeciwieństwem jest Donald – pozornie spokojny profesor pracujący na uniwersytecie, a w rzeczywistości dzięki swojej umiejętności łączenia faktów oraz dociekliwości – uśpiony agent rządowy.

Pomimo wspólnego mieszkania bohaterowie właściwie się nie znają – i gdy po kilkudziesięciu stronach mamy już okazję poczytać ich konwersacje – Wszyscy na Zanzibarze zmienia kierunek i postanawia skupić się na czymś innym: tematyce Rywalizacji USA z konkurencją azjatycką w postaci równie zaawansowanego technologicznie państwa Yatakangu i odkrycia fenomenu małego, biednego afrykańskiego państewka Beninii. W porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi nie ma tam praktycznie przestępstw, a wszyscy są szczęśliwi. Korporacja Normana postanawia zbadać ten fenomen i zainwestować w rozwój tego kraju.

Fabuła książki jest rozbudowana, nie ma tu jednego, przewodniego wątku, ponieważ w zależności do postaci o której czytamy, coś innego znajduje się w centrum uwagi. Powieść składa się z czterech rodzajów rozdziałów– ciągłość to fragmenty poświęcone Donaldowi i Normanowi, na zbliżeniu wyrywkowo pokazuje migawki losów innych osób związanych z akcją, świat-tu-i-teraz to urywki propagandowych wiadomości nadawanych w mediach amerykańskich, a kontekst to materiały przedstawiające świat w 2006 roku. Brzmi skomplikowanie? Szczególnie początkowo tak jest – trzeba przebrnąć przez wyjaśnienia, specyficzne słownictwo oraz mnogość bohaterów drugo- oraz trzecioplanowych. Po pierwszych stu stronach czytelnik odczuwa jednak satysfakcję z zapoznawania się ze światem, dwójka bohaterów budzi zainteresowanie. I wszystko znowu rozmywa się, gdy drogi Normana i Donalda się rozchodzą.

Unikalność świata to największa zaleta Wszystkich na Zanzibarze. Nie jedyna, ponieważ książka bardzo ładnie wydana (dobre tłumaczenie, ciekawa twarda okładka) i poruszana przez nią tematyka pozostaje aktualna. Rywalizacja państw, rozwój technologii, rasizm, homoseksualizm, przeludnienie, niedobory surowców i nie tylko. To mogła być książka rewelacyjna. Zapomniano jednak o bohaterach – gdzieś w połowie lektury przestają ciekawić i wręcz usuwają się w cień na rzecz wszystkiego innego: opisów otoczenia, fragmentów propagandowych. I jest to nadal ciekawe, ale czytamy o tym bez emocji i uczuć. A szkoda, bo to mogła być świetna lektura dla każdego, nie tylko dla miłośników trudnej w odbiorze fantastyki naukowej.

Brunner zaserwował nam nieoszlifowany diament – ukryty gdzieś pomiędzy przeciętnymi wątkami bohaterów i konstrukcją lektury, ale wybijający się dzięki kreacji świata roku 2006. Warto dać szansę!

Nasza ocena: 7,2/10

Intrygująca wizja przyszłości (chociaż wiemy już, że wiele rzeczy potoczyło się inaczej) w której największe wrażenie robi wykreowany świat. Brakuje jednak dobrze napisanych bohaterów i wciągającej fabuły.

Świat przedstawiony: 9,5/10
Bohaterowie: 5/10
Fabuła: 7/10
Styl: 7,5/10
Exit mobile version