Site icon Ostatnia Tawerna

Recenzja książki „Nethergrim. Kostuny”

Matthew Jobin miał wizję, którą postanowił przelać na papier. Owocem jego trudów i znojów okazał się premierowy tom serii low fantasy z domieszką horroru – Nethergrim. Pierwszy krok został postawiony, książkę wydano, także w Polsce, miłośnicy gatunku sięgnęli po opowieść o trójce młodych bohaterów, którzy stawili czoła największemu zagrożeniu ich czasów – Otchłannemu. Wprawdzie ta część nie dodała niczego nowego do morza pomysłów, jakie znajdziemy w innych powieściach low fantasy, jednak miała potencjał, niektóre elementy okazały się ciekawe, a bohaterom daleko do nijakich postaci.

Matthew Jobin miał wizję, którą postanowił przelać na papier. Owocem jego trudów i znojów okazał się premierowy tom serii low fantasy z domieszką horroru – Nethergrim. Pierwszy krok został postawiony, książkę wydano, także w Polsce, miłośnicy gatunku sięgnęli po opowieść o trójce młodych bohaterów, którzy stawili czoła największemu zagrożeniu ich czasów – Otchłannemu. Wprawdzie ta część nie dodała niczego nowego do morza pomysłów, jakie znajdziemy w innych powieściach low fantasy, jednak miała potencjał, niektóre elementy okazały się ciekawe, a bohaterom daleko do nijakich postaci.

Pisarz wyznaczył sobie kierunek i wytrwale nim podążał, co w konsekwencji doprowadziło do powstania kolejnego tomu Nethergrim. Niestety, o ile pierwsza część wzbudzała w czytelniku jakieś zainteresowanie, fabuła wciągała, a elementy w mniejszy czy większy sposób były ze sobą spójne, o tyle kontynuacja przygód Edmunda, Toma i Katherina okazała się sporym rozczarowanie, jakby autor stracił gdzieś po drodze to, nad czym pracował w premierowym tomie. Jobinowi zabrakło pomysłu, jego warsztat był niewystarczający. Może za wysoko postawił sobie poprzeczkę?

Otchałnny został pokonany, przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Edmund jednak wie, że potyczka z niebezpiecznym wysłannikiem sił zła to dopiero początek. Już teraz bohater słyszy głos swojego wroga, próbujący skusić go obietnicami potęgi, nieograniczonych zasobów magii i zdobycia serca ukochanej dziewczyny. Co gorsza, Otchłanny nie jest jedynym zagrożeniem, jakie czyha na protagonistów i ich bliskich, ambitny lord Wolland zbudził siły, które pragnę tylko jednego – chcą siać zniszczenie. Kostuny, bo o nich mowa, to niebezpieczne „stworzenia”; powstrzymanie ich przed objęcia panowania nad światem nie będzie należało do łatwych zadań. Czy i tym razem Edmund, Tom i Katherine ocalą siebie i królestwo?

Jobin starał się wypłynąć na nieco ambitniejsze wody, sprawić, by jego druga książka była czymś więcej niż tylko zwykłą opowieścią low fantasy, pragnął także zmienić nieco znane z kanonu wizję odważnych rycerzy i honorowych władców. I zapewne udałoby mu się osiągnąć postawiony sobie cel, gdyby więcej czas poświęcił na dokładne zrozumienie tego, co chce przedstawić czytelnikom.

Odbiorca nie jest bowiem tępym stworzeniem, które łyknie wszystko, co mu się poda. Prawda jest taka, że większość z nas pragnie nie tylko rozrywki, jaką zapewnia książka, ale także dobrze napisanej i przede wszystkim sensownej historii. Tymczasem Jobin stworzył powieść, która ma bardzo dużo luk, pewne wydarzenia są za oczywiste, co gorsza, dzieją się za łatwo, są jakby natychmiast dane, bohaterowie nie muszą się zbytnio wysilać. Może poza ostatecznym starciem, tam postaci potrzebują nieco czasu, by osiągnąć zwycięstwo. I nie, nie jest to spoiler, każdy już na początku lektury rozgryzie schemat Jobina polegający na ułatwianiu życia jego protagonistom.

Wprawdzie nie mamy tutaj do czynienia z marysuizmem, charakterom daleko do ideałów, popełniają błędy. Stworzenie idealnej postaci to nie jedyna wada różnego rodzaju powieści, czasami autorzy kreują postaci z niedoskonałościami, ale za to każda trudność, jakiej te muszą stawić czoła, bardzo szybko zostaje przez nie rozwiązana. Kolejne problemy pojawiają się, bo przecież cos musi zabsorbować uwagę protagonistów, a to, że bardzo szybko i małym nakładem sił zdołają rozprawić się z zagrożeniem, cóż, niektórzy po prostu nie potrafią powstrzymać się przed pójściem po linii najmniejszego oporu. I właśnie to jest głównym problemem drugiej części cyklu Nethergrim – Jobin mnoży problemy, ale nie ma pomysłu na ich wiarygodne rozwiązanie.

Przykład? Edmund zostaje złapany w pułapkę, zamknięty pod ziemią w Sali, o której mało kto wie. Żeby było jeszcze ciekawiej, to tajemnicze miejsce znajduje się w sercu obozu wroga, gdzie stacjonuje całkiem pokaźna, liczona w setkach, armia lorda Wollanda. To jednak nie przeszkadza Katherine i bratu Edmunda odnaleźć zaginionego bohatera. Dokładnie wiedzą, gdzie szukać, bo przecież silna wiedźma, która uwięziła chłopca, natychmiast zdradziła swój niecny czyn, a wojownicy nie stanowią problemu, można ich ominąć, niczego nie zauważą. Nie licząc faktu, że dwójka bohaterów tak po prostu weszła sobie do obozu wroga. Bułka z masłem.

To tylko jeden z licznych przykładów obrazujących nieumiejętność Jobina do stworzenia przekonującej sytuacji bez wyjścia, z której owo wyjście się znajdzie. Do tego dochodzą liczne dziury fabularne i dłużyzny. Tak naprawdę Kostuny mogłyby liczyć dwieście stron: początek, który zapowiadał się intrygująco, zakończenie, nawet dobre, choć i tam autor nie ustrzegł się przed licznymi błędami, oraz kilka scen z środka opowieści.

Jedyną zaletą powieści jest próba zabawy z etosem rycerskim oraz wizją władcy idealnego. Jednymi z wyznaczników bycia dobrym rycerzem są: męstwo, uczciwa walka i dążenie do celu. O ile bohaterom Jobina, mam na myśli tych mianowanych na rycerzy, nie brakuje męstwa, o tyle w ich przypadku nie ma mowy o uczciwej walce. Wolland pragnie północy dla siebie, w końcu bogactw i ziem nigdy za wiele, twierdzi, że: (…) poprzez czyny wojenne mężczyzna może zapisać swe imię w pamięci świata. Walka to dowód męstwa, każdy, kto jej unika, jest tchórzem. Jedynym sposobem na zapisanie się w annałach historii okazuje się ciągłe zmaganie, nawet z niewinnymi, którzy chcą żyć w spokoju. Rycerz idealny, prawda? Podstępem i knowaniami zdobyć to, czego się chce, przy okazji warto także wbić kilku osobom noże w plecy, przecież tak nakazuje honorowy kodeks wojownika.

A jak Jobin przeinacza wizję władcy idealnego? O Wollandzie już wspominałam, widać, jakimi wartościami kieruje się w swoim życiu ten protagonista. Autor stawia w opozycji do tego charakteru jeszcze dwóch innych rządzących: Tristana oraz Aelfrica. Pierwszy odznaczył się kiedyś wielkim męstwem i odwagą, pisano o nim wiersze, śpiewano pieśni. Obecnie jednak jest to starzec, na dodatek niewidomy, który okazuje się zbyt ufny, przez co jego poddani, oraz on sam, dostają się do niewoli. Trzeba jednak przyznać, że przynajmniej ten władca ma czyste zamiary i troszczy się o innych. A Aelfric? To napuszony, pewny siebie, uważający się za lorda lordów jegomość, który za nic ma swoich poddanych, o czym świadczy choćby jego postępowanie wobec Katherine.

Jak widać, Kostunom daleko do dobrej powieści, nawet gdy przymknie się oko na mniejsze problemy fabularne i rozwoju postaci. Tak, bohaterowie stoją w miejscu, od pierwszego tomu nie poczynili jakiegoś większego progresu. Choć to jeszcze można uznać za celowy zabieg pisarza. Nowe Nethergrim rozczarowuje. Miejscami powieść okazuje się wtórna, większość wydarzeń jest niepotrzebnych, nie mają wpływu na dalszy rozwój fabuły, równie dobrze mogłoby ich nie być w tej pozycji. Nie widać rozwoju, gdy chodzi o styl Jobina, czytelnik odnosi wrażenie, że Kostuny powstały, ponieważ musiały, brakowało sensownego pomysłu i spójności. Jedno wielkie rozczarowanie.

Exit mobile version