Site icon Ostatnia Tawerna

Recenzja filmu „Transformers: Ostatni rycerz”

Powiedzmy sobie szczerze – jeżeli nie przepadacie za wcześniejszymi częściami serii Transformers, nie macie co się łudzić, ta także nie przypadnie wam do gustu. Nadal będziecie mogli wypowiadać się o niej negatywnie, nie szczędząc gorzkich słów odnośnie poziomu produkcji. Kolejny raz potrząśniecie głowami i zapłaczecie nad losem kinematografii, z litością spojrzycie na plakat promujący obraz i obiecacie sobie, że już nigdy więcej nie obejrzycie filmów należących do tego cyklu.

Po prawdzie już dawno powinniście przestać chodzić na te produkcje do kina, a najlepiej trzymać się od nich z daleka. Dlaczego macie się męczyć, zawieszać sobie kolejny kamień u szyi i cierpieć katusze? Pierwsze dwa filmy was do siebie nie przekonały? Kolejne dwa nic w tej materii nie zmieniły, więc po co łudzić się, że piątka okaże się nagle wielkim objawienie. Michale Bay ma swoją wizję serii, od początku trzyma się z góry wytyczonej i obranej ścieżki i nic nie wskazuje na to, by miał ją opuścić bądź zmienić.

Przyznam, że nie rozumiem osób, które każdą kolejną część cyklu mieszają z błotem, ale z jakąś niezdrową fascynacją udają się na następne odsłony  serii. Z jednej strony krzyczą, że to najgorszy film, jaki widziały, a z drugiej nie potrafią nie obejrzeć kolejnego obrazu o walce Autobotów z Deceptikonami. Prawda jest taka, że obrazy Michaela Baya są specyficzne, nie każdemu przypadną do gustu i daleko im do kina wysokich lotów. Tak było, jest i zapewne będzie, dlatego już na wstępie uczulam was – jeżeli nie podobały wam się wcześniejsze odsłony, tę możecie ominąć szerokim łukiem.

Zdjęcie z filmu „Transformers: Ostatni rycerz”

Jeśli należycie do grona osób, które nie baczą na fabularne potknięcia i nieścisłości, po filmie oczekując rozrywki w najczystszej postaci, i wcześniejsze obrazy podbiły wasze serca, w takim razie i ta odsłona was nie zawiedzie. Jest szybko, jest wściekle, jest wybuchowo. Do tego pojawiają się nowe Transformersy i bohaterowie, choć nie zabraknie także znanych z poprzednich części protagonistów.

Autoboty i Deceptikony nie są już bezpieczne na Ziemi. O ile ci drudzy to wrogowie rodzaju ludzkiego, o tyle pierwsi wielokrotnie pomagali homo sapiens. Niestety ludzie, jak to przeważnie bywa, nie tolerują tego, co inne i obce, dlatego tworzą specjalną jednostkę rządową, której zadanie polega na eksterminacji Transformersów, także tych dobrych. Na liście poszukiwanych znajduje się także Cade Yeager – sympatyzujący z Autobotami. Podczas jeden z misji ratowania dobrych Transformersów przed jednostką specjalną, Cade wchodzi w posiadanie dziwnego talizmanu. Bohater nie wie, że ta rzecz może pomóc w ocaleniu Ziemi przed zagładą.

Fabuła, jak zwykle w przypadku tej filmowej serii, okazuje się niezwykle prosta – Niebieskiej Planecie grozi kolejne niebezpieczeństwo, większe niż poprzednie, Deceptikony maczają swoje mechaniczne palce w intrydze mającej zniszczyć ludzką siedzibę, a Autoboty stoją po stronie człowieka, robiąc wszystko, by zapobiec katastrofie. Po drodze mamy mnóstwo wybuchów, scen walk i transformacji.

Zdjęcie z filmu „Transformers: Ostatni rycerz”

Odgrzewany kotlet? Nie do końca. Za każdym razem pojawia się bowiem nowe zagrożenie, które przybiera inną formę. Tym razem na tapet wzięto legendę o królu Arturze, Merlinie (świetny występ Stanleya Tucciego) i rycerzach Okrągłego Stołu. Osoby, które uwielbiają te opowieści, na pewno nie polubią nawiązań do historii Artura i jego kompanów – została ona mocno zmieniona, dostosowana do świata Transformersów i mija się z tym, co znamy z legend. Niektórzy będą narzekać, że to czysta profanacja, jak można tak sponiewierać i wynaturzyć rycerską opowieść, inni jednak podejdą do tego z przymrużeniem oka, w końcu nikomu nie można zabronić zabawy z konwencją. Zwłaszcza że sięgnięcie po te legendy ma sens, patrząc na cały wydźwięk, a także tytuł filmu.

Tym razem akcja nie rozgrywa się na amerykańskiej ziemi, a przynajmniej nie tylko. Główne wydarzenia, w tym finalne starcie, mają miejsce na Wyspach Brytyjskich. Wizualnie Ostatni rycerz to prawdziwa uczta dla oczu. Mamy mnóstwo zieleni, piękne zamki, do tego dopracowane efekty specjalne. Bay wie, jak stworzyć prawdziwe widowisko. W tych produkcjach to nie fabuła okazuje się najważniejsza, tylko właśnie warstwy wizualna i muzyczna. Każda kolejna część Transformersów jest bardziej napakowana efekciarskimi sekwencjami, piątka znowu stawia wyżej poprzeczkę, jeśli chodzi o efekty specjalne.

Zdjęcie z filmu „Transformers: Ostatni rycerz”

Do tego pojawia się kilka nowych przedstawicieli obcej cywilizacji. Najciekawszymi (czytaj: tymi, które podbiją serca widzów) są bez wątpienia Baby Dinoboty, przesłodkie, przekochane, nic tylko chciałoby się je ściskać i przytulać, oraz robot-wespa krzyczący cięgle „Chihuahua”. Nie można także zapomnieć o walecznym i nieco niestabilnym emocjonalnie, ktoś tu ma spore problemy z radzeniem sobie z gniewem, Cogmanie. Bay potrafi stworzyć mechaniczne postaci i nadać im indywidualny rys, nie tylko poprzez wygląd, ale także zachowanie.

W Ostatnim rycerzu pojawia się także kilku nowych ludzkich bohaterów. Jednym z nich jest grany przez Anthony’ego Hopkinsa sir Edmund Burton. Hopkins doskonale sprawdził się w roli nieco ekscentrycznego i szalonego przedstawiciela Witwiccanów, który dysponuje ogromną wiedzą i zna sposób na powstrzymanie nadchodzącej katastrofy.

Do obsady filmu dołączyli także Laura Haddock i Santiago Cabrera. Aktorka wcieliła się w postać Vivian Wembley, natomiast znany z Przygód Merlina, gdzie zagrał Lancelota, taki uśmiech do fanów, biorąc pod uwagę, że w tych Transformers także pojawiają się rycerze Okrągłego Stołu, Cabrera gra Santosa – szefa specjalnej jednostki do walki z Autobotami i Deceptikonami. Nareszcie Bay pokazał nam kobiecą postać w bardziej normalny, nie ociekający seksapilem sposób. Megan Fox czy Rosie Huntington-Whiteley były przedstawiane dość specyficznie, owszem miały ikrę, i potrafiły pokazać pazury, jednak ich główne zadanie polegało na pięknym prezentowaniu się na ekranie. W przypadku Laury sprawa wygląda nieco inaczej, aktorka ma nie tylko wyglądać, ale i działać.

Zdjęcie z filmu „Transformers: Ostatni rycerz”

W Ostatnim rycerzu zobaczymy także znanych i lubianych z wcześniejszych części bohaterów. Jednym z nich jest William Lennox, z którym mam w tej odsłonie spory problem. Jak zapewne pamiętacie, w pierwszej, drugiej i trzeciej części walczył u boku Autobotów, w tej wchodzi w skład jednostki, która na nie poluje. Nie rozumiem zamysły, jaki przyświecał takiemu obrotowi sprawy. Lennox polujący na Bee czy Optimusa? Nie wiem, co Bay chciał tym pokazać, ale ten wątek okazał się naprawdę zły, niejasny i bez sensu.

Transformers: Ostatni rycerz to kawał dobrego wizualnie kina akcji. Mamy fabularne potknięcia, każda część serii je posiada, więc już się do tego przyzwyczaiłam, ale mamy także dopracowane efekty specjalne, odpowiednią ścieżkę dźwiękową, sporą dawkę humoru i ciekawych bohaterów. Piątka okazała się o wiele lepsza niż czwórka, którą nawet ja uważam za mały wypadek przy pracy. Dobrze się bawiłam, oglądając tę produkcję, dostałam pościgi, tajemnicę do rozwiązania, szalone tempo akcji i mnóstwo scen z Bee. Jeżeli oczekujecie po tym filmie czegoś ambitnego, w takim razie nie wybierajcie się na niego do kina.

Zdjęcie z filmu „Transformers: Ostatni rycerz”

Exit mobile version