Site icon Ostatnia Tawerna

Recenzja „Arena 13”

Zapomnijmy na chwilę o stracharzu i polowaniu na demony. Zapomnijmy o czarownicach, wijcach czy boginach. Zapomnijmy także o zaklęciach, grimuarach oraz jarzębinowej lasce. Czas wkroczyć do innego świata wykreowanego przez Josepha Delaneya. Wprawdzie i tutaj panoszą się bestie, a zło zbiera obfite plony, ale nie ma ono tak wielu wysłanników. Jeżeli jednak myślicie, że najnowsza seria tego brytyjskiego pisarza nie będzie trzymała w napięciu tak jak Kroniki Wardstone, mylicie się. Wprawdzie Arenie 13 nie jest tak dobra jak książki opisujące przygody Toma, ale sporo wątków w niej poruszanych zasługuje na uwagę. Jakie dokładnie?

Życie nie rozpieszczało Leifa – jego matka została zabita, a ojciec… Cóż, to już zupełnie inna historia. Światem, w którym przyszło żyć bohaterowi rządzi strach przed Hob – nieśmiertelny zły, który lubuje się w polowaniu na ludzi i żywieniu się nimi. To właśnie on jest odpowiedzialny za śmierć rodzicielki Leifa. Protagonista nie ma zamiaru darować Złemu odebrania mu bliskiej mu osoby. Chce się zemścić, a jedyną możliwością, by to uczynić, jest wzięcie udziału w arenowych rozgrywkach.

Tym razem Delaney nie serwuje nam historii o stracharzu i jego uczniu, aczkolwiek w najnowszej książce angielskiego pisarza znajdziemy sporo odniesień do przygód Toma. Wprawdzie Leif nie zostanie pogromcą demonów, czarownic i wszelakiego plugastwa, ale także będzie walczył ze złem tego świata w postaci Hoba i jego popleczników. Ale zanim to nastąpi, bohater musi przejść odpowiednie szkolenie, czyli będzie uczniem. Dodatkowo nie może przecież zabraknąć u boku Leifa dziewczyny, która podbije jego serce. A to tylko kilka elementów wspólnych z Kronikami Wardstone.

Główną siłą napędową powieści jest chęć zemsty głównego bohatera. Jednak, jak łatwo się domyślić, nie dokonuje się ona już w pierwszym tomie. Początek serii Delaneya stanowi nauka na gladiatora. Leif chce się bić, ale zanim trafi na odpowiednią arenę, musi nauczyć się władać machinami bojowymi, stworami, które można uznać za wariację na temat golemów, samodyscypliny i słuchania mądrych rat innych. Z tym ostatnim bohater ma pewien problem, a z przestrzeganiem zasad jeszcze większy.

A wszystkiemu winna miłość. Ten wątek zajmuje sporo miejsca w książce i trzeba przyznać, że jest najgorszym, jaki pojawia się w historii. Leif zakochuje się, oczywiście od pierwszego wejrzenia, przez miłość jest w stanie robić bardzo głupie rzeczy, jak choćby łamać narzucone zasady i narażać własne życie. I o ile ma to jakieś odniesieni do rzeczywistości, miłość odbiera rozum i zaślepia, o tyle w powieści cała ta romantyczna otoczka jest za bardzo sztuczna i przewidywalna.

O wiele ciekawsze jest samo szkolenie bohatera i sam motyw areny – to, jak wygląda sława, jak zdobyć popularność wśród tłumu i sam proces przygotowywanie się do starcia. Temu Delaney także poświęca sporo miejsca w swojej pozycji.

Czytelnik śledzi losy głównego bohatera – poznaje jego przeszłość, dramatyczną historię, jaka kryje się za chęcią walki na arenie, ale także widzi, jak zmienia się nastawienie protagonisty do życia. Arena 13 to przykład powieści inicjacyjnej. Leif dojrzewa, wie, że każdy błąd może go kosztować życie. A kiedy zginie, w przeciwieństwie do Hoba, nie będzie mógł się odrodzić następnego dnia.

Delaney zabiera czytelnika w podróż do świata, gdzie zło demony łaknące ludzkiej krwi nie są tylko straszną opowieścią, jaką karmi się młode umysły, by te nie sprawiały kłopotów. To rzeczywistość. Noc sprzyja polowaniom na ludzi – trzeba uważać, by nie stać się przekąską dla Hoba albo, co gorsza, nie dołączyć do jego orszaku.

Trudno jednak uznać Arenę 13 za książkę na poziomie Zemsty czarownicy, pierwszego tomu Kronik Wardstone. O ile premierowa powieść o przygodach Toma wciągała i nie można się było od niej oderwać, do tego była bardzo mroczna i klimatyczna, o tyle nowa pozycja autora wywołuje mieszane odczucia. Z jednej strony mamy bardzo dobrze poprowadzony wątek związany ze starciami na arenie i cały proces przygotowania do potyczki czy tajemnice kryjące się za odpowiednim przygotowaniem swoich laków, wyżej wspomnianych golemopodobnych stworzeń, ale z drugiej cały ten wątek miłosny oraz bohaterów.

Leif nie jest złym protagonistom, ale nie wyróżnia się niczym specjalnym, może poza chęcią zemsty, choć to także nie jest niczym nowym. Żaden z bohaterów nie wybija się z masy im podobnych. A sama historia nie wystarczy, by nazwać tę pozycję doskonałą.

Jak wspominałam na początku – Arena 13 nie jest tak ciekawa jak Kroniki Wardstone. Posiada jednak klimat, wciągającą fabułę i interesującego złego. Ze względu na te elementy warto dać tej pozycji szansę. Bardzo możliwe, że kolejne tomy lepiej rozwiną postaci i pokażą, że główny bohater ma charakter.

Exit mobile version