Nowy serial o super-ludziach starających się powstrzymać apokalipsę? Czemu nie, w końcu trochę akcji nikomu nie zaszkodzi. Widziałam siedem z dziesięciu odcinków i melduję, że jest (tylko) okej.
The Umbrella Academy to jedna z najnowszych produkcji platformy Netflix. Została oparta na serii komiksów o tym samym tytule napisanych przez Gerarda Way (wokalista zespołu My Chemical Romance) i zilustrowanych przez Gabriela Bá, śledzących losy przybranego rodzeństwa z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Pierwszy sezon skupia się na oryginalnej serii komiksów publikowanej w latach 2007-2008, a mianowicie The Umbrella Academy: Apocalypse Suite.
Superbohaterowie z problemami
Tego samego dnia w 1989 roku, czterdzieści trzy przypadkowe i niepowiązane ze sobą w żaden sposób kobiety, które jeszcze kilka godzin wcześniej nie przejawiały żadnych oznak ciąży, wydały na świat czterdzieści trzy dzieci. Siedem z nich adoptował miliarder Sir Reginald Hargreeves, aby utworzyć The Umbrella Academy i przygotować ich do ocalenia całego świata. Lecz nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Konflikty między nastoletnim rodzeństwem narastały i w końcu grupa się rozpadła.
Po latach szóstka, która przetrwała wraca do rodzinnego domu by uczestniczyć w pogrzebie ojca. Luther (Tom Hopper), Diego (David Castañeda), Allison (Emmy Raver-Lampman), Klaus (Robert Sheehan), Vanya (Ellen Page) i Numer Pięć (Aidan Gallagher) łączą siły, by poznać tajemnicę śmierci ich ojca. Jednak długa rozłąka, rozbieżne charaktery i zdolności znów stają pomiędzy nimi, nie wspominając o zbliżającej się groźbie apokalipsy.
Najważniejszą zmianą jaką wprowadzono w adaptacji, to przeniesienie akcji z roku 1977 do 2019. Jednak realia serialu są istną mieszanką nowoczesności z przeszłością – z jednej strony mamy klinikę produkującą protezy oczu, z drugiej bohaterów, którzy nie używają komórek czy Internetu. Nie jest jasne z czego wynika taka niekonsekwentność w próbie zmodernizowania historii, co czasami jest bardzo dezorientujące.
Równie dezorientująca jest kreacja bohaterów. Skupiając się tylko na głównej szóstce, można zaobserwować całą gamę, od stereotypowych do kompleksowych postaci, od złego do dobrego aktorstwa. Najbardziej skrajnym przypadkiem jest Vanya grana przez Ellen Page, która może śmiało uchodzić za jedną z najgorzej napisanych i zagranych postaci kobiecych ostatnich czasów. Page kompletnie nie poradziła sobie z zadaniem i tchnięciem w swoją bohaterkę chociaż odrobiny charakteru, dlatego w pierwszych odcinkach jej wyraz twarzy i ton głosu pozostaje taki sam niezależnie od tego co się dzieje, przez co Vanya jest nużąca, a potem irytująca.
Uwagę natomiast przyciąga Klaus w wykonaniu fenomenalnego Roberta Sheehana, znanego m.in. z serialu Misfits, a także grający Numer Pięć piętnastoletni Aidan Gallagher, który przyćmił swoim występem o wiele bardziej doświadczonych aktorów. To także ich postacie najbardziej się rozwijają i do końca pozostają nieprzewidywalne i tajemnicze. Pomiędzy tą dwójką a Vanyą lokuje się cała reszta – Luther ze swoją mroczną przeszłością i sekretami, Allison zmagająca się z rozwodem i utratą praw do opieki nad córką i Diego walczący ze zbrodniami w masce niczym Daredevil. Każde z nich miało swoje lepsze i gorsze momenty, jednak w końcowym rozrachunku wypadają po prostu nijako. Na ekranie można oglądać także Mary J. Blige, tym razem w roli bezwzględnej zabójczyni Cha-Chy, oraz Camerona Brittona, który zabłysnął w 2017 roku w serialu Davida Finchera Mindhunter.
Prawdziwi zawodowcy na planie
Przechodząc do strony technicznej, nad produkcją serialu czuwał showrunner Steve Blackman, odpowiedzialny za takie tytuły jak Altered Carbon, Fargo czy Legion, oraz Jeremy Slater, który pracował nad scenariuszem. I tak jak wizualnie serial jest dopracowany i ciekawy, tak i scenariusz i oprawa dźwiękowa momentami zawodzi.
Wspomniałam już wcześniej o problemach z osadzeniem fabuły w czasach współczesnych i nierównej kreacji bohaterów, dodam teraz tylko tyle, że pomimo świetnego wyboru piosenek przede wszystkim do scen walki, muzyka, która puszczana jest w tle innych ujęć, jest często przesadzona i nie komponuje się dobrze z tym co widzimy na ekranie. Dostajemy też kilka scen tanecznych, które są najzwyklejszymi zapychaczami czasu ekranowego, jako, że nie wnoszą absolutnie nic do rozwoju akcji. Efekty specjalne wykorzystane przy produkcji są bez zarzutu.
Pomimo kilku technicznych niedociągnięć, The Umbrella Academy jest całkiem ciekawą propozycją od Netflixa na luty. Nie jest to może najambitniejsza rzecz, jaką obejrzycie w tym roku, ale nie da się zaprzeczyć, że historia wciąga, a większości bohaterów nie da się oprzeć. Czekam z niecierpliwością na premierę by zobaczyć jak zakończy się ta kolejna historia o apokalipsie.
Cały pierwszy sezon będzie można oglądać na platformie Netflix 15 lutego.
Nasza ocena: 7/10
The Umbrella Academy to serial, który obejrzeć można, ale nie trzeba. Jeśli interesują was klimaty apokalipsy i ludzi z dziwnymi nadprzyrodzonymi mocami oraz czarny humor, to ta produkcja jest dla was.Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 6/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa dźwiękowa: 7/10