Siadając do zabawy z nowym rozszerzeniem do produkcji Bungie byłem przekonany, że jego recenzja będzie niemalże kropka w kropkę kopią testu Klątwy Ozyrysa. Spotkało mnie przyjemne rozczarowanie, bo Warmind/StrategOS wypada nieco lepiej od poprzednika. Nie oznacza to jednak, że jest kolorowo.
Lover of the Russian queen
Tym razem Bungie zabiera nas na czerwoną planetę, której krajobrazy mogą zaskoczyć niejednego gracza. Bowiem zwiedzać będziemy czapy lodowe znajdujące się na Marsie, zatem nie spodziewajcie się skalistego pustkowia znanego z filmów. Można niestety odnieść wrażenie, że twórcy trochę odpuścili sobie dopieszczanie widoczków. Mówiąc wprost – StrategOS nie ma do zaoferowania tylu zapierających dech w piersiach scenerii, co podstawka. Tym bardziej zaskoczył mnie fakt, że animacja niepokojąco często potrafiła boleśnie „chrupnąć”.
There was a cat that really was gone
Jak sugeruje zarówno polski (StrategOS) jak i angielski (Warmind) tytuł rozszerzenia, naszym przeciwnikiem będzie zabójcza sztuczna inteligencja (oraz jej niezliczone miniony), tytułująca siebie Rasputinem. Podobnie, jak to miało miejsce do tej pory, fabuła stanowi jedynie pretekst to strzelania i nabijania sobie kolejnych leveli oraz odnajdywania coraz skuteczniejszych narzędzi czynienia bliźnim krzywdy. Postacie poboczne po raz kolejny nie mają do zaoferowania dosłownie nic ciekawego.
Pociechę może stanowić fakt, że nie ma tutaj aż tak zmarnowanego potencjału, jak w przypadku tytułowego bohatera Klątwy Ozyrysa, który otrzymał od twórców jakieś 4 minuty „czasu ekranowego”. Postarano się bardziej, jeśli chodzi o przeciwników – tym razem to coś więcej niż tylko starzy znajomi przebrani w nowe ciuszki – przez co raz czy dwa zaskoczony zostałem odmienną „mechaniką” niemilców.
Russia’s greatest love machine
Na temat ogólnego „feelingu” strzelania w Destiny 2 (i w ogóle grach Bungie) powiedziano już chyba wszystko, więc nie będę się nad tym tematem specjalnie rozwodził. StrategOS oddaje nam do dyspozycji trochę nowego sprzętu. Odkrywanie możliwości kolejnych pukawek nadal daje sporo frajdy i czasem mimo znalezienia wypasionej broni, ciężko rozstać się z wcześniejszą, sprawdzoną dobrze lufą.
Całość standardowo już brzmi obłędnie. Wszelkie odgłosy są bardzo satysfakcjonujące, a soundtrack znowu stanowi znacznie więcej, niż tylko tło rozgrywki. Chciałbym to samo móc napisać o polskiej lokalizacji, ale jest ona co najwyżej poprawna…
It was a shame how he carried on
Choć misji „fabularnych” jest ledwie cztery i można je zaliczyć w dwie-trzy godziny, nadal gracze otrzymują nieco więcej niż w Klątwie Ozyrysa. Sporo tu nowych, wymagających aktywności, a samo zdobycie odpowiedniego poziomu pozwalającego wziąć w nich udział zabrało mi (chyba nieco zbyt) dużo czasu. Obawiam się jednak, że dla starych wyjadaczy, zaliczających regularnie wyzwania tygodniowe, to nadal będzie za mało. Natomiast „casuale”, wracający do Destiny 2 jedynie „od święta” mogą się nieco zniechęcić koniecznością grindowania.
Najzabawniejsze jest to, że wraz z premierą dodatku twórcy wypuścili paczkę poprawek, z których większość (oferowanych teoretycznie przez Warmind) dostępnych jest dla wszystkich posiadaczy drugiej części „Przeznaczenia”. Wypuszczone do tej pory DLC niestety nie wprowadzają do Destiny 2 tak potrzebnego grze powiewu świeżego powietrza. Teoretycznie może zrobić to jeszcze kolejny dodatek, który ma zostać ogłoszony w czerwcu. Ale czy ktoś jeszcze będzie chciał do tytułu wracać?
Nasza ocena: 6,7/10
Kolejny dodatek do drugiej gry serii nie wprowadza nowej jakości. A ta by się Destiny bardzo przydała, gdyż póki co, zapowiadane na wpierane przez dekadę epickie uniwersum, powoli zdaje się pustoszeć...Grafika: 8/10
Udźwiękowienie: 9/10
Fabuła: 3/10
Grywalność: 7/10