Site icon Ostatnia Tawerna

Pustynny monument – recenzja filmu „Diuna”

A więc stało się – po długim oczekiwaniu Diuna Denisa Villeneuve’a w końcu zagościła na ekranach kin. Piaszczysta planeta pochłonęła wielu – czy kanadyjski reżyser zostanie zapamiętany jako jedna z jej ofiar?

Arrakis – Pustynna Planeta – Diuna

Wyruszamy w podróż do odległej przyszłości, w której ludzkość skolonizowała przestrzeń kosmiczną. Kruchy pokój i względna stabilizacja możliwe są dzięki stałym dostawom melanżu, zwanego potocznie przyprawą lub pyłem – substancji w odpowiednich dawkach korzystnie wpływającej na zdrowie, wydłużającej życie, ale i poszerzającej percepcję. Jej niezwykłe właściwości gwarantują niemalejący popyt, zaś rzadkość występowania i drakońskie warunki wydobycia windują ceny do niebotycznych wartości, zapewniając minerałowi miano nie tylko najrzadszego, ale i najcenniejszego towaru w całym gwiezdnym imperium. Wydobycie melanżu odbywa się wyłącznie na Arrakis – pustynnej planecie, nazywanej również Diuną. Przemysłowym zagłębiem od lat zarządza ród Harkonnenów, na czele którego stoi demoniczny baron Vladimir (Stellan Skarsgård), jednak z rozkazu imperatora wkrótce ma ono przejść w lenno przewodzonego przez księcia Leto (Oscar Isaac) rodu Atrydów z planety Kaladan. Szczodry gest władcy okazuje się mieć drugie dno, a kipiące tuż pod powierzchnią zagrywki i knowania nieuchronnie prowadzą do rychłej eskalacji konfliktu.

Źródło: htxt.co.za

Czekając na Mesjasza

Pustynna planeta niejednokrotnie udowodniła już, że nie bierze jeńców. Ambitny, kolosalnie ekstrawagancki projekt Alejandro Jodorowskiego (zakładający m.in. angaże Salvadora Dalego, Orsona Wellesa i Micka Jaggera) nigdy nie opuścił fazy preprodukcji. Wizja Davida Lyncha powstawała w atmosferze konfliktu pomiędzy twórcą a nieustannie ingerującym studiem – i choć do kin ostatecznie trafiła, okazała się niespełnioną artystycznie, katastrofalną klapą finansową, zamykającą drogę do planowanej już wtedy kontynuacji. Literacki kolos Franka Herberta zyskał tym samym miano dzieła nieprzetłumaczalnego na język filmu. Musiały minąć trzy dekady, by znalazł się kolejny śmiałek gotowy podjąć się zadania – wydawać by się mogło – niemożliwego.

Denis Villeneuve dał się już poznać widzom jako narrator wizualny – reżyser myślący obrazami, ubierający fabuły o filozoficznym zabarwieniu w imponujące, estetyczne kadry. Można było zatem sądzić, że autor dobrze przyjętych Nowego początku i Blade Runnera 2049 będzie idealnym kandydatem, by wprowadzić nowe pokolenie w monumentalną sagę rodu Atrydów. Można było również podejrzewać, że Kanadyjczyk, wyciągnąwszy wnioski z niepowodzeń prób poprzedników, ale i mając do dyspozycji wsparcie studia i współczesną technologię, może okazać się pierwszym twórcą, który temu karkołomnemu zadaniu podoła. I tak też się stało – jego Diuna jest dziełem niezwykle sugestywnym, synestetycznie oddziałującym na wszystkie zmysły. Dzięki zdjęciom Greiga Frasera, siedząc w ciemnej, klimatyzowanej sali niemalże czuje się fakturę gorącego, zgrzytającego w zębach piasku arrakijskiej pustyni i drażniącej nozdrza przyprawy. Wyważone, monochromatyczne kadry, utylitarnie oszczędne projekty kostiumów w niczym nie ujmują jednak rozmachowi produkcji i ambicji stojących za wizją Villeneuve’a. Efekt końcowy, wzmocniony futurystyczno-trybalistyczną ścieżką dźwiękową autorstwa Hansa Zimmera (szczęśliwie wychodzącego tu poza pętlę rozpoznawalnych, choć repetytywnych motywów muzycznych, jakie towarzyszyły mu przez ostatnią dekadę), trudno określić mianem innym aniżeli „epicki”*.

Źródło: nbcnews.com

To tylko początek…

Villeneuve nie ulega przy tym pokusie „marvelizacji” swojego dzieła – Diuna całkowicie skupiona jest na własnej historii i złożonej mitologii, niespiesznie i metodycznie wprowadzającej zarówno nowych, jak i powracających widzów w gęsto utkaną sieć wpływów i połączeń rządzących jej własną galaktyką. Dzięki temu wyróżnia się na tle krajobrazu współczesnych blockbusterów, bliźniaczo podobnych tworów maskujących brak autonomicznej tożsamości siatką mniej bądź bardziej błyskotliwych hasełek, „znajdziek” i popkulturowych nawiązań. Diunę interesuje tylko i wyłącznie uniwersum Kronik Diuny – z całą jej powagą, patosem, bogactwem detali i rozmachem.

W gargantuicznej skali przedsięwzięcia skądinąd niknąć wydaje się gwiazdorska obsada. Lista płac przedstawia się imponująco: Chalamet, Zendaya, Ferguson, Isaac, Brolin, Skarsgård, Momoa, Bautista, Bardem… Jednostkowe popisy ustąpić muszą jednak wspólnemu celowi: wielkiej narracji, próbującej zmieścić w, i tak rozległym, dwuipółgodzinnym metrażu setki stron szczegółowego światotwórstwa. Poszczególni bohaterowie mogą wydawać się przez to opisani skrótowo i niewystarczająco rozwinięci, sami aktorzy zaś zmuszeni do uzupełniania lakonicznej charakterystyki własną charyzmą. To niefortunny skutek szczegółowości świata przedstawionego wykreowanego przez Herberta i wiążącej się z nią koniecznością odpowiedniego okrojenia materiału źródłowego. Villeneuve nie podpiera się co prawda kulą w postaci narracji z offu, pozwalając scenom oddychać, a części detali i motywacji pozostać w sferze niedopowiedzeń, w przeciwieństwie do Davida Lyncha adaptuje on jednak zaledwie połowę pierwszego tomu sagi. Historia kończy się zatem nieuchronnym cliffhangerem, a wewnętrzny konflikt rozdzierający młodego Paula Atrydę (fantastycznie portretowany przez Chalameta), mierzącego się z brzemieniem dziedzictwa rodu i ciężarem oczekiwań otoczenia, przekonanego o spełniającym się właśnie proroctwie o nadchodzącym zbawicielu, nie znajduje tu ujścia. Ledwie zasygnalizowane są też motywy, które prawdopodobnie stanowić będą ważniejsze tematy serii – krytyka nieumiarkowanej eksploatacji dóbr naturalnych i degradacji środowiska, fanatyzmu religijnego i niebezpieczeństwa wiążące się ze ślepym zaufaniem charyzmatycznym przywódcom. Na to przyjdzie nam poczekać**; obecnie pozostaje nam sycić zmysły i chłonąć skrupulatnie zarysowywany i pięknie sfilmowany, monumentalny świat przedstawiony. W wielkim stylu!

* Pisząca te słowa używa tego określenia z całą świadomością notorycznego nadużywania go w kontekście wysokobudżetowych widowisk.

** Tuż przed publikacją recenzji studio oficjalnie potwierdziło rozpoczęcie prac nad kontynuacją Diuny, zaplanowaną na koniec 2023 roku.

Na film Diuna zapraszamy do sieci kin Cinema City!

Nasza ocena: 8,7/10

Oszałamiająca wizualnie, spełniona artystycznie – Diuna Denisa Villeneuve’a to godne preludium do adaptacji literackiego monumentu Franka Herberta.

Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa wizualna: 10/10
Oprawa dźwiękowa: 10/10
Exit mobile version