Nie ma tego Złego to najnowsze dzieło zasłużonego już w polskiej literaturze fantasy pisarza, Marcina Mortki. Odnajdziemy tutaj wszystko to, co dobra opowieść fantasy zawierać powinna, a więc magię, ciemne moce, akcję umiejscowioną prawdopodobnie w średniowieczu, wyjątkowego głównego bohatera, różniącego się od innych i przeżywającego wewnętrzne dylematy, krasnoludów, elfów, spiskujących władców. Mamy podróż, podczas której ujawniają się prawdziwe ludzkie (i nie tylko ludzkie) charaktery, kształtują i umacniają się więzi, przybywa wrogów i przyjaciół. W tym świecie istnieje szlachetność i zepsucie. Dobro i zło. I tyle…
Z taką ekipą nie może być nudno
Akcja powieści rozpoczyna się dynamicznie: niebawem ma mieć miejsce odbicie księżniczki z rąk bandytów, domagających się okupu od możnowładcy, który nie ma zamiaru wydawać pieniędzy na głupoty. Podczas akcji ratunkowej poznajemy całą drużynę pierścienia… Przepraszam, drużynę Kociołka, ekipę do zadań specjalnych. Takich trochę najemników, ale jednak nie. Drużyna składa się z sześciu przyjaciół, którym przewodniczy Edmund zwany Kociołkiem. Przydomek ten główny bohater bierze ze swojego pierwszego, bardziej przyzwoitego zawodu: jest kucharzem, prowadzi karczmę wraz ze swoją żoną – charakterną, silną i mądrą kobietą, z którą ma trójkę dzieci. Podczas wojny pracował dla księcia Stefana, walcząc w jego oddziałach, ale przede wszystkim gotując dla żołnierzy. W kompanii są także: mądry i skryty guślarz, narwany krasnolud-pijak, socjopatyczny elf, przyjazny, chociaż obleśny goblin oraz odważny i uduchowiony rycerz Doli. Z taką ekipą nie może być nudno. I absolutnie nie jest.
„Szybko, szybko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”
Akcja powieści jest wartka i pełna ciekawych zwrotów. Dla Edmunda najważniejsza jest rodzina i jej bezpieczeństwo, ale przywiązany jest także do swoich przyjaciół. To powoduje w nim najgłębsze rozterki, gdy żona żąda od niego, aby zakończył karierę poszukiwacza przygód. Po nieprzespanej z nerwów nocy w końcu oznajmia ukochanej, że znalazł sposób, aby wilk był syty i owca cała, czyli na zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie i interesom, nie rozczarowując jednocześnie przyjaciół.
Z niecierpliwością czekamy w tym miejscu na rozwój wydarzeń i pragniemy dowiedzieć się, co takiego genialnego wymyślił Kociołek. I jakże się rozczarowujemy, gdy się okazuje, że w sumie, to nic nie wymyślił… Postanowił bowiem tylko wyruszyć ze swoją drużyną do księcia Stefana i się z nim rozmówić. Po tym, jak zapewnił wszystkich – żonę i kompanów – że ma świetny plan i muszą mu zaufać, kompania wyrusza w podróż. W jej trakcie bohater sam niemalże wpada w panikę i nie wie, co robić, gdy dotrze do książęcego dworu. Rozwiązanie godne króla Juliana z animacji Madagaskar.
Przygoda sama cię znajdzie
Całe szczęście, nasz bohater nie musi długo się tym martwić. Stefan, ku jego wielkiemu zdziwieniu, kiedy tylko dowiaduje się o jego przybyciu, sam chce się z nim rozmówić. Zleca mu zadanie, polegające na pomocy własnej, notabene znienawidzonej przez siebie siostrze, panującej na odległym dworze, niewyżytej seksualnie księżnej Yannie. Pomoc nie ma mieć bynajmniej natury seksualnej. Ale o tym nasi bohaterowie dowiedzą się dopiero w mieście Dym, gdzie rządzi księżna.
Tytuł książki, Nie ma tego Złego, to nie tylko znane powiedzenie, ale także utajniona gra słów. Wokół tego Złego – nie zła – rozgrywają się wydarzenia w opowieści. Złe to wielopoziomowe, skomplikowane, nie do końca wyjaśnione i niezrozumiałe dla bohaterów zjawisko. Stanowi coś w rodzaju ciemnych, demonicznych mocy. Dzięki tajemnicy, w której Złe tkwi przez całą akcję powieści, autor uczynił je bardzo intrygującym i pozostawił dużo dla wyobraźni. Częściowo wiadomo, jak się objawia i jakie przyjmuje postacie. Nie wiadomo jednak do końca co nim powoduje, czego szuka, ani dlaczego schodzi z Gwiżdżących Gór i atakuje. Na pewno wiadomo jednak, że jest złe i niszczycielskie.
Zbyt piękne, by było prawdziwe
Zakończenie powieści jest wyjątkowo niestandardowe. Teoretycznie wszystko kończy się dobrze: zwycięska drużyna wraca do domu Kociołka, by już na zawsze w nim osiąść, rozpocząć wspólne, szczęśliwe życie, z dala od polityki, spisków, Złego i innych niebezpieczeństw. By zakończyć swoje przygody i zacząć normalne, spokojne życie. Choć wcześniej żyli wyprawami, niebezpieczeństwami i adrenaliną, teraz nagle dziwaczna paczka przyjaciół chce się ustatkować. Śledząc dylematy protagonisty, nie mamy problemu ze zrozumieniem Kociołka i jego tęsknoty za bezpieczną sielanką. Ale co z resztą? Czy żądni przygód wędrowcy zaznają szczęścia w domowych pieleszach? Na myśl przychodzi, że ich spokój, choć tak sprytnie wypracowany, nie może potrwać zbyt długo. To przeczucie wzmaga fakt, że nie unicestwili ostatecznie Złego, chociaż rozprawili się z nim lokalnie. Bierzemy też pod uwagę, że może Złego wcale nie trzeba pokonywać ostatecznie, wprawdzie nie wiemy o nim wszystkiego. Tak czy inaczej, to wszystko wygląda na zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Uwierzylibyśmy, gdyby była to bajka dla dzieci.
Dla dorosłych czy dla dzieci?
A w tym nie byłoby nic dziwnego. Marcin Mortka jest bowiem także autorem opowiadań dla najmłodszych. Muszę przyznać, że rozczarowujące było dla mnie to, że cały trzon powieści z fabułą, narracją, dziwnie szczęśliwym zakończeniem mimo wszelkich przeciwności, ma wydźwięk historyjki dla dzieci. Gdyby nie sporadyczne przekleństwa, trupy, burdy w knajpach, wyuzdana księżna i opisy zwyczajów seksualnych elfów (Chędożynki to nazwa ich święta, szacunek dla autora za świetną grę słowną), mogłaby to być książka dla dzieci.
Potwierdza to silny podział na dobro i zło w powieści. Wszystkie postacie, mimo że niektóre wątpliwej natury moralnej, koniec końców są albo dobre, albo złe. To bardzo spłyca ich przedstawienie. I choć niektórzy, jak guślarz Żychłoń, są szeroko zarysowani i skomplikowani, to zawsze kończą w jednym z dwóch worków.
Wspominając Żychłonia muszę zaznaczyć, że innowacyjna jest obecność w drużynie bohaterów guślarza zamiast czarodzieja. Magowie także występują w powieści, jednak żadnego z nich nie poznajemy bezpośrednio. Guślarza od maga różni to, że choć wyczuwa i potrafi do pewnego stopnia władać magią, nie jest w tym kierunku wykształcony. Guślarz Żychłoń jest chyba – poza głównym bohaterem – najbardziej złożoną i wielowymiarową postacią książki. Wyczuwamy na początku, że skrywa w sobie jakieś tajemnice i nie chce się nimi dzielić. Zmienia się i ewoluuje w trakcie akcji, chociaż ta trwa jedynie trochę ponad tydzień. Niemniej jest to świetnie skonstruowana postać.
Choć początkowo wyczuwałam jakąś sztuczność, jakby autor na siłę i w sposób skrótowy chciał udowodnić, że napisał prawilne fantasy ze wszystkimi jego klasycznymi elementami, to wkrótce pozytywnie się zaskoczyłam. Książkę przeczytałam niemal jednym tchem, bo w miarę, jak rozwija się akcja, robi się też coraz bardziej intrygująca. Przy końcu niemal nie mogłam jej odłożyć z niecierpliwości, by dowiedzieć się, jak się zakończy. Nie mogę jednak nie przyczepić się do korekty tekstu, która w wielu miejscach kuleje, jakby była wykonana niedbale.
Jeżeli nie jesteście fanami długich opisów przyrody i miejsc, to szansa, że Nie ma tego Złego wam się spodoba jest jeszcze większa. Opisów jest niewiele, są krótkie i obrazowe. I może to dziwne, ale mi jednak ich brakowało. Szersze opisy pozwoliłyby na lepsze zarysowanie miejsc akcji, a tym samym łatwiej byłoby się wczuć w atmosferę powieści. I tej atmosfery trochę mi zabrakło.
Nasza ocena: 7,2/10
Nie ma tego Złego to lekka i wciągająca historia o przyjaźni, poświęceniu i przygodzie. Dla każdego miłośnika fantasy będzie to bardzo przyjemna lektura.Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 8/10
Styl: 8/10
Wydanie i korekta: 6/10