Site icon Ostatnia Tawerna

Przeskakiwanie megalodona – recenzja komiksu „Mroczna otchłań”, tom 1

Najbardziej niebezpiecznym dla ludzkości zwierzęciem są komary, które co roku zbierają żniwo wysokości około siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy ofiar śmiertelnych. Następny w rankingu jest… człowiek. Dopiero dalej, znacznie dalej, tak daleko, jak tylko się da, są rekiny. Zabijają one przeciętnie 4 osoby na rok – a mimo to popkultura co rusz nimi straszy. Także w Mrocznej otchłani, czyli najnowszym „frankofonie” od Egmontu.

Gdyby tylko mogły, rekiny powinny złożyć zbiorowy pozew o zniesławienie przeciwko Stephenowi Spielbergowi. Szczęki w 1974 roku to było coś! Film, co jest zbyt rzadko przypominane, zrewolucjonizował amerykańską kinematografię i doprowadził do ukształtowania współczesnych blockbusterów. Zapoczątkował też totalny szał na punkcie wodnych drapieżników, w ramach którego powstało około dwustu filmów (a licznik wciąż rośnie). Twórcom obecnie nie wystarczy już „zwykły” przedstawiciel gatunku requin, więc sięgają po coraz to bardziej absurdalne pomysły, jak rekinie tornado (Rekinado) czy rekino-ośmiornica (Sharktopus). Dziwnym nie jest, że także komiksiarze chcieli dołączyć do tego fenomenu.

Jump the megalodon

Scenarzysta Christophe Bec w Mrocznej otchłani również rezygnuje z „podstawowych” rekinów i sięga po megalodona (choć filmy również go przewałkowały – The Meg czy Megalodon). Prehistorycznego zwierza odszukać ma główna bohaterka – oceanolożka Kim Melville. Jednak podobny cel ma kolekcjoner artefaktów i rzadkich gatunków, tajemniczy Stulatek z Karpat. W to wszystko wplątuje się jeszcze człowiek w kominiarce – Snyder,  prezes złowieszczej korporacji Carthago. Z biegiem stron coraz bardziej oczywisty staje się fakt, że stawka nie toczy się tylko o prehistoryczne zwierzę – w morskich głębinach odnalezione zostają bowiem ruiny nieznanej cywilizacji. Bec na tym nie poprzestał i zawalił historię całą lawiną retrospekcji i innych dygresji. Czego tu nie ma – sceny toczą się: miliony lat temu, podczas II wojny światowej, w Himalajach w latach osiemdziesiątych czy też obecnie, wśród rdzennych mieszkańców Australii. Możliwe, że w drugim tomie to wszystko nabierze sensu, jednakże pierwszy jest mało klarowny i tego typu wstawki dodatkowo go gmatwają. Widać, że scenarzysta chciał stworzyć epicką i wielowątkową opowieść i że to go przerosło. Swoją drogą, z podobnych rozwiązań korzystał Scott Snyder w zbliżonym tematycznie Przebudzeniu – z równie mizernym skutkiem. Czyżby była to jakaś klątwa wisząca nad podwodnymi historiami?

Tales of the cryptids

Nie posiadam żadnej głębszej wiedzy zoologicznej ani paleontologicznej, jednak bardzo lubię czytać na ten temat. Często bywa też tak, że stosuję swoisty „fact checking” – jeśli mnie coś w lekturze zaciekawi, to „googluję” w poszukiwaniu dalszych informacji. I podczas przyswajania Mrocznej otchłani wiele razy coś takiego mi się zdarzało. Na niekorzyść dla komiksu, bo jest w nim wiele uproszczeń i przeinaczeń. Choćby powtarzanie, że megalodon to największy drapieżnik, jaki kiedykolwiek pojawił się na Ziemi. Otóż nie. Dwadzieścia pięć metrów długości tego rekina to dużo, lecz żyjący obecnie płetwal błękitny bywa o osiem metrów dłuższy. W pewnym momencie pojawia się Yeti, który prawie w ogóle nie ma futra – jak zatem przetrwał w zimnym klimacie na szczytach Himalajów? Mogę się mylić, ale zauważyłem też anachronizm związany z korzystaniem z urządzenia do lokalizacji, który pojawia się tutaj w 1984 roku. I do tego działa na Mount Evereście. Owszem, są to pierdoły. Pokazują jednak, że Bec nie zrobił odpowiedniego researchu lub celowo przeinaczał fakty. A jeśli scenarzysta był leniwy, to dlaczego ma zależeć mnie?

Mroku… mroku nie widzę

Czytelnik, widząc tytuł Mroczna otchłań, spodziewa się… mroku. I owszem, te sceny, które toczą się w nocy, podczas złej pogody lub pod wodą, wypadają najlepiej. Gorzej, że stanowią mniejszość. Już nawet nie chodzi o realistyczną kreskę, jaką posługują się Eric Henninot i Milan Jovanovic. Styl obu panów jest do siebie bardzo zbliżony i oferuje podobną oszczędność detali. Problemem są kolory, które są użyte byle jak i bez konsekwencji. W komiksie jest pełno kadrów z płaskimi barwami – gdzie położona jest tylko baza, a cienie nie występują. Są też panele, gdzie wykonano cieniowanie w postaci gradientowego przejścia tonalnego, co jest szczególnie nieestetyczne. Tym bardziej szokuje fakt, że kolorystów tutaj było aż trzech – Delphine Rieu, Pierre Matterne i Maka – a wszyscy prezentują równie mierny poziom. Szkoda, bo komiks posiada twardą, świetną i klimatyczną okładkę (to ona mnie skusiła!), która prezentuje się lepiej niż cokolwiek w środku.

Wcale nie mega

Mroczna otchłań to ciekawy przypadek. Ostatecznie moja ocena poniżej nie jest zła, a jednak nie potrafię polecić tego tytułu. Christophe Bec stworzył wielopoziomową historię, w której żaden wątek szczególnie mnie nie przekonał. Nikt spośród szerokiego grona postaci nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Nikt spośród dwóch rysowników ani trzech kolorystów nie stworzył niczego zapadającego w pamięć. Niby jeszcze wiele tajemnic zostało do rozwiązania, a ja jakoś nie mam ochoty sięgać po kolejny tom.

Nasza ocena: 5,7/10

Szkoda, że rekin z Mrocznej otchłani nie pożarł kilku wątków, zbędnie gmatwających intrygę. Może wtedy powstałby bardziej przystępny tytuł.

Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 5/10
Oprawa graficzna: 5/10
Wydanie: 8/10
Exit mobile version