Site icon Ostatnia Tawerna

Przedostatni rozdział – recenzja komiksu „Kapitan Ameryka. Proces Kapitana Ameryki”, t. 7

Historia o Kapitanie Ameryce stworzona dla Marvela przez Eda Brubakera zmierza ku końcowi. W siódmym tomie superbohaterowie mierzą się nie tylko ze złoczyńcami, ale także z systemem sprawiedliwości!

Wysoki sądzie…

Mogłoby się wydawać, że tytuł kolejnego numeru komiksu o jednym z najsłynniejszych bohaterów Domu Pomysłów zdradza całkiem sporo o jego fabule. To nie do końca prawda. Owszem, w Procesie Kapitana Ameryki mamy do czynienia z rozprawą sądową, jednak na ławie oskarżonych nie zasiada Steve Rogers, a jego zastępca dzierżący aktualnie tarczę, Bucky Barnes. Ponadto, nim dojdzie do rozprawy, nastąpi potyczka z synem Barona Zemo, Machinesmithem, czy Iron-Handem. Do historii powracają także Sin oraz doktor Faustus. Oczywiście Kapitanowie nie będą w walce sami. Wspierać ich będą Czarna Wdowa, Falcon, Hawkeye, a nawet Bestia. Dziać się będzie naprawdę sporo, ale czy czeka na nas wciągająca przygoda?

Rutyna?

Ed Brubaker rozpoczął swoją historię o Kapitanie Ameryce najlepiej, jak tylko mógł. Zimowy żołnierz to jeden z najlepszych komiksów w dorobku Marvela, co potwierdzili zarówno fani, jak i krytycy, nagradzając historię i scenarzystę Nagrodami Eisnera. Kolejne tomy również były niezwykle udane i wciągające. Autor nadał im zupełnie nową formę, zastępując styl „superhero” mrocznym kryminałem. Z czasem jednak zaczęło być nieco gorzej, ale nadal udawało się utrzymać wysoki poziom. Niestety Proces Kapitana Ameryki zgubił to coś. Nadal nie jest tragicznie, ale wydaje się, że Brubakerowi zabrakło pomysłów i popadł w rutynę. Tom siódmy to zbiór story arców, z których większość jest przeciętna, a ich fabuła – mocno oklepana. Steve i Bucky mierzą się z kolejnymi, typowymi superzłoczyńcami, którzy początkowo mają całkiem niezłe plany, wpędzają bohaterów w kłopoty, by na końcu przegrać z kretesem. Nadal są tu niezłe tempo akcji i nieźle rozpisane postaci, ale ostatecznie wszystko kończy się w przewidywalny sposób. Z trzech historii najlepiej wypada pierwsza, w której Bucky wespół z Falconem mierzą się ze „złym Kapitanem Ameryką”. Tu naprawdę czujemy spore emocje, kiedy „złol” jest bliski realizacji swego planu.

To, do czego przyzwyczaił nas Brubaker, dostajemy podczas tytułowego procesu, czyli po przeczytaniu około ¾ komiksu! Wracamy tu do mieszanki dramatu z kryminałem, w której bohaterowie muszą używać nie tylko muskułów i nadludzkich zdolności, ale przede wszystkim głowy. Bucky staje przed sądem, a Steve stara się go ratować. Na jaw wychodzą kolejne niewygodne dla oskarżonego fakty, a w tle swoje gierki prowadzi córka Red Skulla – Sin. Ciekawą rolę ma tu do odegrania także doktor Faustus. Ostatecznie we wszystkim brakuje tylko Matta Murdocka, który mógłby zostać obrońcą byłego Zimowego Żołnierza, ale i tak jest intrygująco, a czytelnik do końca nie może być pewny, jaki wyrok zapadnie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze dobry twist fabularny, zachęcający do sięgnięcia po ostatni, ósmy tom Kapitana Ameryki.

Nie tylko słowa

Od strony graficznej tytuł prezentuje się bardzo dobrze. Nad albumem pracowało trzech różnych artystów. Byli to Luke Ross, Butch Guice i Mitch Breitweiser. Należy jeszcze dodać, że na końcu znajdziemy też krótki epilog, do którego kadry przygotował Dale Eaglesham. Wszyscy panowie ze swojej pracy wywiązali się znakomicie. Ale to z kolei nieco odwrotnie niż w przypadku scenariusza. Tam, gdzie Brubaker nadawał niesamowity ton historii, zawodzili nieco rysownicy, skupiający się za bardzo na twarzach bohaterów, pomijając przy tym nieco akcję i tło. W przypadku Procesu Kapitana Ameryki niczego nie brakuje. Odpowiednie barwy, ciekawa kreska i uchwycenie wydarzeń sprawiają, że komiks jest dynamiczny i czyta się go przyjemnie. Na uwagę zasługuje także kapitalne nawiązanie do pierwszych przygód Steve’a i Bucky’ego jeszcze z lat 40. i 50. Stare kadry w nowoczesnym wydaniu to rozwiązanie, które fani postaci z pewnością docenią.

Jeśli natomiast chodzi o samo wydanie, za które odpowiada Egmont, to jak zawsze mamy tu krótkie wprowadzenie streszczające wcześniejsze przygody i galerię alternatywnych okładek. Jest to także najgrubszy (aż 480 stron!), a zarazem najdroższy spośród wszystkich dotychczasowych tomów serii. Jak zawsze całość wydano w twardej oprawie, przez co pasować będzie do kolekcji.

Brać czy nie brać?

Proces Kapitana Ameryki to według mnie najsłabsza część runu Eda Brubakera. Nadal jednak daleko tu do tragedii i przeciętności. Wprawdzie część opowiedzianych w niej historii jest dość błaha, ale nadal można się przy nich dobrze bawić. Zwłaszcza fani typowych opowieści w klimacie superhero nie będą narzekać. Końcówka to już przygoda w stylu, do którego scenarzysta przyzwyczaił nas w poprzednich tomach. Ponadto na wysoką ocenę zasługuje tu także piękna oprawa graficzna. Niektórych pewnie zniechęci cena komiksu, lecz z drugiej strony, posiadając już sześć poprzednich części, pewnie i tak sięgniemy do kieszeni, chcąc zebrać całość historii. A tom ósmy z kolei zapowiada się bardzo interesująco! Obyśmy tylko nie rozczarowali się zakończeniem.


Nasza ocena: 7,1/10

Choć najsłabsza część z całej serii, to nadal warta naszej uwagi.



Fabuła: 5,5/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa graficzna: 9/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version