Znane porzekadło radzi, by nie próbować naprawiać czegoś, co nie jest zepsute. Wytwórnia Walta Disneya stosuje się do niego połowicznie, z jednej strony ochoczo trzymając się klasycznej struktury baśni, z drugiej – dostosowując szczegóły do współczesnych trendów i mód. Dzięki temu najnowsza produkcja spod egidy Myszki Miki – Raya i ostatni smok – działa na wielu poziomach, nie opuszczając jednak bezpiecznych ram sprawdzonego schematu.
Opowiem ci bajkę
Dawno, dawno temu, gdy świat wydawał się mniej skomplikowany, istniało wielkie państwo Kumandra. Ludzie i smoki żyli tam obok siebie w zgodzie, wspólnie pracując na rzecz pokoju i dostatku. Wszystko to zmienia się, gdy na horyzoncie pojawiają się Druuny – bezkształtne istoty, personifikujące zło i niezgodę, zamieniające wszystko, co żywe, w kamień. W heroicznym akcie smoki poświęcają się, by ocalić ludzkość; Sisu – tytułowy ostatni smok – zamyka całą moc swoich pobratymców w krysztale, który od tej pory będzie dla wszelkich istot jedyną ochroną przed czyhającym ze wszystkich stron zagrożeniem.
Pięćset lat później Kumandra w niczym nie przypomina krainy z czasów swojej świetności. Zamieszkujące ją ludy podzieliły się, tworząc osobne państewka, ulokowane w różnych częściach rzeki w kształcie smoka. W Sercu – najżyźniejszym i najlepiej prosperującym – poznajemy główną bohaterkę, księżniczkę Rayę. Dziewczynka pilnie studiuje starożytne przekazy i ciężko trenuje u swojego ojca, marzącego o zjednoczeniu starożytnej krainy wodza, by móc zostać pełnoprawną strażniczką magicznego kryształu. Nie spodziewa się jednak, że wkrótce kruchy pokój zostanie naruszony, a światem znowu zawładną Druuny. Wówczas dorosła już Raya wyruszy na poszukiwania legendarnej Sisu, by spróbować przywrócić światu równowagę, a być może nawet spełnić największe marzenie swojego ojca – również zamienionego w kamienny posąg.
Źródło: screenrealm.com
Księżniczka nosi spodnie!
Chciałabym wierzyć, że opowieści o biernych, kruchych jak porcelana królewnach, które całe życie spędzają, oczekując na wymarzonego księcia na białym koniu, słusznie odchodzą do lamusa. Mimo iż śledzimy historię rozgrywającą się w realiach stylizowanych na co najmniej kilka wieków wstecz, bohaterowie wydają się iść z duchem współczesnych czasów. Wartości i wiedza przekazywane dziewczynce przez mądrego, kochającego ojca afirmują wewnętrzną siłę, równość i ducha współpracy, które same w sobie nie są przecież apriorycznie przypisane żadnej z płci. Strategia wychowawcza wodza Serca pozbawiona jest patriarchalnego upupienia, dzięki czemu Raya bez wstydu kroczy szlakiem przetartym przez swoje duchowe przodkinie – niezależną Elsę, waleczną Meridę, honorową Mulan czy zadziorną Megarę. Cechuje ją aktywność, poczucie sprawczości i niezachwiana wiara w słuszność swojego przedsięwzięcia, nie sprawiając przy tym wrażenia perspektywy narzuconej nachalnie (nawet jeśli w istocie ta podyktowana jest cyniczną kalkulacją wymierzoną w konkretną grupę demograficzną).
Motywem przewodnim animacji jest – jak to zwykle w baśniach bywa – ponadczasowa walka dobra ze złem. Twórcy zdecydowali się jednak na ciekawy zabieg odczłowieczenia owych mrocznych sił. Druuny są bliżej nieokreśloną masą negatywnej energii, fizyczną manifestacją dysharmonii, waśni i manipulacji, na które podatni są ludzie bez względu na status społeczny czy materialny (co doskonale pokazuje wędrówka Rayi przez poszczególne krainy byłej Kumandry – ze szkodami spowodowanymi przez niebezpieczne istoty radzić muszą sobie wszyscy, od drobnych złodziejaszków po przedstawicieli najwyższych szczebli władzy). Pozostali bohaterowie po obu stronach konfliktu są dzięki temu tylko i aż ludźmi z całym dobrodziejstwem inwentarza – swoimi zaletami i cnotami, ale też wadami, słabościami i emocjonalnym bagażem, błądzą i szukają odkupienia. Nawet bezpośrednia przeciwniczka Rayi – Namaari – odbiega od czarno-białego stereotypu baśniowego złoczyńcy. Wewnętrzny konflikt, podszyty nutą ledwie sygnalizowanego homoerotycznego zwątpienia, uwiarygodnia drogę, jaką przebywa w trakcie fabuły, stawiając ją bardziej w pozycji bohatera do pewnego stopnia tragicznego, a na pewno – w stu procentach ludzkiego.
Źródło: cartonionline.com
Jak to, świat nie kończy się na Los Angeles?
Kolejnym czynnikiem wyróżniającym Rayę i ostatniego smoka jest jego względna nieamerykocentryczność. Historia Kumandry, choć fikcyjna, czerpie garściami z kultur Azji Południowo-Wschodniej, regionu raczej przez Fabrykę Snów marginalizowanego. Spełnienie znajduje także może nieco mniej nośna w Polsce, za to szeroko dyskutowana na zachodnim rynku kwestia reprezentacji ras innych niż biała, która w przypadku nowej produkcji Disneya nie sprowadza się już tylko do nadania postaciom azjatyckich rysów twarzy. Głosy podkładają aktorzy niemalże wyłącznie azjatyckiego pochodzenia (m.in. znana z najnowszych odsłon Gwiezdnych Wojen Kelly Marie Tran jako Raya, wschodząca gwiazda filmu i muzyki Akwafina jako Sisu, Gemma Chan jako Namaari czy Sandra Oh w roli jej matki, Virany), za scenariusz odpowiada natomiast duet malezyjsko-wietnamski – Adele Lim (scenarzystka Bajecznie bogatych Azjatów) i Qui Nguyen, współpracujący wcześniej m.in. przy serialu The Society. Taki zestaw zagwarantować miał wierne oddanie kultury i wierzeń ludów zamieszkujących owe regiony, co ostatecznie jest widoczne na ekranie; zarówno filozofia, jaką kieruje się Raya w swojej misji, jak i uniżona, pokorna postawa wobec czczonych smoków-bóstw prezentują wrażliwość inną niż to, do czego przyzwyczaiły widzów hollywoodzkie widowiska, nie tracąc przy tym ponadczasowego, uniwersalnego przesłania.
Bańkę powagi i wzniosłości (wynikającej z delikatnej kwestii wpojonego bohaterom poszanowania prastarych mitów i wierzeń) przebija z kolei sama Sisu. Okazuje się bowiem, że istocie, czczonej przez Kumandryjczyków jako świętą, bliżej jest nie do wyniosłych, surowych i niedostępnych bóstw, a serdecznej, choć lekko szalonej sąsiadki, w swej smoczej formie zarówno w mimice, jak i zachowaniu przypominającej przerośniętego, hiperaktywnego psa. Dzięki temu w historii o dość znaczącej stawce i mrocznej, wręcz postapokaliptycznej podbudowie (zniknięcie smoków oznacza bowiem drastycznie szybko kurczące się zasoby wody) wciąż obecna jest niewymuszona lekkość i humor.
Źródło: cinemadailyus.com
Niech żyją marzyciele!
Nowa propozycja od Disneya zachwyca także od strony wizualnej, swobodnie i płynnie łączącej różne style i techniki animacji. Nasycone kadry i kolorowe, egzotyczne lokacje ucieszą oczy zarówno młodszych, jak i nieco starszych widzów. Rozczarować może jednak oprawa muzyczna – ta pozostaje zasadniczo przezroczysta; wśród ścieżek ilustrujących poszczególne sekwencje żadna nie wpada w ucho na tyle, by szczególnie zapisać się w pamięci. Szczerze mówiąc, nawet od razu po opuszczeniu sali kinowej trudno było mi przywołać motyw przewodni…
Morał opowieści streścić można za to dość prosto: „zgoda buduje, niezgoda rujnuje” (również wydające się pośrednio wynikać z dalekowschodniego przekonania o wyższości wspólnego celu nad interesem jednostki). W dobie niepewności, agresywnych podziałów i postępującej polaryzacji społeczeństw może wydawać się dobrotliwie naiwny, ale przyznajcie sami – czy i najbardziej walecznym nie należy się chwila spokojnego, niczym niezmąconego oddechu?
Nasza ocena: 7,2/10
Pięknie zaanimowana, lokalna historia z przekazem prostym i uniwersalnym, nawet jeśli ciut naiwnym. Utopie nie istnieją, ale nikt nie zabroni nam marzyć!Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 7/10
Oprawa wizualna: 9/10
Oprawa dźwiękowa: 6/10