Site icon Ostatnia Tawerna

„Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”, czyli czego obawiali się nasi dziadowie

Śladami przodków przez magiczny świat wąpierzy i strzyg

Jak Polska długa i szeroka, w naszym kraju ostały się – w szczątkowej formie – wierzenia w demony i istoty nadprzyrodzone, które niegdyś wpływały na życie mieszkańców wsi. Najprostszy podział, jaki można znaleźć w rozmaitych opracowaniach naukowych, skupia się na charakterze upiorów, uznając je za opiekuńcze (na przykład. banniki, julki, skrzaty, świetle czy jarchuki) bądź szkodliwe i złośliwe. To właśnie tym drugim poświęcony będzie niniejszy artykuł.

W tym miejscu chcę zaznaczyć, że w zestawieniu pomijam liczne grono smoków, legendarnych duchów, czarownic i diabłów. Gdyby je opisać, wyszedłby długi tekst, przez który chyba mało kto by przebrnął.

„Dzieci, dzieci, kania leci!”

Istniała grupa demonów, jakimi rodzice straszyli swoje dzieci, kiedy były niegrzeczne lub nie chciały wykonywać powierzonych obowiązków. W takim przypadku powoływano się między innymi na babę jagodzianą czy babę grochową, które zjadały nieposłuszne dziatki. W nocy zaś straszyło ich podobne do sowy bobo, znane również pod nazwą… buka. Tutaj demon nie zwracał uwagi na to, czy dziecko zachowywało się grzecznie, czy nie, budził lęk u wszystkich bez wyjątku. Mrok był też ulubioną porą działania buca. Zamieszkiwał on strychy lub ciemne zakamarki domu, w tym stare szafy i obszar pod łóżkiem. Buc dręczył nocami niegrzeczne dzieci, a w skrajnych przypadkach łapał je do worka i zabierał.

Cicha z kolei była demonem morowego powietrza. Pojawiała się nagle, najczęściej pod postacią małej dziewczynki o kruczoczarnych włosach. Jej obecność we wsi było widać gołym okiem przede wszystkim w ogrodzie i obejściu (uschnięte rośliny i nagłe milknięcie ptaków i owadów), to żywy inwentarz zostawiała w spokoju. Swoje wychudzone, białe ręce wyciągała w kierunku najmłodszych. Wszystkie dzieci, które dotknęła swoją drobną rączką, z miejsca padały trupem, a ona, cicha i spokojna, podążała do kolejnej osady.

Nieupilnowani, chodzący swoimi ścieżkami malcy mogli spotkać na swojej drodze jędzę, wysokiego, chudego i bezzębnego demona, mieszkającego w ruchomym domku na kurzej nóżce. Tak, znana wszystkim Baba Jaga była jedną z przedstawicielek tego gatunku. I tak jak w bajce, wabiła dzieci do swojego przybytku za pomocą słodkości i je więziła. Przez długi czas maluchy miały jak u Pana Boga za piecem – było im ciepło i jadły same rarytasy, dzięki czemu szybko przybierały na wadze. A jak się to kończyło – wszyscy doskonale wiemy.

Błąkające się po polnych drogach dzieci mogły także paść ofiarą kanii. Demon przybierał wygląd pięknej młodej kobiety stojącej w białym obłoku, przez co ufne maluchy uważały, że jest to anioł lub inny boski posłaniec. Z chęcią wchodziły w chmurkę, a wtedy kania porywała je.
Były też i mamuny, znane na cały kraj istoty, które podmieniały dzieci w kołyskach. Interesowały je przede wszystkim nieochrzczone niemowlęta. Nie było jednak tak, że porywając dziecko, mamuna zostawiała młodych rodziców z niczym. Zawsze wkładała do kołyski swoje potomstwo. Co prawda nie przypominało ono jej samej, wielkiej, włochatej i brzydkiej baby, ale charakter miało po prostu wredny. Darło się toto bez przyczyny i szargało nerwy swoich opiekunów. Potem zaś wyrastało na złośliwego i leniwego człowieka, który wprost nie nadawał się do jakiejkolwiek roboty. Aby ustrzec się przed wizytą mamuny, na ręce niemowlaka lub na kołysce wiązano czerwoną wstążeczkę.

Młode ciężarne, które straciły bądź spędziły dziecko, mogły nawiedzić porońce. Nie przyczyniały się do wielkich spustoszeń w gospodarstwie czy śmierci ludzi, lecz ich wizyty były męczące.

„W domu wisielca nie mówi się o sznurze”

Na cmentarzach najczęściej można było natknąć się na babę cmentarną, która wprost uwielbiała rozgrzebywać płytkie groby i podmieniać ich lokatorów. Napotkawszy żywego człowieka próbowała zaciągnąć go do najbliższej rozkopanej mogiły.

Przy cmentarzach spotykano też tęsknice, widma kobiet o bladych twarzach i tęsknych spojrzeniach. Sprowadzały na ludzi bezbrzeżny smutek i odbierały chęć do życia.

Samobójcy nie mieli co liczyć na wieczne życie w niebie. Za autoagresję czekała ich sroga kara, jaką było błąkanie się po ziemi po wsze czasy. Taki też los spotykał wisielca. Jego ciało dyndało na wietrze, czekając na pochówek, a o to było trudno, gdyż ludzie brzydzili się nim i uznawali je za przyczynę wszystkich nieszczęść we wsi. Ponadto każdy, kto dotknął powieszonego z miejsca zostawał uznany za godnego pogardy, tak samo jak i samobójca. Bywało więc, że zwłoki wisiały przez wiele tygodni, dopóki nie znalazł się ktoś odważny. Ale i wtedy musiał dopełnić specjalnych rytuałów i uważać na potępioną duszę wisielca, który przyczajony w ciemnościach atakował przechodniów i mścił się za niegodny pochówek lub jego brak.

„Na święty Wawrzyniec przez pole gościniec”

Nie było też litości dla rolników nieprzestrzegających przykazań boskich i kościelnych. Ci, którzy pracowali w polu w środku dnia, mogli paść ofiarą baby żytniej lub południcy. Ratunkiem przed każdym z nich było natychmiastowe zaprzestanie pracy, rzucenie się na ziemię i oczekiwanie aż demon zniknie. Jeśli ktoś tego nie zrobił, istota łamała mu ręce i nogi.

Pracując w południe, można było zetknąć się z chabernicą. Z założenia nie była złą istotą, pilnowała, by nie niszczono zboża, zbierając kwiaty, lecz denerwował ją… brak kapelusza lub czapki u żniwiarzy. Potrafiła wtedy uśpić takiego delikwenta i sprowadzić na niego ból głowy, postrzał czy nawet paraliż. W skrajnych przypadkach działała jak baba żytnia i południca lub skręcała kark.

W czasie sianokosów rolnikowi groziło też spotkanie z dziewiątką. Ten niewielki, dziewięciosegmentowy owad kąsał człowieka i tym samym sprowadzał na niego chorobę, która nie w porę „zamówiona” przez znachora kończyła się bolesną śmiercią, aczkolwiek bywało, że i to nie pomogło i ukąszony chłop umierał w boleściach.

Demony grasowały po polach również nocami. Klykanice mściły się na ludziach, którzy zbyt długo pracowali w polu i nie przerywali jej, słysząc wieczorny dzwon nawołujący do modlitwy. Takiego delikwenta upiory mocno szarpały i pluły na niego. Najprostszym sposobem uniknięcia spotkania z nimi było zejście z pola zanim zaszło słońce.

„Jasne, że zmorą jest baba, przecież każdo jest po trosze zmorom”

Również jegomoście wracający z karczmy mogli paść ofiarą potworów (i nie piszę tutaj o żonie czekającej w domu z wałkiem). Demony polne nazywane bełtami szczególnie upodobały sobie wstawionych ludzi, których prowadziły na błędne ścieżki, przez co częstokroć człowiek wracał do swego domostwa nad ranem, obszarpany i srogo posiniaczony. Ciekawe, na ile małżonki dawały wiarę im zapewnieniom o tym, że w sprawie maczały palce bełty… Podobnie działały bandurki, które pod pozorem uczynności pomagały nietrzeźwym gospodarzom wrócić do domu. Kiedy po kilkugodzinnym marszu bezbronna ofiara znalazła się na odludziu, bandurki przystępowały do ataku, głośno się przy tym śmiejąc.

Co gorsza, w nocy, w trakcie snu, zmorzonych mężczyzn mógł dopaść inny demon, gnieciuch, którego wabiła woń trawionego alkoholu. Ten przypominający kota stwór siadał na piersi delikwenta i z lubością zaciągał się wydobywającym się z jego ust zapachem, tym samym znacznie utrudniając pijakowi oddychanie. Po tak ciężkiej nocy budził się on wyczerpany i niezdolny do jakiejkolwiek pracy.

Niektóre demony potrafiły nie tylko utrudnić sen, ale też przynieść straszne choroby. Wśród nich wyróżniał się dusioł. Swoją ofiarę lubił dręczyć tygodniami, nie pozwalając jej wygrać z zesłaną chorobą. Wyjątkowo wredne osobniki zabijały bezbronnego człowieka, zatrzymując mu serce.

Jednakże złe duchy zakłócały sen również spokojnym, nikomu niewadzącym mieszkańcom wsi. Bywało bowiem, że zmory, czyli dusze żyjących ludzi, opuszczały ciała i wędrowały po osadzie, by wysysać krew i siły życiowe śpiących ludzi, aczkolwiek nigdy nie doprowadzały do ich śmierci. Wyglądem przypominały wysokie i chude kobiety o smrodliwym oddechu. Mogąc zmieniać formę, przekradały się przez najmniejsze nawet szczeliny i dopadały swoje ofiary, które obudziwszy się rano, były całkowicie pozbawione chęci do życia i pracy. Zmorę można oszukać na kilka sposobów, jak na przykład obrócić łóżko o sto osiemdziesiąt stopni, czy przestawić je w inne miejsce.

„Tędy moja droga!”

W wielkim niebezpieczeństwie znajdowali się też podróżnicy. Na ich życie czyhało całe grono istot. Biali ludzie, złośliwi dalecy krewni skrzatów, upatrzywszy swoją jadącą wozem ofiarę, wdrapywali się na pojazd i chowali w ubraniach podróżujących, by w nocy wejść śpiącym do ust lub nosów, co w następstwie wywoływało ciężkie choroby, częstokroć powodujące zgon. Inaczej zachowywały się błędne ogniki, czyli potępione dusze zmarłych, które, zazdrosne o swoje skarby, strzegły ich nawet po śmierci. Choć nie były złośliwe, to niejednego wędrowca zwiodły na manowce. Podobnie zachowywał się przypominający ważkę błotnik, lecz o ile błędne ogniki nie miały złej natury, tak wspomniany przed chwilą demon specjalnie wabił zagubionych podróżników.

Wędrowcowi drogę mogła zakłócić też błędnica, zaciągająca swoje ofiary w głąb boru, gdzie zostawiała ich, by zginęli z zimna i głodu lub – jeśli mieli szczęście – w paszczy leśnego drapieżnika. Jedynym sposobem, by pozbyć się błędnicy, było przekupstwo. Zwykle wystarczała gotowana kasza z kawałkami mięsa i garniec z piwem pozostawiony na skraju lasu.

Zgubić można było się nawet na własnym polu. Wszystko przez błudnika, złośliwego demona, który chichocząc, mieszał ludziom w głowach i cieszył się z ich niedoli.

Z kolei przy brzegach akwenów wodnych spotkać można było utopce. Stawali się nimi zarówno samobójcy, którzy zakończyli swoje życie w odmętach wody, jak i noworodki utopione przez swoje matki. Jako istoty terytorialne, utopce nie lubiły, gdy ktoś szwendał się w pobliżu ich domów. Napadały wtedy nieostrożnych podróżników i wciągały w głębiny.

„Czerwony jak upiór”

Jednymi z najgorszych demonów, jakich obawiali się ludzie, byli wszelkiego rodzaju krwiopijcy. Wśród nich wymienić można przypominającego skórzany worek bezkosta, który dzięki swojej budowie mógł się wcisnąć w każdy zakamarek i wyssać krew ze swojej ofiary.

Innym rodzajem krwiopijców były strzygi. Stawali się nimi po śmierci ludzie o dwóch sercach i duszach, a także podwójnym uzębieniu. Kiedy jedna z nich opuszczała ziemski padół, druga przejmowała kontrolę nad ciałem zmarłego i wędrowała po ziemi, chcąc nasycić swój głód krwi. Sposobów na zabicie strzygi było kilka. Z najbardziej znanych są dwa: spędzenie nocy w jej legowisku, leżąc twarzą do dołu, lub spalenie jej za dnia, kiedy spała.

Jednakże najbardziej znanym przedstawicielem gatunku był wąpierz, przypominająca człowieka istota, która nocami wstawała z grobu i wysysała ludzką krew. Upiór brzydki – z wielką, nabrzmiałą od wypitej krwi głową, bez nosa i wystającymi z ust ogromnymi kłami, niemniej jednak posiadł wiele zdolności, które ułatwiały mu przetrwanie: potrafił zmienić się w zwierzę, stać się niewidzialny czy zahipnotyzować swoje ofiary. Jeśli we wsi zaczęto podejrzewać obecność wąpierza, społeczność bardzo szybko się mobilizowała i rozpoczynano masowe rozkopywanie grobów. Gdy znaleziono wyglądające świeżo i zdrowo zwłoki, przystępowano do działania i odcinano im głowę, po czym układano ją między nogami zmarłego albo wbijano w serce osinowy kołek. Gwarancję dawało też spalenie podejrzanego zmarłego.

„Niech to licho porwie”

Jeśli demony miałyby swojego króla lub królową, byłaby nią bieda. Ta nieśmiertelna istota przybierała postać wysokiej i bardzo chudej kobiety odzianej w łachmany. Bieda „osiedlała się” w gospodarstwach i przyczyniała do ich upadku oraz chorób i śmierci domowników. Tam, gdzie królowała bieda, zdychał przychówek, wybuchały pożary, a w spichrzach grasowały gryzonie. I nawet gdy dokonała już totalnego spustoszenia, nie opuszczała swoich „żywicieli”, pozostając z nimi do samego końca.

Niemało kłopotów potrafiło narobić licho. Ten niewielki, wredny demon był co prawda w ciągłym ruchu, przemieszczając się z przysiółka do przysiółka, lecz po drodze czynił wiele szkód i złośliwości. A to zamącił komuś w głowie, a to wywrócił naczynia z jedzeniem. W stajni plątał koniom grzywy, a w domu chował różne przedmioty w dziwnych miejscach. Taka toto szelma była.

Zdarzało się, że dom stawiano na pochówku człowieka, na którego ktoś rzucił urok. Wtedy w takim przeklętym budynku pojawiała się kikimora, wyglądająca jak stara, brzydka i niska babina. Upiór upodobał sobie ciemne, opuszczone strychy bądź piwnice, skąd prowadził swoją uprzykrzającą działalność. Aktywna była głównie w nocy, zsyłała bowiem koszmary, wyła, hałasowała i piszczała, doprowadzając do szaleństwa gospodarzy i przychówek. Ten ostatni męczyła ze szczególnym zamiłowaniem – skubała kury i przynosiła choroby. Kikimora działała do momentu aż wycieńczeni gospodarze się nie wynieśli.

Ciekawymi demonami były dziwożony, niskie i kosmate istoty o długich piersiach specjalizowały się w gnębieniu niewiernych żon, aczkolwiek czasami zainteresowały się staruszkami, które potrafiły… załaskotać na śmierć.

„Do kaduka!”

Również las nie był bezpiecznym miejscem w owych czasach. Bez względu na to czy zbierało się dary natury, czy szukało zaginionego inwentarza, na ludzi czyhały siły nieczyste. Jedną z nich był bies, zamieszkujący gęste bory i bagniska, skąd zsyłał na ludzi wszelkiego rodzaju nieszczęścia.

Nocną porą w borze na śmiałków (lub też wybitnych głupców) czekał dziki myśliwy. Spotkanie z tym jeżdżącym konno demonem, otoczonym sforą psów, z reguły kończyło się ciężkim poturbowaniem, a nawet i śmiercią.

Mieszkające w głębokim lesie bohynie zapuszczały się czasem pod ludzkie siedziby, by płatać rozmaite figle, jak przewracanie baniek z mlekiem, tłuczenie garnków czy plątanie przędzy. Bywało też jednak, że zsyłały na pobliską wieś choroby, kradły dzieci i podmieniały je na swoje upiorne potomstwo, a także atakowały świeżo upieczone matki.

 

Gęsty matecznik skrywał też innego strasznego stwora, który z lubością mordował intruzów. Kaduk, bo to o niego chodzi, to kudłata, przysadzista istota o ostrych jak brzytwa zębach. Potrafił połknąć dorosłego człowieka w całości, więc było się czego obawiać. Demona otaczały zwykle tabuny sług, które chętnie wypełniały jego rozkazy, polegające głównie na uprzykrzaniu ludziom oraz okradaniu ich ze wszelkiego rodzaju błyskotek.

„Cholera już tu była”

W dawnych czasach, kiedy epidemie i zarazy raz po raz przetaczały się przez ziemie, można było napotkać homen, upiorny orszak składający się z duchów osób zabitych przez dżumę. Tam, gdzie się pojawił, ludzie umierali, bydło padało i gniły uprawy.

Również pojawienie się morowej dziewicy zwiastowało nieszczęście. Ta bardzo chuda, niebywale blada niewiasta ubrana w białą suknię nawiedzała wsie i miasta, a tam, gdzie się pojawiała, ludzie zaczynali chorować i umierali w okropnych męczarniach. Choć sposobów na uchronienie się przed morową dziewicą było wiele, od niewinnych, jak wytyczanie przy pomocy pługa magicznej granicy, po makabryczne, czyli zakopanie żywcem razem kobiety, wrony i kury (miało to miejsce w 1831 roku we wsi Lubiszczyce na Polesiu), to żaden z nich nie okazał się na tyle skuteczny, by uchronić osadę przed wizytą demona. Podobna do morowej dziewicy z wyglądu i zachowania była cholera, choć z czasem przybrała postać odzianej na czarno istoty o przerażającej twarzy, lecącej nieco ponad dachami domów na czarnym obłoku.

„Niech to Perun trzaśnie!”

Nasi dziadowie nawet do zjawisk pogodowych potrafili przyporządkować istoty nadprzyrodzone. Jednym z nich był latawiec, potępiona dusza człowieka zmarłego nagłą i przedwczesną śmiercią. Pojawiał się wraz z nadchodzącą burzą, uciekając przed goniącymi go piorunami. Tutaj objawiał się jego wyjątkowo złośliwy charakter, gdyż lecąc nisko nad ziemią, tak manewrował, by pioruny uderzały w kościelne wierze i chałupy.

Z wiatrem związana była też wietrzyca, nieprzyjazny ludziom demon, pojawiający się wraz z silnymi podmuchami. Potrafiła odjąć ludziom mowę, a nawet sprowadzić kalectwo, łamiąc ręce i nogi.

Z kolei kręciek, demon wiru powietrznego, lubował się w płataniu figli w polu. Rozwalał kopki siana, niszczył zboże, a bywało, że zrywał dachy domów. W trakcie swoich psot śmiał się głośno i donośnie.

Innymi nadprzyrodzonymi istotami związanymi z żywiołem powietrza były harcuki. Żyły wysoko w górach, nad ludzkie siedziby zlatywały w czasie silnych, ulewnych burz. Biciem skrzydeł łamały drzewa i zrywały dachy, wszystko z nienawiści do ludzi. Harcuków szczególnie bały się konie, gdyż demony wręcz uwielbiały urządzać sobie dzikie gonitwy po polach, skrajnie zamęczając przy tym zwierzęta.

To nie wszystkie z istot, które miały swoje miejsce w wierzeniach naszych dziadów. Słowiańska mitologia i tradycja jest bardzo bogata, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju demony i upiory. Więcej z nich poznacie, zagłębiając się między innymi w różnego rodzaju opracowania bądź literaturę popularnonaukową. Ja ze swojej strony mogę polecić obie części Bestiariusza słowiańskiego, wspaniałe albumy ze świetnymi ilustracjami, które wzbogacą waszą wiedzę w tym temacie oraz pomogą wyobrazić sobie wszystkie te stwory budzące grozę i niepokój wiele wieków temu.


Grafika główna pochodzi ze strony.

Exit mobile version