Prowadzenie własnego sklepu to nie jest łatwa sprawa, zwłaszcza gdy wszystkie produkty trzeba stworzyć samemu. Jeśli chcielibyście zobaczyć, czy sprawdzilibyście się w tym biznesie, Merek’s Market Wam to umożliwi! Ale czy warto?
Merek’s Market od studia Big Village Games Ltd to gra, w której wcielamy się w Mereka, który – jak pewnie niektórzy już się domyślili – ma swój sklep. Naszym zadaniem jest prowadzenie tytułowego dobytku poprzez realizację zleceń i obsługę klientów. Wraz z postępem nasz kram rośnie, otrzymujemy nowe przepisy i wyzwania.
Praca, praca
Jeżeli jesteście miłośnikami serii Overcooked, bardzo szybko poczujecie się jak w domu. Co prawda garnki, palniki i deski do krojenia zostały tu zastąpione poprzez piece, stoły rzemieślnicze i kowadła, lecz trzon rozrywki jest niemal identyczny – biegamy pomiędzy surowcami i sprzętem rzemieślniczym, walcząc z czasem oraz niecierpliwiącymi się klientami. Wzorowanie się na kuchennym hicie jest ewidentne i nie ma w tym nic złego, gdyż wykonano to całkiem solidnie. Rozgrywka jednak wzbogacono o kilka autorskich pomysłów, które z założenia miały urozmaicić zabawę. A jak faktycznie wyszło?
Pierwszą nowością, która rzuci się nam w oczy, jest to, że oddanie gotowego produktu nie jest równoznaczne z wykonaniem zamówienia. Po tym, jak klient odbierze produkt, uda się do kasy, gdzie dopiero uiści należność, a jej pobranie wymaga wpisania słowa, które pojawia się nad nim. Co prawda wyrazów nie jest zbyt wiele, są powtarzalne i dość szybko uczymy się je klikać automatycznie, lecz zważywszy na to, że kasa zwykle jest dość daleko od miejsca odbioru zamówienia, cała mechanika zupełnie niepotrzebnie przedłuża zaliczenie zlecenia. A jeśli klient, który już otrzymał swój towar, przed zapłatą zniecierpliwi się? Cóż, po prostu wyjdzie bez płacenia i cała robota w gwizdek. Logika? A na co to komu?
Ten sklep aż prosi się o to, żeby zagrać w co-opa
Kolejnym autorskim pomysłem są przerywniki polegające na rozmowie z niektórymi gośćmi marketu. W tym przypadku, zamiast tworzyć przedmioty, wysłuchujemy potencjalnego nabywcy i na podstawie krótkiej pogawędki oferujemy mu jeden z ośmiu towarów, nie tylko kompletnie różnych od tego, co kreujemy, ale i niewymagających wykonania. Najczęściej bez problemu można odczytać intencje przybyszów, czasem jednak mówią na tyle niewyraźnie i szybko, że nie jesteśmy ich w stanie zrozumieć, a tekst znika, zanim się nim wesprzemy. W takich sytuacjach można strzelać z tym, po co dana osoba przyszła, gdyż pomyłki nic nas nie kosztują. Wybranie odpowiedniego artykułu uruchamia prostą mechanikę targowania się, polegającą na zaznaczaniu na krótkiej linii, jak dużej kwoty chcemy. A skąd mamy wiedzieć, ile zażądać? Proste – znikąd! No chyba, że trafi się nam klient, który nic nie chce i przyszedł tylko pogadać; w takim przypadku, po zmarnowaniu czasu, po prostu musimy odprawić go z kwitkiem.
Wraz z posuwaniem kampanii do przodu, co kilka etapów otrzymujemy zlecenie specjalne, które nie tylko wymaga specjalnych przepisów, ale też składa się z wielu elementów, które trzeba złączyć do kupy w akompaniamencie prostych minigierek. O ile sam pomysł jest całkiem miłą odskocznią od ciągłego tworzenia tych samych drobiazgów, o tyle drobne wyzwania w swych zasadach są trywialne. Nie myślcie jednak, że oznacza to ich wręcz automatyczne wykonywanie, bo choć zazwyczaj tak właśnie jest, niektóre naprawdę potrafią napsuć krwi. Najlepszym tego przykładem jest moment, gdy musimy wypełnić pasek postępu poprzez szybkie wciskanie dwóch klawiszy jednocześnie. Nie dość, że linia kurczy się do stanu zerowego z taką prędkością, że musimy narzucić sobie tempo bardzo nadwyrężające rękę, to w trakcie co rusz zmieniają się wymagane klawisze, a zbytnia opieszałość w przestawieniu się bardzo łatwo zniweczy cały wysiłek. Gdy po wykonaniu jednego takiego maratonu po chwili zobaczyłem ponownie to samo wyzwanie, miałem ochotę już tylko na wyłączenie gry i złorzeczenie na cały świat.
Najkoszmarniejsza minigierka, z jaką przyszło mi się mierzyć. No i co robią na półce z tyłu martwe misio-pieseły?
Wróćmy jeszcze do wspomnianej na wstępie podstawowej rozgrywki i nieubłagalnych porównań do Overcooked, gdyż i tu znalazły się małe mankamenty. W obu produkcjach występuje mechanika przyśpieszenia ruchu sterowanego przez nas protagonisty. O ile w kuchennej grze działa ona na zasadzie nagłych skoków, które minimalizują precyzyjność, wymuszając w ten sposób poruszanie się w zwykłym tempie, tak w Merek’s Market po prostu stajemy się szybsi, bez żadnych konsekwencji. Jeśli więc możemy pędzić bez straty precyzyjności, to po co w ogóle używać standardowego ruchu? Kolejny problem również dotyczy prędkości, tym razem jednak wymaganej od nas przez klientów, są oni bowiem wyjątkowo niecierpliwi. Wykonywanie niektórych towarów trwa dość długo i nieraz zdarza się, że zanim damy radę je ukończyć, zamawiający po prostu się znudzi i sobie pójdzie. Niby w Overcooked też czasem nie uda się zrobić dania na czas, jednak w odróżnieniu od kuchennych zmagań stosunek czasu potrzebnego na wykonanie towarów do cierpliwości zamawiających jest tak niekorzystny, że w późniejszych etapach uzyskanie trzygwiazdkowej oceny nie jest możliwe, a już na pewno nie obsłużenie wszystkich klientów.
Jak anioła śpiew?
Audiowizualnie Merek’s Market specjalnie nie zachwyca. Muzycznie nie jest tragicznie, wątek towarzyszący nam w trakcie gry koresponduje z nieustannym pośpiechem, jednak kompletnie nie wpada w ucho, po prostu nie przeszkadzając. W przypadku odgłosów pracy jest znacznie lepiej, każde narzędzie brzmi charakterystycznie i nie trudno odgadnąć, co aktualnie jest używane. Nie jest również źle z dubbingiem, choć jak już wspomniałem, niektóre postacie mówią wyjątkowo szybko i niewyraźnie. Wypowiedzi są przepełnione humorem, choć bardzo prostym, przez co wyraźnie czujemy, że całość nie jest zbyt poważna, lecz salw śmiechu raczej nie wywoła.
A jak z grafiką? Otoczenie wygląda dość bajkowo i kolorowo i nie przeszkadza nawet to, że w przybliżeniach jest dość koślawo. Czuć tu wizję lekkiej opowieści, może nawet nieco komiksowej animacji. Fajerwerków nie ma, choć całość jest schludna i przejrzysta. No może z wyjątkiem bohatera i klientów, bo ci są po prostu, nie przesadzając, koszmarnie brzydcy – nieatrakcyjni, toporni, do bólu prości i zwyczajnie paskudni. Na szczęście nie rzuca się to aż tak przy kamerze ustawionej w górze, jednak przy każdym zbliżeniu… Uch!
Wygląd postaci potrafi przyprawić o ciarki
Gra cierpi na swoje problemy, praktycznie każdy element mechaniki odróżniający ją od wspomnianego bardziej znanego pierwowzoru jest albo niepotrzebny, albo niezbyt przemyślany. Merek’s Market jednak zdecydowanie broni się w przypadku trybu kooperacyjnego, potrafiącego dać sporo frajdy przy wspólnych posiedzeniach. Choć przy wieloosobowej zabawie nie ma się czego wstydzić, to czy zmiana miejsca działania z kuchni na sklep jest warta tego, by zainteresować się dziełem Big Village Games Ltd, gdy bardziej znany, podobny tytuł jest dostępny w bardzo zbliżonej cenie?
Nasza ocena: 5,7/10
Gra inspirowana hitem, w której oryginalne pomysły to najgorsze elementy. Dobra przy wielu graczach, w singlu niekoniecznie.Grafika: 6/10
Udźwiękowienie: 6/10
Fabuła: 5/10
Grywalność: 6/10