Od czasów ekranizacji przygód Człowieka Pająka z 2002 roku Zielony Goblin wydawał mi się najbardziej przerażającym z marvelowskich superzłoczyńców. Demoniczny uśmiech oszalałego Willema Dafoe stał się dla mnie wyznacznikiem zła w kulturze popularnej. Dzisiaj ta komiksowa postać powraca, żeby napsuć więcej krwi Spider-Manowi i jego bliskim, tym razem jest jednak potężniejszy i… czerwony?
Groźny sojusz
W kolejnym już tomie serii Amazing Spider-Man. Globalna sieć pałający żądzą mordu Norman Osborn poszukuje sposobu, aby odzyskać swoje moce Zielonego Goblina. Przez manipulacje genetyczne, którym został poddany jego organizm, nie może on swobodnie korzystać z okrutnego alter ego. Złoczyńca znajduje jednak rozwiązanie, stając się nosicielem symbiontu Carnage’a, kosmicznego tworu jeszcze groźniejszego niż słynny Venom. W wyniku tego niespodziewanego sojuszu rodzi się Czerwony Goblin – brutalny, bezlitosny i jeszcze potężniejszy niż jego poprzednik.
Nowy, mroczny styl
Nie będę owijał w bawełnę, postać Osborna naprawdę tutaj przeraża. Z oczu tego mężczyzny wręcz wyziera szaleństwo; na brawa zasługuje Stuart Immonen, rysownik zeszytów o numerach 797-799. Jego kreska jest bardzo charakterystyczna i nowoczesna, stylistyką przypomina nieco japońskie komiksy, mniej opierając się na dawnych amerykańskich wzorcach. Najlepiej sprawdza się ona w scenach akcji, gdzie Immonen idealnie kreśli dynamiczne ruchy swoich postaci. Myślę, że w wersji jakiegokolwiek innego grafika Czerwony Goblin zrobiłby na mnie zupełnie inne wrażenie, prawdopodobnie o wiele słabsze. To praca Immonena sprawia, że nowa wersja alter ego Normana Osborna przeraża. Zabija, torturuje, opętuje innych i bez ustanku dąży do swoich celów, bez zahamowań mordując po drodze niewinnych ludzi. Właśnie ten ostatni aspekt postaci szokuje najbardziej – mimo iż miłośnikiem Człowieka Pająka jestem od moich najmłodszych lat, nie przypominam sobie, żeby podczas jego przygód ginęli cywile. W Odejść z hukiem pojawiają się sceny, gdzie oszalały Czerwony Goblin bez mrugnięcia okiem przepoławia niczego nie spodziewającego się mieszkańca Nowego Jorku tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę Spider-Mana. Przyznam, szczęka mi opadła.
Łezka się w oku kręci
Po zakończeniu historii o Czerwonym Goblinie czeka nas zeszyt numer 801, wyjątkowa praca stworzona przez rysownika Marcosa Martina pod kierunkiem scenarzysty Dana Slotta. Oprócz zapowiedzi kolejnej intrygi wymierzonej w naszego przyjacielskiego bohatera z sąsiedztwa, przeczytamy tu wyjątkową historię. Złożona z kilku rozdziałów opowieść przedstawia nam losy przeciętnego mieszkańca Nowego Jorku, który dzięki działaniom Spider-Mana zdążył pożegnać swojego umierającego ojca. Po latach ten sam mężczyzna, Kenneth, pomaga bohaterowi podczas walki z gangiem Demonów na ulicach miasta. Cóż, dobro wraca, prawda? Krótki i sentymentalny komiks kończy się wzruszającymi kadrami, które przekazują czytelnikom ważną mądrość: „Każda osoba jest dla kogoś całym światem”. Podczas czytania tego cytatu niemal słyszałem w głowie słynny motyw muzyczny z filmów o Pajączku w reżyserii Sama Raimiego! Ostatnia historia jest przyjemnym wyhamowaniem akcji po krwawej i pędzącej przed siebie niczym nowojorskie metro opowieści o Czerwonym Goblinie.
Kogo tu spotkamy?
Fanów komiksów o Spider-Manie z pewnością ucieszy obecność całej armii postaci znanych z uniwersum, które pojawiają się w Odejść z hukiem. J. Jonah Jameson niezmiennie denerwuje (mimo że stara się pomóc), Flash Thompson to bohater jak nikt inny, Harry Osborn próbuje ratować swoją rodzinę, Eddie Brock jest zaskakująco honorowy (tak, spotkamy tu też Venoma!) a ciocia May jak zwykle wpada w kłopoty. Oprócz nich do walki z Goblinem włączą się wszyscy pajęczy bohaterowie, którzy są coś winni Spider-Manowi. Starcie okazuje się być niezwykle emocjonujące, ale nie mogę zdradzić zbyt wiele. Powiem tylko, że Czerwony Goblin to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, nawet dla całego oddziału pajęczych herosów.
„Parker! Gdzie moja pizza!?”
Czego mi tutaj brakowało? Pozwolę sobie na małe porównanie. W książkach i filmach o Harrym Potterze najbardziej lubię sceny, gdzie młodzi czarodzieje po prostu się uczą. Scenki obyczajowe osadzone w Hogwarcie – to najlepsze określenie na momenty, za które kocham serię J.K. Rowling. Tak samo jest w przypadku Spider-Mana. Uwielbiam Człowieka Pająka ze jego „normalność” względem innym superbohaterów. Peter Parker musi pracować, studiować, dbać o związek, utrzymywać relacje z bliskimi i żyć tak, jak każdy z nas. Jego akcje nie skupiają się na ratowaniu świata – tak, jak chociażby w przypadku Avengersów – ale na lokalnych, nowojorskich walkach, nawet ze zwykłymi kieszonkowcami. W Odejść z hukiem jakichkolwiek scen z życia mieszkającego w Nowym Jorku młodego Parkera mi zabrakło. Staram się jednak zbytnio nie narzekać, w końcu miał on na głowie budzącego grozę Czerwonego Goblina.
Jak czytać?
Świetna historia, piękne rysunki, jednak za mało „szarej harówki” Petera Parkera. Polecam czytać Odejść z hukiem w rytm ścieżki dźwiękowej z pierwszej trylogii filmów o Spider-Manie. No, w ostateczności soundtrack z niedawnej gry na PS4 też ujdzie. Nie wiem, czy inni fani Człowieka Pająka mają podobne odczucia, ale dla mnie ten bohater zawsze będzie nierozerwalnie związany z obliczem Tobeya Maguire. Może to po prostu sentyment z dzieciństwa, jednak innego Spider-Mana już nie widzę. Czekam na kolejne tomy serii wydawane przez Egmont i liczę, że wysoki poziom fabuły zostanie utrzymany. Tak trzymać, Panie Slott!
Nasza ocena: 8/10
Goblin + Symbiont = nowojorski chaos. Czy armia pajęczych bohaterów podoła?Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 9/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 8/10