Coś jest takiego w pile łańcuchowej, że upodobała ją sobie popkultura. Sęk w tym, że zazwyczaj wykorzystywana jest niezgodnie z oryginalnym przeznaczeniem i tnie nie drewno, a ludzkie ciało. Piłą machał Leatherface w Teksańskiej masakrze, a Ash z Martwego Zła używał jej zamiast dłoni – dopiero jednak w Chainsaw Manie główny bohater przechodzi pełną transformację w to narzędzie.
Denji w momencie rozpoczęcia historii znajduje się na samym dnie. By spłacić długi swojego ojca, sprzedał już jedno oko, nerkę, a nawet jądro, a i tak pozostała do oddania suma osiąga niebotyczny poziom. Nie mając innego wyboru, główny bohater zarabia na zabijaniu pomniejszych demonów. Pomaga mu w tym zaprzyjaźniony demon piły łańcuchowej – Pochita, wyglądem przypominający sympatycznego psiaka (z gigantycznym ostrzem na środku pyska). Ich marny żywot niemal dobiega końca, gdy wierzyciel zastawia na nich pułapkę. Śmiertelnie raniony Denji zostaje jednak ocalony przez Pochitę, który postanawia oddać życie za swojego przyjaciela. W ten sposób powstaje istota, jakiej świat nie widział – człowiek umiejący zamienić się w szaloną bestię z piłami mechanicznymi wystającymi z głowy i rąk. Nieprzeciętne umiejętności hybrydy zwracają uwagę profesjonalnych łowców demonów, do których protagonista zostaje wcielony siłą. Denji tym samym w końcu zyskuje awans społeczny i uczy się korzystać ze swoich zdolności – wszystko, byle tylko spełnić swoje największe marzenie: dotknąć kobiecych piersi.
Tylko jedno w głowie mam
Jeśli ostatnie słowa poprzedniego akapitu wywołały u ciebie podniesienie brwi, to radzę przygotować się na więcej. Denji ma niestety typową przypadłość dla wielu mang z gatunku shōnen – z charakteru jest prosty i głupkowaty. W tym przypadku akurat ma to uzasadnienie fabularne: protagonista całe życie poświęcał na spłacanie długów, więc nie znajdywał czasu na szkołę. Przez to jego pragnienia są podstawowe – najeść się do syta, wyspać na wygodnym łóżku itp. Na szczycie jego osobistej piramidy Maslowa jednak znajduje się jedna pozycja: macanie. Denji jest w stanie narazić własne życie, byle tylko móc zaznać kontaktu fizycznego z kobietą.
Na tego typu fanservice reaguję alergicznie – w większości przypadków sceny z golizną są wprowadzane w beznadziejny sposób i nie pełnią żadnej roli dla fabuły. Do dziś mój niesmak budzi Fire Force, gdzie jedna z bohaterek ma „supermoc” bycia przypadkowo obmacywaną przez postronnych ludzi. Chainsaw Man, pomimo tego, co napisałem powyżej, jest na tym tle zadziwiająco… subtelny. Otóż, co niezwykle rzadkie, Denji jest jedynie „mocny w gębie” – dużo gada, lecz (na szczęście!) nie napastuje obcych kobiet. Wszelkie sceny opierają się tutaj na dobrowolności z żeńskiej strony. Co więcej, w ten pokręcony sposób prezentowane są nawet podniosłe wartości – gdy bohater zawiedziony swoim pierwszym kontaktem narzeka swojej szefowej: „moje pierwsze macanie piersi nie było wcale tak fajnie, jak myślałem”, to ta namiętnie go całuje i odpowiada, że „takie rzeczy są fajniejsze, im lepiej zna się partnera”. Oglądanie bohaterek, które same decydują o swoim ciele, jest pewnym novum, więc za to należą się pochwały. Jednocześnie ciężko pozbyć się wrażenia, że wszystko to narodziło się w wyobraźni twórcy, Tatsukiego Fujimoto, i że niemal wszystkie bohaterki decydują się na kontakt fizyczny z Denjim, by osiągnąć swoje własne cele.
Poza tym powyższym problemem z fanservicem Chainsaw Man jest naprawdę przyzwoitą mangą. Mimo że wiele tu humorystycznych wstawek, to zazwyczaj są one skontrastowane ze smutnymi scenami przedstawiającymi przeszłość i teraźniejszość łowców, z których każdy posiada jakąś traumę (wewnętrznego demona? Badum tss!). Co prawda dzieło Fujimoto składa się z elementów zaczerpniętych z innych tytułów, lecz robi to zaskakująco sprawnie. Łowcy demonów to po prostu kolejna organizacja o ujednoliconych uniformach – ich garnitury przypominają te agentów z Facetów w czerni. W pewnym momencie Denji dostaje rozkaz zamieszkania ze swoim dowódcą oddziału, Akim Hayakawą, a po pewnym czasie dołącza do nich demonica Power. Ich domowe perypetie aż za mocno przypominają przygody Misato, Asuki i Shinjiego z Evangeliona. Pierwsze trzy tomy bazują też na schemacie „monster of the week” – Denji poznaje techniki swojego nowego fachu, zwalczając kolejne to monstra. I to, co wypada najlepiej, to różnorodność przeciwników. Występują one w najprzeróżniejszych wariantach – od standardowo wyglądającego demona nietoperzy po tak wykręcone koncepty, jak demon wieczności. Kapitalnym pomysłem jest wprowadzenie demona broni palnej jako najpotężniejszej istoty i głównego antagonisty (czy dziwi kogoś, że zrodził się on w USA?).
Grafika ostra jak żyl… piła mechaniczna
Oprawa graficzna stworzona przez Fujimoto jest fantastyczna. Począwszy od wyglądu postaci – zdecydowałem się sięgnąć po ten tytuł tylko ze względu na to, jak ciekawie wypada główny bohater. Jak tu nie pokochać chłopaka pod krawatem, który ma piłę zamiast głowy (i uśmiech pełen ostrych zębów), a dodatkowe dwa ostrza wyrastają mu z ramion? A jak dobrze prezentuje się w scenach akcji, które są narysowane w bardzo brutalny i dynamiczny sposób. Mangaka bardzo dobrze wypada w technicznych rysunkach – potrafi stworzyć pełne precyzji i detali miasta w tle. Gdy przychodzi mu jednak rysować sceny akcji, to wszystko nabiera bardziej chaotycznego wymiaru. Kreska staje się rozedrgana i przywodzi na myśl szkic. Idealnie wpisuje się to w szaleństwo głównego bohatera, którego ciało przejmuje demon. Pełno też tu gore, ale niczego innego się nie spodziewałem.
Brum-brum-brum-brum-brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr
Pomimo schematycznego trzonu fabularnego oraz głupkowatego bohatera i jego problematycznej motywacji Chainsaw Mana czytało mi się świetnie. Fujimoto stworzył mocny tytuł, w którym idealnie zbalansowano wątki poważne z elementami humorystycznymi. Takich shōnenów życzę sobie i innym więcej.
Nasza ocena: 7,7/10
Japońska masakra człowieka-piły mechanicznej. Świetny i dynamiczny przedstawiciel gatunku shōnen dla starszego czytelnika.Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 8/10