Site icon Ostatnia Tawerna

Podwieczorek przy resecie, czyli o przesycie superbohaterów

Zainspirowany (niezrozumiale opluwanym) filmem Superman: Powrót, popełniłem niegdyś tekst o potrzebach świata względem superbohaterów. Na scenę w blasku reflektorów wkroczył wówczas Clark Kent ze Smallville. Reporter Daily Planet. Skromny okularnik. Lider, opoka, ikona. Latający kosmita znany przez miliardy. Wszystko super, jednak każdy medal ma dwie strony. Postacie superbohaterów wrosły głęboko w świadomość ludzkości. Nasze ideologiczne wyobrażenia wyryto na kamieniach czasu niczym losy królów i tyranów. Menażeria i pełna szafa peleryn: Supergirl, Superdog, Superboy… i supermigrena…

Miłośnicy komiksów przyjmują mnogość alternatywnych światów za pewnik wymuszany prawami rynku. Czemu służy sztuczne tworzenie herosowych bytów? Zarabianiu pieniędzy? Zaspokajaniu potrzeb odbiorców? Przesycenie materiałem na bazie klasyki powoduje przepychanki do piedestału ważności kolejnych resetowanych wcieleń. Dziś do deseru podajemy przesyt super- i metaludzi na luzie. Ino bez przepychanek proszę…

Maskarada w malakserze

Prawda jak dziura w ziemi, zawsze komuś wadzi i przeszkadza. Za płytka, za okrągła. Ten heros za słaby, tamten za pstrokaty. Od dziecka uwielbieniem darzę Batmana (będzie w innym tekście). Po blisko dwudziestu latach świadomego obcowania z amerykańskim komiksem zawsze i wszędzie na alter ego wybiorę Gacka. Wiadomo, bo spray na rekiny! Chłonąc uniwersum Detective Comics niczym Arkham wciąga szaleńców, „nowych” (N52) wymysłów nie potrafię zdzierżyć. Kolejne resety, rebooty, retcony. Odnoszę wrażenie nienadążania za permanentnymi zmianami w multiwersum.

Akurat nastała pora podwieczorku. Kawusia i kruche ciasteczko z brzoskwinią. Zrezygnowany i poirytowany wsiadłem do wehikułu czasu, aby ponownie posmakować klasyki. Odświeżenie Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach tuż po lekturze Flashpoint, miast nasycić duszę komiksiarza, sprzedało solidnego „plaskacza” w brodatą, nerdowską twarz. Dorzucając kpiąco: „o komiksach nie wiesz nic, Lekcie Snow!”. Ku wygodzie czytania uznajmy, iż nasza Ziemia nosi tych „prawdziwych”, a reszta zbiera kalkomanię i pocieszne wariacje.

Legendarny obecnie koncept Wolfmana i Péreza z lat 1985-1986 w swym punkcie wyjściowym zmierzał do uszeregowania pęczniejącego balonu alternatywnych Ziem. U podstaw tytaniczne zadanie ułożenia w zrozumiałą, spójną całość trójwymiarowej kostki Rubika wieloświatów. Idea mrzonki na przełomie „brązowej” i „srebrnej” ery historii komiksów. Ma ktoś aspirynę?

52 Twarzy DC

Scenariusz Kryzysu podnosi dwie istotne kwestie do rozważenia. Idzie o sensowność hołdowania metodzie kopiuj-wklej (w bardzo plastycznej formie) oraz utrzymania w ryzach spójnej linii wydawniczej dla określonego wydawcy. Liczni superbohaterowie w odmiennych wdziankach, inne biosy, warianty posiadanych mocy. Banalny przykład z brzegu: „nasz” Superman oraz jego odbicia na Ziemi-3 czy Ziemi-X – Superman w wersji z siwymi włosami i Superchłopiec. Jednocześnie odnoszę wrażenie, iż Amerykanie w srebrnej erze komiksów (1956-1970) kochali pastisz ocierający się o trudną do jednoznacznej oceny i ujęcia różnorodność. Pewnego rodzaju sztampę w kolorycie skóry oraz sposobie prezentacji heroin. Koniecznie z odsłoniętymi ramionami, uwydatnionym biustem oraz w kusych spodenkach (spódniczkach). W miarę postępu analizy po zakończonym czytaniu uzmysłowiłem sobie, iż być może poziom „nieogarnięcia” wynika z dobrowolnego ograniczenia do kilku wybranych superbohaterów. Wyspecjalizowanie w śledzeniu walki z niesprawiedliwością wybranych zamaskowanych peleryniarzy stanowi klucz. Superman A, Superman B i lecimy ku gwiazdom. Podejrzewam nawet dalece idącą niechęć „ogarniania” cudaków ze skrzydłami rzucającymi piorunami, bokserów w kocich kostiumach i wąsach pantery, ludzi-gum albo Psychopirata…. Śmierć = panaceum. Złoty środek na reanimację.

Zrewidowawszy wiedzę o komiksie w dość brutalny sposób, poczułem się zwyczajnie przytłoczony. Z każdym kolejnym kadrem, nowym bohaterem wyskakującym jak Alicja z wizji Szalonego Kapelusznika, czułem ciężar ogromu przedsięwzięcia autorów. Jakby schowek na brudy nie był w stanie pomieścić takiej liczby „mioteł” i „mopów”, ażeby wyczyścić pełną pająków graciarnię. Wtenczas przyszła refleksja: czy aby poprawnie odrobiłem pracę domową? Kryzys dosłownie pozamiatał me skromne jestestwo. Irytując (i intrygując) anachronizmami, położył szorstką ścieżkę pod erę preFlashpointową. Postawiłem również pytanie o wymuszoną różnorodność pośród bohaterów w obrębie iluś-Ziem. Album sporo miejsca poświęca monologom o nadchodzącym kresie, ukazuje rozliczne zgony i niepotrzebnie zapętla rozdmuchany patos. Nachalne przypominanie o „wszechkońcu” wszechświatów wymusza niejako „wszechbohaterszczyznę”, ów argument broni konieczność mnogiej umieralności.

Pogrzeb w trykocie

Wewnętrzne zmęczenie narastało w miarę mozolnego składania multiwersowych puzzli. Nadludzki wysiłek udowodnienia, iż przerost treści nad formą dobije świat (ino który?) niczym bomba atomowa II Wojnę Światową. Odłożony na półkę komiks obnażył kolejny smętny problem. Konieczność dziejowego zamiatania pod dywan niedokończonych wątków pobocznych. Rzuci kto: „Lekt, wykuwasz kwadratowe koło z trójkąta i… i pewnie nie zrozumiałeś sensu przekazu”. Posklejanie Kryzysu wymaga nie lada wiedzy, notatek i żmudnego przewertowania setek historii. Celowo wykładam temat oględnie. Kryzys na Nieskończonych Ziemiach podkładając za tło, recenzowanie takiego kolosa zostawiam bieglejszym w temacie. Zwyczajnie dręczy mnie kwestia wielowyboru. Flashpoint dołożył własne pudło z pamiątkami na zawalony strych zakurzonych wspomnień. Nowe czasy, nowe porządki. Wyczuwalne w powietrzu napięcie odpowiedzialności autorów pragnących odbudować ruiny światów przywodzi wizję zaorania i mozolnego obsiewania poletka świeższymi historyjkami. Nihil novi.

Ładunek merytoryczny Kryzysu ma tylu piewców co malkontentów. Jednakże czy multuróźnorodność jest zdrowa dla przyszłości komiksów? Czy „reset” rzeczywiście (mniej lub bardziej krwawy i udany) stanowi remedium na brak kontroli? Bagaż trzech nadrzędnych er komiksowych stanowi ciężar nie do udźwignięcia. Poszukiwanie sensowności w poczynaniach sztucznego mnożenia kopii sklonowanej razy liczbę światów znajduje wydźwięk w osobistym przerażeniu zbyt licznego wyboru. Tak, mam problem z rozgardiaszem. Robiąc zakupy, stanąwszy naprzeciwko kolosalnego regału, następuje kapitalistyczny kolaps.

Sztuczność, kalkomania i marudzenie. Nie znam się? Pragnę jedynie zmusić odbiorcę zajadającego ciasteczko do poświęcenia chwili na zadumę. Gdzieś teraz w alternatywnym wszechświecie na Ziemi-XYZ Lekt w pelerynie ratuje kota na drzewie. I niechaj ulubiony kot Schrödingera spuentuje ową zadumkę, a na pytanie każdy odpowie samodzielnie: za dość superludzi? Wszak lepiej mieć więcej, ale co za dużo i warchoł nie wypije…

Exit mobile version