Site icon Ostatnia Tawerna

Pobiegajmy razem po lesie – pierwsze wrażenia z wczesnego dostępu „Sons of the Forest”

Dwa miliony kopii sprzedanych w 24 godziny od premiery to wynik, który marzy się analitykom w przypadku jakiejkolwiek gry AAA, a co dopiero takiej, która swój żywot rozpoczyna od fazy early accessu. To też doskonały dowód tego, jak wielkim uwielbieniem gracze darzą pierwszą część produkcji autorstwa Endnight Games.

Nic w tym zresztą dziwnego – wydany początkowo również w formie wczesnego dostępu 30 maja 2014 roku The Forest udanie łączył aspekty survivalowe z horrorem. Zbieranie pożywienia, materiałów niezbędnych pod budowę bazy, wreszcie crafting uzbrojenia – wszystko to odbywało się z kołaczącą się z tyłu głowy myślą, że już wkrótce dzień stanie się smoliście czarną nocą, a wraz z nią nadciągną zastępy przerażających mieszkańców wyspy. Atmosfera walki z czasem, by zaszyć się we względnie bezpiecznym schronieniu, była dojmująca na tyle, że właściwie nigdy nie było momentu na zaczerpnięcie oddechu, a elementy fabularne i eksploracyjne tylko dopełniały obrazu całości jako gry, przy której spędzić można długie godziny.

Powrót na łono natury

Długo oczekiwane Sons of the Forest celuje w wywoływanie dokładnie tych samych uczuć. Wszystko zaczyna się niemal tak samo jak w pierwowzorze, choć tym razem, zamiast szukać własnego syna, dostajemy misję odnalezienia pewnego milionera i jego rodziny. Już wkrótce sytuacja znacząco się komplikuje. Kilka chwil po enigmatycznej początkowej sekwencji wprowadzającej w fabułę lądujemy obok wraku helikoptera, praktycznie pozbawieni czegokolwiek, co pomogłoby nam przeżyć. Trzeba więc zakasać rękawy i wziąć się do roboty, by odkryć tajemnicę wyspy.

Ta po raz kolejny kryje się przede wszystkim w rozsianych tu i ówdzie jaskiniach i ukrytych przed wzrokiem ciekawskich tajemniczych podziemnych placówkach, do których dostać można się jedynie po zdobyciu określonego ekwipunku. Podobnie jak w pierwowzorze Sons of the Forest niekoniecznie zamierza jednak prowadzić gracza jak po sznurku – czasem zadanie do wykonania sprowadza się do enigmatycznego zdania w stylu „znajdź akwalung”, nieuniknione staje się więc zaglądanie we wszelkie zakamarki wyspy w poszukiwaniu upragnionego osprzętu. Gracz ma swobodę eksploracji, a kwestia organizacji kolejnych ekspedycji zostaje tu w dużej mierze zrzucona na barki gracza, trudno się jednak całkowicie pogubić, jako że ciekawsze miejscówki są tu zaznaczone na podręcznym GPS-ie.

Postawienie na niejako zmuszanie graczy do samodzielnego wyrąbywania sobie drogi przez zaproponowaną historię objawia się też w sposobie jej przekazywania. Lwia część informacji ogranicza się tu bowiem do opowiadania wydarzeń poprzez otoczenie i jego wygląd czy rozsiane w poszczególnych lokacjach notatki. Choć ewidentnie czuć tu związane z early accessem braki w scenariuszu, trudno zaprzeczyć, że całość po raz kolejny udanie kreuje klimat science fiction wymieszanego z grozą, kilkukrotnie wprawiając odbiorcę w stan poważnego zaniepokojenia.

Bob Budowniczy na pokład

Zabawa w kilkugodzinną fabułę to jednak tylko jeden – i wcale nie najważniejszy – element składający się na całość doświadczenia z Sons of the Forest, bo żeby w ogóle móc się doń w odpowiedni sposób zabrać, najpierw trzeba na niegościnnym terenie uwić sobie przytulne gniazdko.

Z pomocą w realizacji tego celu przyjdzie nam w pierwszej kolejności właściwie nietknięty w porównaniu do części pierwszej crafting – ot, zbierając tu i ówdzie pojedyncze śmieci w rodzaju zegarków, szpul drutu czy lin, automatycznie będziemy powiadamiani o odkrywaniu nowych schematów. Choć początkowo wcale się tak nie wydaje, majsterkowania jest tu mimo wszystko zaskakująco dużo, bo wyrabiać można zarówno strzały, pancerze, nowe bronie, jak i bomby zegarowe. Cały ten arsenał wspomagany jest dodatkowo przedmiotami związanymi z odkrywaniem kolejnych połaci terenu na wyspie, wśród których znaleźć można linę z tyrolką, latarkę, lornetkę czy też olbrzymią ilość narzędzi mordu, z kilkoma różnymi toporkami, łukiem i kuszą czy bronią palną na czele.

Osobną sprawą jest kwestia zorganizowania sobie własnego lokum, a co za tym idzie – gruntowny lifting mechanizmów związanych z konstruowaniem budowli. Obok standardowych predefiniowanych szkiców, przy realizowaniu których naszym jedynym zmartwieniem będzie zdobycie odpowiednich surowców (które znów dzielą się na kamienie, patyki, bale i ich warianty), teraz mamy bowiem jeszcze możliwość tworzenia autorskich pomysłów, bawiąc się z układaniem drewna horyzontalnie czy wertykalnie, bez nakreślonego z góry planu. Już w obecnej wersji gry działa to najzupełniej nieźle, bo nie dość, że eliminuje konieczność zdawania się na nie tak znów duży katalog „gotowców”, to jeszcze umożliwia tworzenie konstrukcji, których rozmiary ograniczają właściwie tylko growa fizyka i nasza własna wyobraźnia. W taki też sposób, zwłaszcza bawiąc się w trybie kooperacji, można Sons of the Forest przekształcić w prawdziwy plac budowy, gdzie część zespołu zajmuje się ścinaniem drzew i ich obróbką, podczas gdy reszta daje upust własnym architektonicznym zapędom.

Co trzy głowy, to nie jedna

Nie oznacza to jednak, że w trakcie kampanii singlowej bawić będziemy się wyraźnie gorzej, zwłaszcza że w przeciwieństwie do pierwowzoru tym razem mamy drugą i trzecią parę rąk do pomocy. Razem z nami na wyspie ląduje Kelvin – jeden z członków oddziału specjalnego, którego podstawowym zadaniem jest wspomożenie nas we wszelkich survivalowych utrapieniach. Tym samym Kelvinowi nakazać można dla przykładu zbudowanie odpowiedniej konstrukcji, przyniesienie potrzebnych materiałów we wskazane miejsce czy nawet zdobycie pożywienia. Nieco inną rolę pełni płochliwa z początku gry, trójnoga Virginia, którą po odpowiednim oswojeniu do naszego bohatera można wyposażyć w broń palną, by wspomagała nas w trakcie spotkań z przedstawicielami lokalnej fauny.

Te z kolei będą nasilać się w trakcie eksploracji wyspy – każda otwarta jaskinia, każdy wyrąb drzew spowoduje, ze tym chętniej przeciwnicy będą zapuszczali się na tereny naszej bazy. O ile początkowo do czynienia będziemy mieć zazwyczaj jedynie z tubylcami, im dalej – o ironio – w las, tym więcej czekać będzie niespodzianek, z upiornymi zmutowanymi dziećmi, ruchomymi kawałkami mięsa rodem z Coś czy uzbrojonymi po zęby wielkoludami na czele. Innymi słowy, na różnorodność przeciwników trudno tu narzekać, a że ich inteligencja została w znaczny sposób poprawiona, jakiekolwiek starcia (a już zwłaszcza te pod osłoną nocy), to natychmiastowy ładunek adrenaliny do krwi.

Trochę mniej emocji wywołuje za to aspekt survivalowy. By żyć we względnym szczęściu na wyspie, pilnować musimy w zasadzie dwóch wskaźników – poziomów głodu i napojenia naszego bohatera. Choć początkowo wydaje się to zadaniem wcale niełatwym, w miarę zdobywania nowego ekwipunku i mnogo rozsianych po całej lokacji zapasów poziom trudności znacząco spada. Jest tu co prawda zaimplementowany system pór roku, który teoretycznie powinien utrudniać rozgrywkę (w zimie zdobycie zapasów żywności jest trudniejsze, a z okolicznych jezior nie da się czerpać wody), ale przy standardowym poziomie trudności traktować należy to bardziej jako wizualną ciekawostkę niż rozwiązanie, które w diametralny sposób modyfikowałoby rozgrywkę.

Bugów tyle, co kamieni na plaży

Skoro zahaczamy o rejony związane z grafiką, trudno nie wspomnieć o stopniu technicznego zaawansowania produkcji Endnight Games… bo bywa z nim różnie. Z jednej strony mamy aspekt związany z tym, co ma cieszyć oczy – i rzeczywiście swoje zadanie spełnia. Sama wyspa to spory obszar do eksploracji, ale właściwie nie da się znaleźć na niej fragmentów, które byłyby wykonane z mniejszą dbałością o szczegóły. Zarówno tytułowy las, jak i zamknięte, podziemne przestrzenie prezentują tu niezły poziom, tekstury w większości wypadków są szczegółowe, a prawdziwym majstersztykiem jest niezwykle klimatyczna zabawa światłem i cieniem. Nieźle wypada też udźwiękowienie, bo choć o muzyce samej w sobie nie da się powiedzieć w zasadzie nic ponad to, że czasem się pojawia, to odgłosy otoczenia czy przede wszystkim naszych przeciwników potrafią znienacka zjeżyć włos na karku.

Szkoda tylko, że przy tak niezłej oprawie Sons of the Forest wykazuje właściwie wszystkie bolączki early accessu w postaci mniejszych i większych błędów. Czego tu właściwie nie ma: spadające ni stąd, ni z owąd klatki na sekundę, szalejąca fizyka przedmiotów, legendarna już głupota Kelvina (który potrafi choćby radośnie niszczyć nasze konstrukcje, by pozyskiwać z nich drewno), całkowita utrata responsywności gry w coopie. Pod tym względem definitywnie jest tu w czym wybierać i, uczciwie rzecz biorąc, większość z wymienionych problemów bardziej śmieszy niż irytuje, a w dodatku są one na bieżąco naprawiane przez twórców – warto mieć je na uwadze, decydując się na zakup.

Wszędzie dobrze, ale w lesie najlepiej

Choć produktem idealnym w obecnej postaci z pewnością nie jest, Sons of the Forest to już choćby tylko ze względu na gęsty klimat nadal pozycja dla fanów survivali ze wszech miar unikalna. Sporo rzeczy do odkrycia, nowa historia do poznania, nieco usprawnień, które czynią rozgrywkę jeszcze płynniejszą niż w pierwowzorze, i przede wszystkim świadomość, że to tak naprawdę dopiero początek drogi dla wszystkich, którzy z Endnight Games na wyprawę się wybiorą. Jak na early access, naprawdę niewiele więcej można wymagać.

Exit mobile version