Czasem zdarza się tak, że w nasze ręce wpadają istne koszmary. Zastanawiamy się wówczas dlaczego te książki w ogóle powstały. A ponieważ „Dziś wszyscy piszą. Cała nasza populacja żyje w histerycznym napięciu, jakimś fizjologicznym wyrzygu słów, jakbyśmy chcieli przyspieszyć ostateczne i nieuniknione wyczerpanie.[1]”, chcielibyśmy Was uchronić przed niektórymi z nich…
[1] Aleksander Głowacki, Alkaloid, Warszawa 2012.
Najgorsza książka to…
Najgorszą książką fantastyczną (o ile da się to w ogóle nazwać fantastyką), jaka, w moim mniemaniu, istnieje na całym bożym świecie, na tym łez padole, jest… <werble> Dziewczyna Wilkołaka. Dobra, przyznam od razu – nie czytałam jej całej. Zapoznałam się z fragmentami. Obszernymi fragmentami zebranymi w aż czterech częściach analizy tego wybitnego dzieła na jednym z portali. Podesłała mi to moja koleżanka redakcyjna. Boże, jaka byłam wtedy nieświadoma, niewinna i szczęśliwa, dopóki nie przeczytałam tego wszystkiego. Oczywiście, mimo tekstu, który wypalał mi oczy i ciął mózg, zostawiając na nim blizny, ja, masochistycznie, dobrnęłam do końca interpretacji. Mam skazę na psychice, traumę i pragnę zrobić oczu kąpiel, a tak w ogóle – gdzie są Faceci w czerni w tych ciężkich chwilach?! Generalnie książka opiera się na opisie życia Mileny (szkoda, że nie Karyny), która by chciała spółkować (nie mogę napisać tutaj ru…ać) najlepiej z każdym i wszędzie. Ale potem poznaje gościa, który jest wilkołakiem. No i jak on się przemienia w tego futrzaka, to tam jest naprawdę ostro, intymnie, szczegółowo i… chwila idę po wiadro.
Dobra, już. Na czym to ja…? Aha! Ogólnie wszystko rozbija się o to. Niby miała być jakaś fabuła, wyższy cel, ale ostatecznie sprowadzone to jest do nieustającego, agresywnego seksu z wilkołakiem i niezbyt bystrych dialogów i ciągłego zaznaczania, jaka to Milenka nie jest pociągająca i jak bardzo wszyscy chcą ją posiąść. Sarkastycznie stwierdzę, że jest miłość, jest pożądanie, jest cierpienie, jest zazdrość, także wiecie… Ale w momencie, gdy główna bohaterka udaje się do lasu oddać mocz (zostawiając swojego chłopaka-wilkołaka – ja nie czuję, jak rymuję, joł – przy samochodzie), podciera się i zauważa na chusteczce krew menstruacyjną i zamiast to gdzieś wyrzucić, to wraca do wspomnianego faceta, wkłada mu tę zużytą chusteczkę z moczem i krwią do kieszeni spodni, a on się podnieca, bo jara go jej zapach, to ja wam powiem, że mnie to przerasta i to tak mocno.
No i korekta. Dywizy? Nie znają. Spacje po znakach interpunkcyjnych? A co to? Zaczynanie zdania od dużej litery? Nah, man. To może chociaż spójna narracja? You wish! xD I ktoś się pod tym podpisał. Nie tylko autorka, ale też korektor, wydawnictwo. Że im nie wstyd. Jeśli mi nie wierzycie, jak bardzo złe to jest, to proponuję następujące czynności: wygooglajcie sobie okładkę Dziewczyny Wilkołaka autorstwa Izabeli Moniki Bill, albo odezwijcie się do mnie, to wam podeślę to, co czytałam, jeśli macie skłonności masochistyczne. Tylko żeby nie było, że nie ostrzegałam! W sumie, sytuację trochę ratują komentarze redaktorów analizujących to arcydzieło, ale i tak – wyryje wam się to w psychice. – Adrianna Rakowska
Opowieści z Narni (C. S. Lewis)
Pamiętam, że był to jeden z tych słonecznych i radosnych dni mojego dzieciństwa, kiedy poszliśmy z klasą do kina, zobaczyć „Opowieści z Narni”. Po seansie byłam nie tylko pod ogromnym wrażeniem, ale skrycie marzyłam o odnalezieniu podobnej magii w swoim życiu. Czas mijał, a żaden mebel nie dał mi przepustki do swojego baśniowego świata. Nie tak, to inaczej – stwierdziłam. Przeliczając pieniążki w moich dziecięcych kalkulacjach, zamówiłam wszystkie części sagi C. S. Lewisa.
Już po otwarciu przesyłki zdziwiłam się, że każda z części nie prezentuje się objętościowo zbyt dobrze. Film dostarczył tylu wrażeń, a tutaj tak niewiele stron? No dobrze…
W trakcie lektury moje rozczarowanie stale rosło – styl autora do mnie nie trafił. Nie poczułam ponownie tamtego świata, ani nie przejęły mnie losy bohaterów. Byłam pewna, że film stanowił jedynie przedsmak, a książka okaże się znacznie lepsza, ale tak się nie stało… – Paulina Czajka
Smutna historia braci Grossbart (Jesse Bullington)
Ja nie mam pojęcia co poszło nie tak, czy to tłumaczenie zawiniło, czy sam autor miał tak skomplikowaną wizję, której wydawca nie zrozumiał? Wiadomo, czasami jakieś zdanie lub nawet cały akapit mogą wymagać ponownego przeczytania, jednak jeśli jest tak z całym rozdziałem, to chyba nie można mówić o dobrej lekturze. Nie umiem nawet powiedzieć nic o samych bohaterach. Byli, bo byli. Uwikłani w zdarzenia, których nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Żałuję ogromnie. Zmęczyłam tę pozycję w dwa miesiące, siadałam do niej z poczuciem, że odbywam karę za najcięższe grzechy. – Aleksandra Woźniak
Trylogia Nevermore (Kelly Creagh)
Ciemność pochłania wszystko, ponieważ tak być musi. Tego koszmarka inspirowanego życiem i twórczością Edgara Allana Poego radzę omijać szerokim łukiem! Ta bardzo schematyczna młodzieżówka jest tak mroczna, że aż granatowa. Główni bohaterowie Varen i Isobel to uczniowie liceum, którzy wbrew różnicom charakteru – a nawet subkultur – zakochują się w sobie. Dziewczyna jest sympatyczną i wiecznie uśmiechniętą cheerleaderką, chłopak zamkniętym w sobie gotem. Brzmi znajomo, prawda?
Irytowało mnie w Nevermore właściwie wszystko. Infantylni bohaterowie, oniryczna konstrukcja świata, wątek miłosny, a zwłaszcza zakończenie… Moda na skomplikowanych, smutnych chłopców z problemami z wyrażaniem emocji i bezradne, głupiutkie – aczkolwiek bardzo uparte – dziewczątka, dawno już przeminęła. Nie polecam! – Wiktoria Mierzwińska
Turniej (Paweł Patucha)
Nie znam bardziej wtórnej, sztampowej i nudniejszej lektury niż Turniej. To przykład powieści, jakich w ogóle nie powinno się pisać. Psychologia postaci jest głęboka jak woda w kałuży. Życiowych historii w ogóle brak. Wszystko gdzieś pędzi, a bohaterowie nieustannie jedzą-piją-śpią-walczą-idą dalej. Nic poza tym. O, przepraszam, czasem zdarzają się też nieprzyzwoite sceny czy dialogi. Jednakże są one sztuczne, bardzo schematyczne i po prostu nierealne. A stylistyka? Przekonajcie się sami: [działo się] „kilka rzeczy jednocześnie, jedna po drugiej, lub wręcz równolegle” (str.32);„przeobrażać się w ciało nagiego człowieka” (str.31). Omijać, jeśli życie wam miłe! – Patrycja Wieleba
Twierdza Kimerydu (Magdalena Pioruńska)
Jeśli mam wymienić najgorszą książkę fantasy ever, to utwór Pioruńskiej sam ciśnie mi się na usta. Nigdy nie przeczytałem czegoś tak złego. Pozycja mająca traktować o życiu w świecie, gdzie wskrzeszono dinozaury, okazuje się studium poprzez kompleksy i choroby psychiczne głównych herosów. Chociaż herosi to za duże słowo. W ogóle wszystko w kontekście tego czegoś to za duże słowo. To abominacja zakrawająca miejscami o pornografię. Trzymajcie się od tego z dala. – Mikołaj Mielczarek
Węzeł światów: Dwa światy (Jacek Izworski)
Zdarzają się takie książki, których opis zapowiada coś dobrego, a w trakcie czytania, z każdą kolejną stroną okazuje się, że jednak coś w niej nie wyszło. A to fabuła się nie klei, bohaterowie są zupełnie nijacy, dialogi są drętwe, a o języku już lepiej nie wspominać. Niestety dokładnie tak było z Dwoma światami.
Młodzież zakochana w fantastyce, równoległe wszechświaty, magiczny artefakt i kraina do uratowania – po opisie książka zapowiadała się na naprawdę solidne YA w polskim wydaniu. I chociaż pomysł faktycznie był intrygujący, a świat przedstawiony zachwycał opisami fauny i flory (mięsne owoce rządzą!), to były to jedyne pozytywy tej książki. Cale szczęście, że chociaż nie była to długa lektura – zmarnowałam tylko kilka godzin. – Ewa Zielińska
Wojna Światła i Ciemności (Forest Blackwood)
To drugi tytuł, o którym mogę rzec, że należy go spalić za istnienie. Książka Forresta Blackwooda zasługuje na znalezienie się w tej topce przede wszystkim przez formę swojej treści. Tekst jest prymitywny i obdarzony językiem bardziej nadającym się do rozmów na zakrapianych imprezach, aniżeli do literatury. Poza tym nie uświadczyłem podziału na rozdziały, ani na pojedyncze zdania. Nie polecam, a wręcz odradzam. – Mikołaj Mielczarek
Grafika główna: Źródło