Niektórych twórczość uwielbiamy, innych omijamy szerokim łukiem. Niektórzy wzbudzają spore kontrowersje, jeśli chodzi o swoją prozę, inni trafiają na listy bestsellerów. Niektórzy wiedzą, jak pisać, inni niekoniecznie. Każdy autor czy autorka ma grono swoich oddanych fanów, ale znajdą się i tacy czytelnicy, którzy nie doceniają kunsztu pisarskiego danej osoby.
Nasz nowy cykl skupia się na warsztacie autorów fantastyki. Nasi redaktorzy przedstawią kilka zalet i wad stylu poszczególnych pisarzy. Na pierwszy ogień idzie Trudi Canavan.
Pabottyro: Trudi Canavan. To nazwisko zapewne nie raz obiło się o uszy fanom fantastyki. Niejeden z was z pewnością zapoznał się bliżej z jej twórczością. Dziś chcielibyśmy zaprezentować, jak my odbieramy pisarkę. Możecie mi wierzyć, głosy były podzielone.
Najpierw jednak kilka słów o naszej dzisiejszej bohaterce. Trudi Canavan urodziła się w 1969 roku w Australii. Nie zajmuje się wyłącznie pisaniem. Jest również ilustratorką i projektantką – szefową działu graficznego w czasopiśmie poświęconym fantasy i sci-fi. W 1999 zadebiutowała historią Szepty. Dzieci Mgły, jednak dopiero pierwszy tom Trylogii Czarnego Maga – Gildia Magów – przyniósł jej prawdziwy rozgłos i sławę. Dzięki temu stała się jedną z najpoczytniejszych autorek fantasy Wielkie Brytanii, Australii i USA. Wspomniana trylogia została uznana przez Nielsen BookScan za najbardziej udany debiut fantasy ostatniego dziesięciolecia.
Dlaczego jestem na tak?
Swoją przygodę z twórczością Trudi Canavan zaczęłam jako nastolatka. Czytałam Gildię Magów, mając plus minus jakieś trzynaście lat. Szukałam ciekawej książki, która zastąpiłaby uwielbianego Harry’ego Pottera. Pamiętam, że właśnie twórczość Canavan przyciągnęła moją uwagę, choć na początku wcale nie było tak kolorowo. Byłam wręcz negatywnie nastawiona do tej trylogii. Stwierdziłam, że będą to popłuczyny po serii o nastoletnim czarodzieju. Przecież autorka zaserwowała nam opowieść o młodej dzeiwczynie, wychowywanej przez wujostwo, nieświadomej swoich magicznych umiejętności, która… trafia do szkoły magii. Przebrnęłam jednak przez początek i… wkręciłam się. Spodobał mi się świat wykreowany przez Canavan. Kyralia, Gildia Magów, a także dzika i nieprzyjazna Sachaka. Doceniłam autorkę za wykreowanie skomplikowanej i bądź co bądź nieprzewidywanej historii. Choć wiem, że wielu nie podobało się zakończenie historii, ja należałam do tych, którzy stwierdzili, że takie rozwiązanie było o wiele ciekawsze i autorka nie boi się trudnych wyborów czy decyzji. Podobało mi się, że nie ugrzecznia swoich dzieł. Ktoś był wrednym „padalcem”, to był tak przedstawiony, Gildia Magów nie była rajem na ziemi, tylko szkołą przetrwania i życia, w której mogło spotkać cię coś złego, docinki ze strony kolegów były na porządku dziennym, a wstrętne kawały to nie było nic nadzwyczajnego.
Canavan potrafiła stworzyć bohaterów, których pamiętam po dziś dzień, a to jest naprawdę ogromny plus, bo niejednokrotnie tydzień po przeczytaniu książki muszę się zastanawiać, o czym była, a imiona postaci są niedostępne niczym dalekie galaktyki. Tutaj nie mam z tym żadnego problemu! Rothen, który zawsze kojarzył mi się z przysłowiowym dobrym dziadkiem opowiadającym bajki na dobranoc, Dannyl idealny kandydat na przyjaciela, Dorrien na potencjalnego faceta, a tajemniczy Akkarin (przychodzą mi do głowy niestosowne myśli) był… no… ochy <3!
Dodatkowym atutem książki było niewątpliwie pokazanie historii z kilku perspektyw. Dzięki temu czytelnik mógł nie tylko poznać świat magii, ale również zagłębić się w przestępczym półświatku. Autorka potrafiła pokazać wielorakość ludzkich charakterów, uprzedzenia kulturowe oraz społeczne. Muszę przyznać, że podobało mi się przedstawienie wątku homoseksualnego, nie w kategoriach czegoś złego. Było to ukazane ze smakiem, nienarzucająco się, ale jednak niosło ze sobą przekaz tolerancji. Wydaje mi się, że jest to bardzo potrzebne w obecnych czasach.
Intrygi, tajemnice, magia (nie tylko biała), knowania polityczne, ciekawa historia i bohaterowie zapadający w pamięci sprawili, że trylogia do dziś jest jedną z moich ulubionych pozycji i wracam do niej z wielkim sentymentem. Co prawda kolejna seria – Trylogia Zdrajcy – nie podobała mi się już tak bardzo i mam jej o wiele więcej do zarzucenia. (W szczególności hejtuję całą sobą zakończenie! Autorko, co cię podkusiło?!).
Przede mną jeszcze Prawo Millennium oraz Era Pięciorga. (Utknęłam na Kapłance w bieli i nie mogę jakoś ruszyć dalej. Planuję jednak kolejne podejście). U każdego autora znajdą się plusy i minusy. Akurat dla mnie Trudi Canavan jest pisarką, która się przebiła i w jakiś sposób nawet mnie zainspirowała (robiłam projekt na zaliczenie przedmiotu z informatyki oparty właśnie o Trylogię Czarnego Maga). Nie wiem, czy gdybym po raz pierwszy czytała jej książki teraz, również by mi się spodobały, czy jednak stwierdziłabym, że to wszystko jest szyte grubymi nićmi i ogólnie nie jest to warte mojego czasu. Kto wie, mogłoby być i tak. Pisząc jednak ten tekst, znów mam ochotę sięgnąć po którąś z części pierwszej trylogii autorki i zanurzyć się w tym magicznym świecie.
Nerumawa: O Trudi Canavan usłyszałem jakiś czas temu, za sprawą echa, jakim odbiła się jej słynna Trylogia Czarnego Maga. Jakoś klimaty podobne do Pottera mnie nie zachwycają, więc nigdy nie sięgnąłem ani po tę pozycję, ani po późniejsze, chociażby Trylogię Zdrajcy. Miałem za to do czynienia z Erą Pięciorga, która skutecznie zraziła mnie do autorki. Ale po kolei.
Dobra fabuła nie maskuje braków warsztatowych
Paradoksalnie Era Pięciorga nawet mi się spodobała. Bardzo ciekawa fabuła, wyraziści bohaterowie, ogromny świat – po prostu nie ma się do czego przyczepić. Pozornie rzecz jasna.
Gdyby tę trylogię napisał powiedzmy Sanderson czy chociażby Pratchett, prawdopodobnie weszłaby do kanonu fantasy. Ale nie w przypadku Trudi. Autorka ma ogromne problemy ze swoim warsztatem. Czego przykładem jest chociażby to, że wprowadza do powieści nazwy własne, których nie wyjaśnia, jak chociażby urocze zwierzątko Veez. Ot nagle ta nazwa się pojawia i przez całe trzy tomy zastanawiałem się, jaką ta istota ma aparycję. Jedyne, co mi się nasuwa na podstawie wzmianek w dialogach, że to jakiś futrzak. Nie mam bladego pojęcia, jak on wygląda, a w książce nie odnajdzie się żadnego opisu. Już enigmatyczny Czatownik z Wody z Władcy Pierścieni jest łatwiejszy do zobrazowania, pomimo że pojawia się dosłownie na chwilę w jednym rozdziale. A tutaj to coś przewija się na praktycznie każdej stronie trzech tomów.
Kolejnym zarzutem jest niekonsekwencja w opisywaniu ras i postaci. Przykład? Lud Si, który został zobrazowany jako humanoidy posiadające skrzydła jak nietoperze. Wiadomo, jak są na ziemi, mogą chwytać i powiedzmy używać narzędzi (z trudem, ale jednak), ale w powietrzu nie powinno to być do pomyślenia (nawet z wynalazkiem umożliwiającym im używanie dmuchawek). A tutaj powiedziane jest wprost, że jeden z przedstawicieli tego ludu w trakcie lotu przeładował dmuchawkę, tudzież chwycił włócznię. Jak to jest możliwe? Może autorka wie, gdyż w książce odpowiedzi na to nie znajdziemy.
Kolejnym, co mam do zarzucenia, są opisy. Najważniejszy element budowy świata to zobrazowanie go. Tutaj ten obraz owszem dość dobrze pokazuje nam postacie ludzi i bogów, ale teren i miasta zostały potraktowane po macoszemu. Przeważnie bohaterowie podróżują przez ogromne puste obszary, na których nie mieszka praktycznie nikt i gdzie nic nie ma. Miasta za to składają się z głównych budowli, a o domach mieszkalnych autorka praktycznie zapomina. Owszem, są wzmiankowane, ale tylko wzmiankowane.
No i na sam koniec wytykam Canavan nieumiejętność prowadzenia narracji. Czytałem wiele, ale nie książkę, w której chce się zamordować narratora za nudę. Naprawdę, już pamiętna Twierdza Kimerydu była lepsza pod tym względem.
Podsumowując, do Trudi się nie przekonam i uważam, że jej gwiazda na firmamencie fantastyki powinna jak najszybciej zgasnąć. Autorka ma ogromne problemy z warsztatem i nie umie dobrze opowiadać skądinąd fajnej historii. Rozumiem, że Era Pięciorga nie stanowi odpowiedniej podstawy, by aż tak wytykać Canavan błędy, ale zostałem przez tę serię odrzucony i zmaltretowany literacko, więc niestety miałem do tego prawo.