Site icon Ostatnia Tawerna

„Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara” – recenzja filmu

… i kolejna butelka rumu

Recenzja może zawierać kilka spoilerów

Ahoj, kamraci! Walt Disney kolejny raz postanowił zabrać miłośników pirackich historyjek w niezapomnianą morską przygodę, podczas której czekają na nich tajemnicze skarby, ale także uzbrojeni po zęby przeciwnicy. Po kilku latach przerwy, postanowiono wskrzesić opowieść o szalonym Jacku Sparrowie – bohatera uzależnionego od trzech rzeczy: mocnego trunku, swojej łajby oraz wpadania w tarapaty.

Czwarta część Piratów z Karaibów, Na nieznanych wodach, okazała się sporym rozczarowaniem – główny bohater nie był zabawny, fabuła nie wciągała, nowe postaci denerwowały, zabrakło klimatu trzech wcześniejszych filmów. Nic więc dziwnego, że na kilka lat Disney porzucił ten piracki świat. Trudno jednak prędzej czy później nie wrócić do historii, która zyskała sobie sympatię tak wielu widzów, a że przy okazji obecnie trwa nieustanna moda na odświeżanie kultowych opowieści, ta o Jacku przecież nie mogła dłużej leżeć zamknięta w skrzyni na dnie oceanu, prawda?

Disney zrobił więc wszystko, by wyprodukować kolejnych Piratów z Karaibów, tym razem tak jak trzeba – z odpowiednią obsadą, ciekawym motywem przewodnim i sporą dawką humoru, z którego słynnie ta seria, nie licząc tej nieszczęsnej czwartej odsłony. Czy rzeczywiście powrót do korzeni okazał się dobrym posunięciem? Nie do końca.

Zdjęcie z filmu „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara”

Jack stracił Czarną Perłę i szacunek kamratów, teraz na szerokich wodach króluje Kapitan Hector Barbossa. Sparrow natomiast robi to, co mu wychodzi najlepiej – pije, naraża się Anglikom i ucieka przed kolejnymi napastnikami. Pewnego dnia na swojej drodze spotyka Carinę, dziewczynę zakochaną w gwiazdach, przez jej naukowe podejście do życia i sporą wiedzę bohaterka zostaje oskarżona o paranie się magią, oraz Henry’ego, syna związanego klątwą z Latającym Holendrem Willa Turnera. Chłopiec pragnie odnaleźć legendarny Trójząb Posejdona, dzięki niemu może bowiem uwolnić swojego ojca, jednak by dotrzeć do celu jego wyprawy musi odnaleźć pewną mapę. Tak się składa, że w jej posiadaniu jest właśnie podejrzana o bycie czarownicą Carina. A gdzie w tym wszystkim Jack? Cóż, przecież Sparrow zawsze musi znajdować się w centrum wydarzeń, a wyprawa po mityczny artefakt w miejsce, którego nie ma na żadnej z map, brzmi intrygująco. Poza tym Trójząb jest jedyną rzeczą, jaka może powstrzymać Kapitana Salazara, wroga Jacka, przed zabiciem protagonisty.

Mamy więc kolejną piracką przygodę do tajemniczego miejsca w celu odnalezienia niezwykle wartościowego, magicznego przedmiotu. I o ile sama historia wokół Trójzębu okazała się ciekawa, szukanie drogi w gwiazdach, opowieść kryjąca się za Dziennikiem Galileusza, o tyle widz może poczuć swego rodzaju zmęczenie materiałem. Bo ile można pokazywać nam to samo, tylko pod płaszczykiem innej klątwy i artefaktu? Twórcy nowych Piratów z Karaibów nie wpadli na żaden oryginalny koncept, wplecenie do fabuły nieznanych dotąd bohaterów nie gwarantuje sukcesu produkcji, potrzeba czegoś więcej.

Zdjęcie z filmu „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara”

Ile razy można wykorzystywać w tej samej opowieści motyw klątwy? W Zemście Salazara pojawia się następny antagonista, który ma na pieńki z Jackiem, i pragnie dorwać niesfornego pirata, by przeciągnąć go pod kilem. Przez większą część produkcji obserwujemy morskie pościgi, by wreszcie dotrzeć do punktu kulminacyjnego, czyli spotkania wrogów. Przecież to wszystko już było. Tak samo jak widzieliśmy już Sparrowa w więzieniu, bliskiego śmierci, tym razem jednak z opresji ratuje go inny Turner. A trójca poszukiwaczy – chłopiec, dziewczyna i pirat? To także brzmi znajomo, prawda? Twórcy nie chcą przełamywać schematu, nie dają nam nic nowego, co stałoby się znakiem rozpoznawczym nowej serii.

I jeszcze ten zmarnowany potencjał… Wcześniejsze części, mam na myśli te warte zapamiętania, czyli pierwszą, drugą i trzecią, naprawdę trzymały widza w napięciu. Do tego nigdy nie zapomnę tych wspaniałych batalii morskich, naprawdę miałam nadzieję, że i w tym filmie zobaczę jakąś niesamowitą bitwę, srodze się jednak rozczarowałam. Czekałam na moment, kiedy nastąpi starcie nieumarłych – Willa Turnera i Salazara, twórcy mogli znakomicie połączyć oba te wątki, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Skupiono się na morskich pościgach i poszukiwaniu tajemniczej wyspy.

Zdjęcie z filmu „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara”

Nawet zakończenie, ostateczne starcie, nie wywołało we mnie większych emocji. Ot wymachiwanie szabelkami i kilka machnięć Trójzębem. Wprawdzie trudno w przypadku Zemsty Salazara mówić o takich rozczarowaniu jak po Na nieznanych wodach, jednak trudno również porównać tę opowieść do chociażby Klątwy Czarnej Perły czy Skrzyni umarlaka. Nie jest tragicznie, jednak mogło być lepiej.

Sam Jack Sparrow zaczyna powoli nużyć – ciągle to samo zachowanie, nie widać żadnego progresu u tej postaci, czasami chciałoby się potrząsnąć bohaterem i zabrać mu tę buteleczkę rumu. A jak sprawdził się nowy narybek – Brenton Thwaites w roli Henry’ego oraz Kaya Scodelario jako Carina? Całkiem dobrze – aktor i aktorka dali z siebie wszystko; ich charaktery mają własną historię, ta kryjąca się za postacią protagonistki okazuje się niezwykle interesująca, są wyraziste i odgrywają jakąś rolę. Także Javier Bardem jako Kapitan Salazar nie rozczarowuje.

Zdjęcie z filmu „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara”

I jest jeszcze humor. Tego w najnowszej części Piratów z Karaibów na pewno nie zabrakło. Śmiem nawet twierdzić, że jest tutaj go całkiem sporo. Pamiętacie pościg w kulach przez wyspę w jednej z wcześniejszych odsłon produkcji? Tutaj mamy coś o wiele bardziej spektakularnego i zabawnego. Jeżeli chodzi o kwestię humoru w obrazie, twórcy rzeczywiście się postarali – widz prawie przez cały film uśmiecha się pod nosem.

Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara nie okazali się tym, czego się spodziewałam. Produkcja ma swoje wzloty i upadki, największym z nich okazuje się ta nieszczęśliwa powtarzalność. Jest tyle ciekawych historii o piratach, z których można czerpać idee, po co bawić się w odgrzewanie starego kotleta, kiedy można widzom zaserwować coś nowego? Nie stwierdzę jednak, że nowa odsłona przygód Sparrowa to zmarnowany potencjał. Pojawia się kilka scen, które są bardzo dobre (choćby taka jedna związana z kradzieżą złota). Do tego dochodzą jeszcze humor, ścieżka dźwiękowa i niesamowite efekty specjalne, poza jednym – odmłodzeniem Jacka. Jeżeli jeszcze zastanawiacie się, czy pójść na ten film, czy przypadkiem nie wyszło z tego kolejne Na nieznanych wodach, śpieszę was uspokoić – jest o wiele lepiej. Może nie bardzo dobrze, ale dla kilku momentów warto wybrać się na ten obraz do kina.

Zdjęcie z filmu „Piraci z Karaibów. Zemsta Salazara”

Exit mobile version