Site icon Ostatnia Tawerna

„Pieśń i krzyk” – ostatni tom w cyklu Jacka Łukawskiego. Recenzja przedpremierowa

Ostatnia część cyklu „Krainy martwej ziemi” Jacka Łukawskiego jest dobra. I chyba to najlepiej określa ten tom.

Ostatnie spotkanie z Martwicą i cyklem Jacka Łukawskiego wzbudziło moje mieszane uczucia. Mam też spore trudności z oceną tej książki, pomimo tego, że przecież niczego jej nie brakuje. Wszystko się dzieje, ale jakby nie wydarza się nic. Spróbujmy rozgryźć ten orzech.

Pierwszy problem napotkałam już na początku. Świat stworzony przez Łukawskiego jest doprawdy godny podziwu. Jest też całkiem spory, więc szybko można się w nim pogubić, zwłaszcza że pomiędzy ostatnim wydanym tomem a Pieśnią i krzykiem minął dobry rok. Stanęłam przed ścianą, bo mój egzemplarz niestety nie posiada mapy. Mam cichą nadzieję, że recenzencka wersja (elektroniczna) jest po prostu okrojona z tego i fizycznie wydawnictwo wyposażyło w nią książkę. Inaczej serdecznie współczuję komuś, kto będzie próbował połapać się w nazwach. Mnie uratował internet i mapka, którą Wydawnictwo SQN umieściło na swojej stronie.

Kiedy udało mi się rozpracować geografię, autor zrzucił mi na głowę masę bohaterów. I przez masę, mam na myśli masę. Z jednej strony podziwiam Łukawskiego za stworzenie takiej ilości postaci, nadanie im wszystkim charakterów i cech, marzeń i celów, ale z drugiej miałam ochotę w połowie książki krzyknąć, że już naprawdę wystarczy. Spotykamy starych i dobrze nam znanych bohaterów, jak Arthorn czy Valeska, ale pojawiają się osoby, które w sumie niewiele wnoszą do fabuły, a po chwili już nikt o nich nie pamięta, bo umierają. Bardzo trudno było mi w pewnym momencie nadążyć za tym, kto gdzie się znajduje i kim jest. Dużo tego, panie autorze.

Naprawdę nie dzieje się nic

Kilka razy miałam wrażenie, że pomimo przeczytania dość sporej objętości tekstu, nic się nie wydarzyło. Z jednej strony skaczemy po przeróżnych miejscach, by autor mógł nam pokazać, co dzieje się u wszystkich postaci, z drugiej te postaci jednak niewiele robią. Idą, rozmawiają, dyskutują, lecą gdzieś na statku, ale w gruncie rzeczy fabuła tkwi w miejscu.

Z ciekawości zajrzałam na profil facebookowy Łukawskiego i znalazłam post, a w nim potwierdzenie tego, co wydaje mi się największym problemem książki – za dużo. Sam autor pisze tam, że w trakcie korekty jacyś poboczni bohaterowie zostają usunięci, ze względu na ich wątpliwą przydatność w fabule. Myślę, że nożyczki edytorskie były bardzo łaskawe. Autor stworzył naprawdę ciekawy świat, ogromny, z mnóstwem niesamowitości. Gdzie się nie obrócimy, tam czeka na nas coś nowego. Jest tego tak wiele, że autor postanowił przemycić jak najwięcej do ostatniego tomu, tak na pożegnanie. I o ile intencje doskonale rozumiem, to niestety mocno na tym cierpi sama książka, a szkoda, bo gdyby pominąć zbędne nadbudówki, otrzymalibyśmy świetne zakończenie cyklu.

Poprawnie i bez wodotrysków

Łukawski bardzo zgrabnie wplata w swój świat elementy współczesnej popkultury, takie drobne smaczki i mrugnięcia okiem, których odkrywanie sprawiało mi wielką przyjemność. Żeby za wiele nie zdradzać, napiszę tylko, że naigrywanie się z rogatych hełmów wikińskich i tronu z mieczy uważam za mistrzostwo.

Bardzo żałuję, że Jacek Łukawski nie miał więcej czasu na dopracowanie tej części. Z jednej strony to dobre i solidne zakończenie cyklu, który przecież jest debiutem powieściowym autora, z drugiej jednak pozostaje wrażenie, że zabrakło cierpliwości i dostaliśmy bardzo poprawną powieść.

 

Nasza ocena: 7,2/10

Książka, która ma wszystkie elementy jakie powinno mieć dobre fantasy. Wszystkie i trochę za dużo innych.

Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 6/10
Styl: 8/10
Korekta i redakcja: 7/10
Exit mobile version