Do tej pory pamiętam moje pierwsze spotkanie z twórczością Brandona Mulla. Zaczęło się całkiem niewinnie, od ujrzenia w księgarni niesamowitej oprawy pierwszego tomu serii Baśniobór. Tak, zdrowa na ciele i umyśle przyznaję się do bycia srokową okładką, najpierw patrzę na obwolutę, a dopiero potem na blurb; przynajmniej gdy mam do czynienia z nieznanymi mi jeszcze pisarzami i pisarkami. Wtedy nie znałam jeszcze Brandona Mulla, to była jego pierwsza książka wydana w naszym kraju. Okładka okazała się naprawdę zjawiskowa, do tego ten kuszący tytuł – Baśniobór – sugerujący, że historia będzie miała coś wspólnego z baśnią, to wszystko sprawiło, że nie mogłam przejść obojętnie obok tej pozycji.
Zakupiona powieść nie rozczarowała mnie, co więcej, po lekturze tej książki zakochałam się w twórczości Mulla. Niby pisze dla młodych czytelników, głównymi bohaterami jego pozycji są nastolatki, ale jego opowieści spodobają się czytelnikowi w każdym wieku, wystarczy, że odbiorca uwielbia podróżować po niesamowitych czytelniczych światach i śledzić przygody nietuzinkowych bohaterów. Gdzieś obok tego pojawiają się także baśniowe stwory i szczypta, czasami nawet cała chochla, magii.
Po Baśnioborze przyszedł czas na inną serię – Pozaświatowców, może nie tak dobrą jak wcześniejszy cykl, ale także zasługującą na uwagę i peany na część niesamowitej wyobraźni jej autora. Po niej natomiast swoją premierę miało Pięć Królestw. Strażnicy kryształów to trzeci tom serii pełnej czarów i wartkiej akcji, to także kolejna historia, która pokazuje, że Mull doskonale wie, jak stworzyć barwny i oryginalny świat, gdzie nie istnieje coś takiego jak twórcze ograniczenia. Pisarz puszcza wodze swojej fantazji i robi to w taki sposób, że czytelnik nie ma wrażenia przesytu, niesamowitości wymyślone przez autora nie przytłaczają odbiorcy, wręcz przeciwnie.
Cole i jego przyjaciele poszukują Konstancji, kolejnej siostry Miry. Tym razem muszą dotrzeć do Zeropolis, co nie będzie łatwe, ich śladem podążają bowiem wysłannicy Łowcy, któremu zależy na schwytaniu bohaterów, szczególnie jednego z nich. Postaciom udaje się jednak umknąć prześladowcy i cali i bezpieczni docierają do nowego królestwa. Ich sielanka nie trwa jednak długo, na horyzoncie bardzo szybko pojawiają się pierwsze niebezpieczeństwa. Jedynym sposobem na poradzenie sobie w nieznanym mieście jest odnalezienie Niewidzialnych, rebeliantów pragnących obalić króla Stafforda. Jak można łatwo się domyślić, na Cole’a i jego znajomych czeka wiele niebezpieczeństw. A jednym z nich jest… smok.
W trzecim tomie czytelnik zostaje przeniesiony do nowego królestwa, zupełnie innego od dotychczas poznanych. W nim również działa magia i formownictwo, ale nie w taki sposób jak choćby w Sambrii czy Elloweer. Zeropolis przypomina nasz świat, wysokie wieżowce, komputery, samochody, dowody tożsamości… To wszystko i wiele innych wynalazków znane jest mieszkańcom tego królestwa. Oczywiście Mull nie poprzestał na przeniesieniu do książki rzeczy pojawiających się w naszym codziennym życiu, musiał włączyć swój gen tworzenia i takim oto sposobem powstał świat z jednej strony podobny do naszego, z drugiej całkowicie inny.
W Zeropolis cała technologia działa dzięki bezprzewodowej elektryczności, której źródłami są kryształy energetyczne. I to właśnie utrzymaniem w nich energii czy odpowiednim dostrojeniem do danej rzeczy zajmują się tutejsi formiści, jak choćby iskrownicy. Kable? Zbędne ograniczenie, tutaj działa magia, zamknięta w kryształach.
Mull nie poprzestał jednak na tej jednej zmianie, stworzył mnóstwo urządzeń, i oczywiście odpowiednio je nazwał. Mieszkańcy Zeropolis poruszają się pojazdami, zwanymi lewiautami, których jednak nie prowadzą, auta same przemieszczają się w odpowiednim kierunku. I, w przeciwieństwie do tego, co się dzieje w naszej rzeczywistości, w krainie Mulla nie dochodzi do wypadków drogowych. Kryształy i ich odpowiednie zaprogramowanie sprawiają, że wszelkie kolizje są niemożliwe.
Brandon jest znany ze swojego literackiego zamiłowania do zabawy słowami. Każdy twór musi przecież odpowiednio nazwać, nic skomplikowanego, zwykłe słowotwórstwo, jednak to właśnie jedna z najbardziej charakterystycznych cech pisarza. Mull nie tylko uwielbia tworzyć nowe światy, z nowymi wynalazkami czy stworami, ale także odpowiednio nazwać swoje „dzieci”. Lewiauto, chronisukno, wojdeska,klejpiana to nieliczne przykłady zabawy wyrazami autora. Bardzo ważne jest to, że nie trzeba być alfą i omegą, by odkryć co kryje się pod tymi dziwnymi nazwami.
Skoro już autor sięgnął po technologię, nie mógł zapomnieć o jednym – dronach i robotach. Miłośnicy Gwiezdnych wojen znajdą w tym tomie smaczki dla siebie. Nie dość, że pojawia się dość ciekawie poprowadzony wątek rebelii, choć nie tak krwawy jak w Łotrze 1, to jeszcze mamy mechaniczne zabaweczki, których po prostu nie da się nie pokochać. R2-D2? BB-8? Nic z tych rzeczy. Poznajcie Pomagiera, małego robocika, który doskonale wie, jak skraść uwagę czytelnika.
Strażnicy kryształów to jak do tej pory najlepsza część Pięciu Królestw. Każda strona to nowy wątek, który odbiorca śledzi z zapartym tchem, widać rozwój bohaterów, żaden z nich nie jest idealną postacią, popełniają błędy, na których się uczą, do tego Mull zaserwował zwrot akcji, jakiego nikt się nie spodziewał, mogę tylko napisać, że ma to związek z Colem. Oby czwarta część przyniosła tak dużą radość z czytania jak Strażnicy kryształów.