Site icon Ostatnia Tawerna

„Ouija: Narodziny zła” – recenzja filmu

Ghost stories jest źródełkiem, które nigdy nie wysycha. Co roku pojawiają się nowe filmy grozy należące do tego podgatunku, niektóre opowiadają o nawiedzonych domach, inne o zaczarowanych przedmiotach, jeszcze inne o opętaniu jakiejś osoby, najczęściej dziecka i przeprowadzanych na niej egzorcyzmach. Widzicie stary dom na uboczu, do którego wprowadza się rodzina? Na pewno będzie nawiedzony. Albo jakąś przerażającą laleczkę? Zapewne też znajduje się w niej jakaś żądna krwi dusza. Twoje dziecko zaczyna się dziwnie zachowywać, mówić głosami innych osób albo w językach, jakich nie zna? Wiedz, że coś się dzieje!

Oczywiście w większości przypadków bohaterowie sami proszą się o nieszczęścia, choćby wtedy, kiedy zaczynają bawić się w przywoływanie duchów. Jedna z zasad przetrwania: zostaw świat duchów w spokoju. Niewinna zabawa może zamienić się w  walkę o przeżycie, o czym przekonały się bohaterki produkcji Ouija: Narodziny zła.

Chciałoby się napisać, typowa amerykańska rodzina. W tym przypadku jednak nie mamy do czynienia z taką familią, co jest pewnym odstępstwem od klisz w tego typu horrorze. Alice Zander i jej dwie córki, Lina oraz Doris, prowadzą dość nietypowe życie. Po śmierci ojca dziewczynek, bohaterki musiały znaleźć swój sposób na życie, i zarabianie pieniędzy, wybór padł na seanse spirytystyczne. Tak, dobrze widzicie, protagonistki zajmują się przywoływaniem duchów. W przynajmniej tak wydaje się na pierwszy rzut oka, gdyż prawda okazuje się zupełnie inna. Bohaterki nie wzywają tak naprawdę duchów, po prostu wiedzą, jak sprytnie oszukać swoich klientów. Wystarczy odpowiedni stół z mechanizmem, przebrana za ducha osoba i kilka innych prostych sztuczek, by móc naciągać naiwnych ludzi. Oczywiście, jak bardzo łatwo się domyśleć, w pewnym momencie sprawy wymykają się z rąk i zaczynają dziać się złe rzeczy.

A wszystkiemu winien jeden przedmiot: tabliczka Ouija. Bo używanie tego instrumentu do rozmowy z duchami wcale nie jest takie proste. Tak, tabliczka ma swoją instrukcję obsługi, a brzmi conajmniej więcej tak: Nigdy nie używaj Ouija w samotności, nigdy nie używaj Ouija na cmentarzu, zawsze żegnaj się z duchami… Ale czy bohaterki przejmują się takimi zabawnymi zakazami? Oczywiście, że nie.

Mamy więc kolejny film o duchach. I w sumie można się przyzwyczaić do tego, że twórcy lubują się w serwowaniu widzom właśnie takich historii. Nie ma nawet w tym nic złego, oczywiście o ile film okazuje się dobry, czyli straszny. Niestety Ouija to przewidywalna produkcja, która nie dodaje do ghost stories nic nowego.

Mamy trzy bohaterki, które nie wierzą, że istnieje coś takiego jak świat duchów. No dobrze, dwie z nich nie wierzą, bo trzecia to dziewięcioletnia dziewczynka, która jeszcze wielu spraw nie rozumie. Pewnego dnia do ich domu trafia magiczna tabliczka i wtedy całe podejście protagonistek do duchów i kontaktowania się z nimi zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Przewidywalne, prawda?

Kolejny znany wątek to oczywiście fakt, że duchy, z którymi zaczynają rozmawiać postaci, nie są dobre. Przecież musi się co dziać, coś, co zmrozi widzowi krew w żyłach, przynajmniej z założenia. Dlatego w pewnym momencie następuje opętania. Zgadnijcie kogo? Matki, dorosłej córki czy może najmłodszej? Tutaj też wybór okazuje się bardzo oczywisty. A sposób zawładnięcia ciałem jednej z protagonistek wprost żałosny. Bo przecież ducha trzeba zjeść, a że przy okazji demon wygląda jak wysmarowany ropą szkielet… Tak, to na pewno wyjdzie bardzo strasznie.

W końcu pozostali, ci nie opętani bohaterowie, dodają dwa do dwóch i dochodzą do wniosku, że coś się dzieje z jedną z postaci. I teraz kolejna zagadka – kogo nie może zabraknąć w filmach o duchach? I nie, nie mam na myśli poltergeista. Podpowiem wam, księdza. Tak, duchowny także pojawia się w tej produkcji. I to on zaczyna bawić się w detektywa, który próbuje rozwikłać zagadkę pochodzenia duchów.

I w tym momencie w filmie pojawia się wątek II wojny światowej, eksperymenty przeprowadzane przez Niemców na więźniach żydowskiego pochodzenia. A wszystko to prowadzi do genezy zła, które nie daje żyć bohaterkom. I nie, cała ta teoria nie brzmi jakoś specjalnie wiarygodnie. Twórcy musieli znaleźć jakieś wyjaśnienie dla nadprzyrodzonych zjawisk i opętania. I owszem, zrobili to, tylko cała ta historia wyjaśniająca to, co się dzieje w domu Zanderów nie do końca przemawia do widza, nie przekonuje go.

A sam finał potyczki z siłami zła? Więcej absurdu i zera wyobraźni nie można było pokazać odbiorcom. Przynajmniej zakończenie mogłoby być godne horroru. A tak to mamy chodzącą po ścianach i suficie dziewczynkę, szeptanie do ucha bohaterom, kilka trupów, i tak z góry wiadomo, kto zginie, i nie satysfakcjonujące rozwiązanie finalne.

Dobrze, może w takim razie klimat był tak, jak powinien być? Może coś okazała się przerażające i widz podskoczył w fotelu sali kinowej? Nie, odbiorca nie bał się ani przez chwilę, choć trzeba przyznać, że w filmie pojawiło się kilka momentów, jakieś dwa albo trzy, gdzie czuć było potencjał na dobrą scenę grozy. Ale tylko czuć, bo w ostateczności twórcy nie wykorzystali tego potencjału.

Ouija: Narodziny zła to tak naprawdę bardzo nudny horror, który może i spełnia jakieś kryteria tego gatunku, w końcu pojawiają się duchy i mamy nawiedzenie, ale jeżeli chodzi o klimat i historię trudno mówić tutaj o czymś udanym. Widz nie boi się, wie, do czego to wszystko doprowadzi, a przez trailer wie nawet, kto zginie. Tak, zapowiedź produkcji pokazała, jak ginie jedna z postaci. Czy warto obejrzeć tę produkcję? Niekoniecznie.

Exit mobile version