Site icon Ostatnia Tawerna

Osobliwa dorosłość – „Osobliwy dom Pani Peregrine”

Rzeczywistość zbyt okrutna, by dała się opowiedzieć wprost. Zostaje więc ukryta pod płaszczykiem baśni. Baśń jednak wyrosła z mitu i choć kończy się dobrze, w swojej pierwotnej, nieuładzonej wersji bywała okrutna. Tim Burton, w ekranizacji powieści „Osobliwy dom Pani Peregrine” autorstwa amerykańskiego pisarza Ransoma Riggsa, zdaje się mieć tego świadomość.

Reżyser, umiejętnie wykorzystując muzykę i obraz, wprowadza napięcie niemal od samego początku, któremu bliżej do tego z powieści grozy niż baśni. Brak tu ferii barw, baśniowości w jej jasnym wymiarze, której jakiej można by się spodziewać po zwiastunie, zamiast tego witają nas stare, wyblakłe zdjęcia, fotografie koloru sepii, a na nich niewyraźne postaci w jasnych ubraniach, trochę straszne, przywodzące na myśl duchy, a jeszcze bardziej gabinety osobliwości czy dziwolągi pokazywane w cyrkach i oglądane za opłatą. To w końcu „Osobliwy dom Pani Peregrine”. W tle niepokojąca muzyka. Ta świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa towarzyszyć będzie widzowi przez cały film.

Mimo nuty grozy, to baśń jest punktem wyjścia dla przyjętej konwencji. Z jednej strony mamy tu cały wymyślony świat, rządzący się własnymi prawami i zasadami. Z drugiej zawiązanie akcji przywodzi trochę  na myśl rozwiązanie znane z „Labiryntu Fauna”. W końcu i Podobnie jak tam, tak i w filmie Tima Burtona historia przechodzi w nierzeczywistość, wyraża się na sposób baśniowy, symbolami, zbyt okrutna, by dała się opowiedzieć  wprost. ReżyserFilm porusza więc problematykę psychologiczną, tematykę śmierci i dojrzewania.

Śmierć, podobnie jak wchodzenieZarówno śmierć jak i wchodzenie w dorosłość, to punkty graniczne w życiu człowieka. W „Osobliwym domu Pani Peregrine” spotykają się oba. W kulturach tradycyjnych takim momentom towarzyszył rytuał, inicjacja była konieczna, by jednostka mogła zmienić swój status w społeczeństwie. Bohater musiał symbolicznie umrzeć, aby narodzić się na nowo. W mitach odpowiadało temu zejście do piekieł, czy też pokonanie potwora. Zresztą mit uzupełniał rytuał, nawiązywał do niego, stanowił jego reaktualizację. Baśń  przejęła  funkcję jednego i drugiego. Z nich wszystkich — mitu, rytuału oraz baśni — czerpie fantastyka.

Ekranizacja powieści Ransoma Riggsa nawiązuje po trochu do każdej z wymienionych form. Po początku, w którym pobrzmiewają wyraźne echa grozy, większa część filmu utrzymana jest w konwencji baśniowej, by na koniec przejść w fantastykę. Baśń widać szczególnie po estetyce. Baśniowy jest dom pani Peregrine, baśniowe są barwy i postaci. Te ostatnie to charakterystyczne, osobliwe portrety, uchwycone statycznie, zatrzymane w swojej pętli. Wyróżnikiem po części mitu, a po części baśni są potwory. Tych ostatnich nie brakuje. Ponadto naruszenie zasad zaburza ład, to również echo mitu, ponieważ jest to ład w wymiarze kosmicznym, grożący zagładą całego świata przedstawionego. Osobliwi, którzy próbują uzyskać nieśmiertelność poza pętlą czasową, niszczą nie tylko własną osobowość, z ludzi przemieniając się w potwory, ale także wszystko wokół. W momencie, gdy pojawia się zagrożenie, zamienia się konwencja filmu, statyka obrazu ustępuje miejsca dynamice akcji. To już nie postaci charakterystyczne, ale ich działanie budują napięcie.

Jednak „Osobliwy dom pani Peregrine” wygrywa tak naprawdę elementami nawiązującymi do powieści grozy. Baśń jest blisko kiczu, momentami go przekracza i nie ratuje tego nawet groteskowość Tima Burtona, jego przerysowane postaci pozwalające, które pozwalają patrzeć na wszystko z przymrużeniem oka. Jednak historia stopniowo porzuca także baśniową symbolikę, reżyser za bardzo skupia się na snuciu samej opowieści, która zamiast nabierać dynamiki, paradoksalnie ją wytraca. Fabuła wydaje się nieco naciągana, dorośli zbyt bezradni, sceny nieco śmieszne. Całość zbyt przewidywalna. Chciałoby się na koniec więcej grozy właśnie. Grozy obecnej tak bardzo na początku filmu, w starych zdjęciach, w życiorysie dziadka i niepokojących odniesieniach do wojny, grozy triumfującej jeszcze w scenie przed zburzonym domem, starym „sierocińcem”, uchwytnej w takich szczegółach jak nawiązania do prześladowań Żydów, czy wreszcie widocznej w kreacji postaci Enocha oraz tytułowej bohaterki, która ma także cechy czarownicy i jako taka nie przypadkiem zamienia się w ptaka. Chciałoby się bardziej wyzyskać niektóre szczegóły, jak chociażby tajemnicę bliźniaków, tak przecież intrygującą dotychczas. Ich moc obracania w kamień ginie w prędkiej akcji drugiej części filmu, nie robi dostatecznego wrażenia. Potwory wydają się wręcz śmieszne.  Osobliwość Enocha, tak niepokojąca wcześniej, w walce z potworami staje się swoją własną karykaturą. Chciałoby się więcej groteski, więcej Burtona, mniej przewidywalności i nieco nieprzekonywującej akcji. Opowieść zawodzi tam, gdzie  baśń łączy się z fantastyką, oferując proste rozwiązania w miejsce symbolicznych. Zmiana konwencji nie może dać satysfakcjonujących odpowiedzi. Musi na czymś stracić.

Jednak „Osobliwy dom Pani Peregrine”, to nie tylko, mimo wszystkich niedociągnięć i przekroczenia granicy kiczu, całkiem nieźle opowiedziana historia. Wspomniane wydarzenia można odczytać także w wymiarze psychologicznym. Byłyby wtedy obrazem zmagań jednostki z kryzysem. W baśni postaci wyrażają stan psychiczny bohatera. Każda z nich jest uosobieniem części jego osobowości. W ekranizacji powieści Ransoma Riggsa Jake pokonuje nie tylko realne potwory. Baśń jest tutaj obrazem zastępczym realnego świata, ponieważ rzeczywistość, zbyt okrutna, by dać się opowiedzieć wprost, przyjęta w sposób symboliczny staje się drogą do rozwiązania kryzysu.  Postać dziadka, to baśniowy archetyp, Mędrzec, duchowy przewodnik, podczas kiedy potwory uosabiają Cień, czyli ciemną stronę każdego człowieka, w tym wypadku Jake’a. To obraz jego lęków związanych ze śmiercią bliskiej osoby. Pokonując potwory, Jake bohater nie tylko godzi się ze śmiercią, ale także normalizuje swój ambiwalentny stosunek do zmarłego. Powieść zekranizowana przez Tima Burtona jest jednak pełna przewrotności. W filmie o projekcji własnego strachu, czy słabości w obraz potwora, mówi psycholog, który jest  będący jednocześnie potworem. Szczegół ten wzmacnia dodatkowo element grozy.

Choć zekranizowana przez Tima Burtona opowieść igra ze znaczeniami, a baśń okazuje się jednak prawdziwa, w duchu fantasy, to mimo wszystko pobrzmiewa w niej echo także tego drugiego, symbolicznego znaczenia i nie do końca daje o sobie zapomnieć. Symbolika czytelna na początku, doskonale łączy się ze scenami utrzymanymi w konwencji grozy. Jest więc obecna w niejednoznacznym obrazie dziadka, którego inaczej postrzega wnuk, a inaczej syn. Zostaje zasugerowana przez psycholog, może zbyt dosłownie. Pozostaje uchwytna jeszcze przed wejściem bohatera Jake’a w pętlę, zwłaszcza, kiedy sądzi, że ma do czynienia z duchami. Stopniowo jednak wielość znaczeń rozmywa się, by powrócić na końcu w postaci sugestii. Dziadek daje wnukowi pieniądze na  podróże. To już nie stare zdjęcia z początku opowieści. Nie opowiadane do poduszki historie. Pieniądze są tutaj ekwiwalentem magii. Jej odpowiednikiem w świecie realnym, oznaką dorosłości. Jednak nie tylko główny bohater dorasta. Ten wątek ma swoją paralelę w świecie osobliwych. Dorastają również dzieci z domu pani Peregrine. One także mają swoje potwory. Pętla czasowa, w której żyły dotychczas, oznaczała nieśmiertelność, ale ta nieśmiertelność wiązała się ze stagnacją. Nie zapewniała rozwoju. To dlatego ich opiekunka posiada także cechy czarownicy, a dom był swego rodzaju więzieniem, ekwiwalentem baśniowej wieży. W tym kontekście pani Peregrine to archetyp zarówno Złej, jak i Dobrej Matki. W końcu jednak i ona zrozumiała, co oznacza życie w pętli. Z tego powodu, choć zostaje uzdrowiona, nie wraca do dzieci. Obserwuje je pod postacią ptaka. Pozwala im dorosnąć.

Autorka: Izabela Ozga

Exit mobile version