Site icon Ostatnia Tawerna

Operacja się udała, pogrzeb w czwartek – recenzja filmu „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”

Recenzję VIII Epizodu Gwiezdnych wojen bardzo chciałem rozpocząć od wzmocnionych dziesięcioma wykrzyknikami słów „w końcu się doczekałem!”.

Doczekałem się?

Sęk w tym, że po bardzo udanym, ale zbyt często korzystającym z recyklingu wątków i miejsc Przebudzeniu Mocy oraz wnoszącym do uniwersum pewien powiew świeżości, ale mało „gwiezdnowojennym” Łotrze 1 (gdzie Jedi, gdzie miecze świetlne?!), nie przebierałem niecierpliwie nogami w oczekiwaniu na kolejną porcję kosmicznej przygody. W końcu co za dużo to niezdrowo, a otrzymując nowy film w świecie wymyślonym przez George’a Lucasa każdego roku, możemy zacząć odczuwać znużenie. Wprawdzie do tego etapu w życiu jeszcze mi daleko, ale po zakończonym seansie Ostatniego Jedi chyba nie miałbym nic przeciwko, gdybym musiał poczekać na Epizod VIII odrobinę dłużej…

Suprise Motherf***r

Twórcy filmowi często puszczają do nas oczko i bawią się z widzami w „zgaduj zgadula”. Wiedząc, że jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych schematów, specjalnie z nimi zrywają, aby wprawić odbiorcę w czasem słodkie, czasem nieco bardziej gorzkie uczucie zaskoczenia. Sztandarowym przykładem takiego działania była dla mnie śmierć Neda Starka, w którą (jako osoba nie znająca jeszcze książkowego oryginału) zwyczajnie nie mogłem uwierzyć. Gra o tron obfituje zresztą w liczne wątki pokazujące środkowy palec przewidywaniom i oczekiwaniom widza.

Ryan Johnson najwyraźniej uwielbia taką zabawę naszymi uczuciami. I chwała mu za to, gdyż Gwiezdne wojny w zamierzeniu Lucasa od początku miały wywoływać w widzach liczne emocje, a niestety nie wszystkim epizodom ta sztuka się udawała. Reżyser i główny scenarzysta (podobno, bo nie chce mi się wierzyć, żeby Kathleen Kennedy zostawiła komuś AŻ tą swobodę) Ostatniego Jedi bardzo sprytnie wykorzystuje naszą wiedzę o gwiezdnej sadze… przeciw nam. Dlatego też najnowsza część najbardziej kultowej serii we wszechświecie autentycznie zaskakuje – i to kilkukrotnie.

Gwiezdne jaja

Współczesna popkultura tak bardzo przesiąknęła Gwiezdnymi wojnami, że nawet osoba, która jakimś cudem nie widziała żadnego z filmów serii, mogłaby bez zastanowienia rozpoznać wiele elementów dla niej charakterystycznych. Autorzy Przebudzenia Mocy i Łotra 1 używali takich elementów jak drogowskazów – „Patrz, patrz! Gwiezdne wojny!”, „Pamiętasz to? A może to?”. Easter eggi i ich wyszukiwanie są naprawdę fajne, ale ich poukrywanie zajęło J.J. Abramsowi więcej czasu niż opracowanie sensownej fabuły. 

Ryan Johnson jest na tym polu bardziej wstrzemięźliwy, powiem więcej, dość konsekwentnie zrywa z przeszłością (ustami Kylo Rena wykrzykuje nam to zresztą w twarz). Z jednej strony można to pochwalić, trzeba w końcu iść do przodu, a nie żerować ciągle na nostalgii widzów. Sęk w tym, że tych nowości było moim zdaniem ociupinkę za dużo. Jako fan sagi nie czułem się może zagubiony, ale w Ostatnim Jedi często nie znajdywałem żadnego punktu oparcia ani odniesienia do czegoś co już znam i co widziałem – a przecież to esencja Gwiezdnych wojen

Prędkość niedorzeczna!

Podsumowując moje gdybanie odnośnie fabuły – nie wszystko zagrało tutaj tak jakbym chciał, ale zdaje sobie sprawę, że takie były intencje twórców. Gorzej, że Przebudzenie Mocy wprowadziło do sagi kilka znaków zapytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi w Ostatnim Jedi. I raczej nie zapowiada się, aby to się miało zmienić… Epickość historii i galaktyczna stawka, o jaką toczy się gra w Ostatnim Jedi, są rozładowywane przez gęsto upchane poczucie humoru. Momentami jest go jednak zbyt – niektóre gagi bardziej pasowałyby do kolejnej parodii autorstwa Mela Brooksa…

Przyznam się, że starałem się nie zwracać na nie uwagi, ale drażniły mnie w czasie seansu pewne charakterystyczne dla gatunku głupotki. Jeden malutki myśliwiec sam rozbraja okręt nazwany „niszczycielem całych flot”? Statki, które ZRZUCAJĄ bomby W PRÓŻNI? Kocham Gwiezdne wojny, ale nawet moja tolerancja ma pewne granice… Już nie wspomnę o tym, że każdy pojawiający się na ekranie pojazd Nowego Porządku jest większy od poprzedniego, przez co budzące niegdyś grozę Niszczyciele robią za rozpadających się od podmuchu gwiezdnego pyłu statystów.

Tak tak, ten w lustrze to niestety ja

Ostatni Jedi, podobnie jak w zasadzie każdy film sagi gwarantuje bardzo wysoki standard gry aktorskiej. Podobnie jak w Przebudzeniu Mocy idealnie dobrano proporcje między nową i starą „ekipą”. Nasi bohaterowie nie są bandą jednowymiarowych posągów – każdy z nich ma swoją drogę do przebycia oraz przeszkody do pokonania. 

Rey, Poe i Finn to naprawdę świetne postacie, a do tego rewelacyjnie zagrane. Nieco bardziej przypadli mi do gustu w Epizodzie VII, jednak teraz widać wyraźnie, że stanowił on jedynie „origin story”. Liczę na aktorskie fajerwerki w zwieńczeniu „disneyowskiej” trylogii! Swoje pięć minut otrzymali także Leia i Luke – wykorzystali je na sto procent. Tylko żal trochę, że Chewbacca, R2-D2 oraz C-3PO zostali wyraźnie zepchnięci na boczny tor. Nie można nie wspomnieć też o genialnym występie Benicio del Toro!

I am one with the Force

Nie wiem, czy muszę wypowiadać się o audiowizualnej stronie kolejnej części Gwiezdnych wojen? Efekty specjalne momentami robią piorunujące wrażenie (szczególnie sceny w kosmosie), jednak myślę, że na kilka z nich przyjdzie nam kręcić nosem za parę lat (pościg na ulicach miasta – kasyna delikatnie mówiąc nie powalał na kolana). Całość okraszona została oczywiście genialną ścieżką dźwiękową Johna Williamsa, który może nie sili się specjalnie na kreatywność, ale za to nie pozwala nam w żadnym momencie zapomnieć, jaki film oglądamy.

W końcu pojawiają się pojedynki na miecze świetlne, których tak bardzo brakowało mi w Łotrze. Wszystkie wymiany ciosów są efektowne i odbywają się w niezapomnianych lokacjach – twórcy mogli jednak sobie odpuścić „matrixowe” spowolnienia czasu, które wzbudzają raczej uczucie zażenowania niż zachwytu. Uspokajam fanów – pozycja pojedynku Obi-Wana z Anakinem na Mustafar nadal pozostaje niezagrożona (swoją drogą to dość zabawne, że bodaj najgenialniejszą scenę w całej sadze wymyślił Steven Spielberg a nie George Lucas).

You can tell that to Jabba

Wszystkie trzy „gwiezdnowojenne” filmy Disneya różnią się mocno od siebie, co jest chyba ich największą zaletą. Bardzo długo mógłbym wymieniać, co w Ostatnim Jedi mi się podobało oraz co mnie rozczarowało. To kawał świetnego science fiction i prawdziwe Gwiezdne wojny, jednak wolałbym, żeby bohaterowie Rebelii zamiast debatować nad rozrzucaniem iskierek nadziei, wzięli się w końcu do roboty i rozpalili w końcu ten ogień, który pochłonie całą Galaktykę!

Spoiler alert – Dalszy ciąg tylko dla osób, które widziały już film.

Ostrzegałem!

W nawiązaniu do śmierci Carrie Fisher – ktoś w Disneyu pewnie nieźle sobie pluje teraz w brodę. Jesteśmy uspokajani, że nie będzie ona miała wpływu na historię, ale prawda jest taka, że to przecież wątek Luke’a został w Ostatnim Jedi bardzo zgrabnie domknięty. Leia zostawiona została w samym środku niezłego bajzlu i bez pomocy CGI albo fabularnej ekwilibrystki raczej się nie obejdzie…

Nasza ocena: 7,7/10

Ostatni Jedi wzbudza wiele mieszanych uczuć - w żadnym dotychczasowym Epizodzie nowe nie miesza się tak bardzo ze starym. Trzeba zobaczyć i ocenić samemu!

Fabuła: 6/10
Bohaterowie : 10/10
Oprawa Wizualna: 7/10
Oprawa dźwiękowa: 8/10
Exit mobile version